14 lutego 2011

Akumulacja nieograniczonego bezsensu. Haruki Murakami "Tańcz, tańcz, tańcz"

Akumulacja nieograniczonego bezsensu[1]. Taki jest świat Murakamiego. Jak rysunek sympatycznym atramentem. "Nie widać go, lecz wie się, że jest (...). Kształt pozbawiony kształtu"[2]. Nie mogę w nim odnaleźć konturów. Błądzę w abstrakcyjnym labiryncie. Jest jak sen. "Jak pusty sen"[3]. Jak mgła. Jak japońskie origami. Trzeba odnaleźć linie, aby bezkształtnej tabula rasa nadać konkretną formę. Stworzyć ją z nicości. Z płaskiego potencjału istnienia uczynić trójwymiarową strukturę. Odnaleźć połączenia. Natrafić na trop. Nić Ariadny rwie się co chwila w tym kunsztownym przybytku chaosu, który wypełnia narrację tak doskonałą jak misterne linie shodō[4]. Szukam jej razem z bohaterem, balansując na granicy dwóch światów. Oba są równie nierzeczywiste, ten realny nawet bardziej niż ten nierzeczywisty. Może to efekt origami. Japońskiej iluzji. Staję się bezosobową kartką papieru. Na skórze czuję dotyk słów. Wchłaniam w siebie obcość, jaką jest przesiąknięty świat wykreowany w powieści, wsysam w siebie obezwładniającą anonimowość postaci. Ich eskapizm wydaje się nie do udźwignięcia. Marionetkowa rzeczywistość, w której nie ma miejsca na bliskość. W społeczeństwie rozwiniętego kapitalizmu łatwiej jest kochać subaru.

Murakami kreuje fizyczność samotności w taki sposób, jakby wrzucał na samo dno mojego serca małe kamyki. Serce ma w środku mnóstwo skomplikowanych zakamarków, lecz on potrafił wrzucić kamyk nawet w ukryty w głębi zakątek, do którego zwykle nie można było dotrzeć[5].

Kim jest bezimienny bohater? Alter ego Józefa K.? Możliwe. Tamten również drążył swoją świadomość w poszukiwaniu rozwiązania zagadki, wobec której został postawiony pewnego ranka. Gubił połączenia. Błądził w chaosie i tracił orientację. Może śmierć jest początkiem narodzin. Jeśli tak, Józef K. został zabity po to, by narodzić się na nowo. By odnaleźć zagubioną świadomość. Spojrzeć głębiej, pod naskórkowość rzeczy. Odrzucić iluzję. Dotknąć prawdy. Tak jak bohater Murakamiego. Przeżył własną śmierć kilkakrotnie, gdy umierają poznane przez niego osoby. Jego życie jest jak sen, puste jak jego nazwisko – X. Nigdy się nie dowiemy, jak ma na imię. To typowy everyman. Można go lubić i jednocześnie nie czuć wobec niego współczucia. Paradoksalnie stał mi się bliski. Tak jak Syzyf Camusa[6], który próbuje odnaleźć sens w swoim cierpieniu. Oswoić bezsens. Mimo poczucia beznadziei podejmować trud nieustannego wtaczania kamienia, który u szczytu raz za razem spada w przepaść. Odnalazłam z nim punkt styczności, tak jak z Camusowskim Syzyfem. Poprzez to, jak próbuje uczłowieczyć swój kamień. Odnaleźć z nim połączenie[7]. "Straciłeś świat z oczu, a świat stracił z oczu ciebie. Chcesz gdzieś iść, lecz nie wiesz dokąd. Straciłeś różne rzeczy. Pozrywałeś różne połączenia, ale nie znalazłeś nic, aby je zastąpić. (...) Czujesz, że nie jesteś z niczym związany"[8]. Wciąż tli się szansa, by odnalazł w sobie utracone drżenie serca, by jego świat nie zabarwił się szarością, niczym postacie ze starej fotografii. Może jeszcze wciąż delektować się ochazuke – i opowiadać o jej smaku, tak że nagle mam ochotę jej spróbować, tym bardziej że nie znam kuchni japońskiej. Lubię, gdy mówi o swojej pracy dziennikarza beznamiętnie i rzeczowo, jak o kulturalnym odśnieżaniu. Czuję się wtedy cząstką jego świata. Znajduję z nim połączenie. I mimowolnie czuję, że zaczyna brakować mi bliskości drugiego człowieka. Z niecierpliwością czekam na jego telefony do Yumiyoshi oraz na spotkania z 13-letnią Yuki, dziewczynką jeszcze bardziej nieszczęśliwą i zagubioną niż on, Ame i Makimura razem wzięci.

