Jeśli zależy ci za zachowaniu status quo i niczym niezmąconej beztroski –
poczucia komfortu i błogostanu – strzeż się „Kroniki ptaka nakręcacza”. Po
lekturze tej najdziwniejszej z