Poplątane drogi, którymi "tańczą" bohaterowie powieści Murakamiego, co chwila się zbiegają, tak jak drogi bohaterów filmu Kieślowskiego. Pozorny chaos. W tym szaleństwie jest metoda. A jednak chaos to tylko iluzja. Każdy szczegół ma swoje znaczenie. Każdy element dziania się ma swoje miejsce w misternej kompozycji zdarzeń, tak jak poszczególne kreski ornamentu w japońskim shodō. Kto pisze ten absurdalny scenariusz? Czy to ważne... Istotne jest to, że czemuś on służy. Człowiek wprzęgnięty w labirynt zdarzeń musi podjąć wyzwanie. Nie może pozostać poza ich orbitą. Musi działać. Zaangażować się. O tym opowiadał pisarzom Człowiek-Owca, aby mogły powstać takie moralitety, jak "Proces", "Kobieta z wydm", "Obcy", "Dżuma", "Wieża"...

Ja także spotkałam Człowieka-Owcę. Przyśnił mi się hotel Delfin. Tobie również się śnił. Nie jest tylko wymysłem bezimiennego. Każdy ma swojego Człowieka-Owcę. Czy tobie także dał nadzieję? Po to są tajemnice. Żeby budzić ze snu. To drogowskazy w tym szalonym konsumpcyjnym świecie, gdzie łatwiej przywiązać się do subaru niż do człowieka. "Nie możesz tylko siedzieć i myśleć. W ten sposób do niczego nie dojdziesz. Musisz tańczyć. Kiedy słyszysz muzykę, musisz tańczyć. Nie wolno ci myśleć, co to znaczy, to nie ma znaczenia. (...) Ale musisz tańczyć. I tańczyć jak najpiękniej. Tak, żeby wszystkich zachwycić. Wtedy być może będę mógł ci pomóc. Dlatego musisz tańczyć. Tak długo, jak gra muzyka"[9]. Tańcz, tańcz, tańcz... ダンス・ダンス・ダンス...


[1] Haruki Murakami, "Tańcz, tańcz, tańcz", tłum. Anna Zielińska-Elliott, wyd. Muza 2006, s. 234.
[2] Tamże, s. 253.
[3] Tamże.
[4] Kaligrafia – japońska sztuka pięknego pisania.
[5] Parafraza fragmentu – s. 275.
[6] Zob. "Mit Syzyfa" Alberta Camusa.
[7] Słowo klucz w powieści Murakamiego. Dla mnie porównywalne do kategorii wpisanych w filozofię egzystencjalizmu heroicznego.
[8] Haruki Murakami, "Tańcz, tańcz, tańcz", dz. cyt., s. 120.
[9] Tamże, s. 122.

Haruki Murakami, Tańcz, tańcz, tańcz, tłum. Anna Zielińska-Elliott, wyd. Muza 2006

8 lutego 2011

Baśniowa odyseja. "Tajemnice Białego Lasu" Renata Bik

Jeszcze tydzień temu świat tonął w bieli. Architektura śnieżnych zasp przywodziła na myśl  krainę pozbawionej serca Królowej Śniegu. Mroźno. Zimno. Biało. Bezkres i chłód. Do takiej scenografii nawiązuje opowieść Renaty Bik osnuta wokół motywu dwóch równoległych światów: realnego i fantastycznego. Okazuje się, że wystarczy zjechać z górki na sankach, wpaść w śnieżną zaspę giganta, by ocknąć się po drugiej stronie rzeczywistości. Na przejażdżkę sankami nie zabiera się nici Ariadny, która umożliwiłaby wyjście z baśniowego, i jak się okazuje – niebezpiecznego labiryntu. Nie jest się przygotowanym na konfrontację z nieznanym, pełnym fantasmagorii światem. Kraina Białego Lasu kryje nieprzewidywalną plątaninę dróg, z których  gąszczu nie sposób wydostać się bez pomocy magicznych atrybutów i bez wsparcia przyjaznych istot. Dzięki nim można stawić czoło smutnemu, chorobliwie ambitnemu Władcy Śniegu, który pragnie posiąść tajniki sztuki architektonicznej i stworzyć dzieło przewyższające swą potęgą wszystko, co kiedykolwiek wybudował człowiek. Architekturę ze śniegu i lodu, która pokryje cały świat: i ten ludzki, i ten fantasmagoryczny, do którego trafiają Kamilka, Gabriela i Mateusz. Niełatwo jest pokonywać szklane ściany dzielące od siebie poszczególne wymiary, z jakich składa się labirynt Białego Lasu, zwłaszcza że bohaterowie muszą się zmierzyć z okrutną królową, która przejęła władzę nad całą krainą. Swoich poddanych zamienia w ptaki, czyniąc z nich niewolników. W jednego z nich zostaje również zamieniona Gabriela, mama Kamilki. Dziewczynka ma do wypełnienia misję, dzięki której zarówno jej mama, jak i pozostałe uciemiężone ptaki odzyskają wolność i wrócą do ludzkich postaci, a królowa utraci swą moc i władzę.

Baśń czerpie z wielu znanych motywów mitologicznych – motyw podróży, labiryntu, motyw syren zwodzących podróżnych na stracenie, motyw zapomnienia znany z mitu o Odyseuszu – oraz elementów zaczerpniętych z baśni – magiczny napój, magiczny kamień, magiczne zioła, rusałki, upersonifikowane zwierzęta, walka dobra ze złem, legendy determinujące wybory bohaterów, którzy muszą sprostać swojemu przeznaczeniu. Opowieść zaskakuje wyobraźnią i bogactwem przygód, akcja toczy się wartko, równolegle w kilku przestrzeniach: raz podążamy wspólnie z Kamilką, innym razem dopingujemy Mateusza w jego zmaganiach z siłami zła, by za chwilę obserwować  perypetie Gabrysi borykającej się z nadprzyrodzonymi mocami, które zagrażają życiu bohaterów. 

Bardzo ważną rolę odgrywa w tej opowieści natura: zmienna, nasycona magią, pełna tajemnic, złowroga, napawająca trwogą. Nie jest to tylko śniegowa pustynia, ale też skaliste archipelagi, wodospady, strumienie, lasy, Ptaszarnia, magiczne wierzby tchnące ukrytą magią. Tworzy ona główną scenerię, w której rozgrywają się przygody bohaterów, potęguje nastrój, zapowiada kolejne wydarzenia. 

Dla mnie ciekawym odkryciem okazała się językowa inwencja autorki, której efektem są poruszające wyobraźnię nazwy miejsc i poszczególnych postaci: Złota Dama, Klucznik Fiołkowego Pałacu, Ptasia Wiedźma, Świetlista Dolina, Szalone Łąki, kalafiorowy potwór, Wzgórze Kalafiorowe itp. Dają one przedsmak świata, do jakiego zabiera nas swą opowieścią Renata Bik. Jej styl przemawia zarówno do wyobraźni małego, jak i nieco starszego czytelnika. Fabuła koncentruje się na barwnych i niebezpiecznych przygodach, ale momentami przemyca też ważne dla odbiorcy prawdy, dotyczące odpowiedzialności za los innych, odwagi, przyjaźni, miłości i niezłomnego dążenia do celu. Podróż zyskuje tutaj metaforyczny charakter, staje się peregrynacją w głąb siebie, drogą prowadzącą nie tylko do wyzwolenia bliskich i przyjaciół spod władzy ciemnych mocy, ale też do uwolnienia się od własnych ograniczeń i słabości.

Żałuję, że nie mam talentu malarskiego, ponieważ, podobnie jak naczynie_gliniane (Czytanki-przytulanki), chciałabym wykreować dla tej opowieści zupełnie inną szatę graficzną niż ta, w jakiej została zaprezentowana. Komiksowe ilustracje nie oddają jej klimatu, mam wrażenie, że zubażają tę historię, zamiast do niej zachęcać.

Renata Bik, Tajemnice Białego Lasu, wyd. Nowae Res 2010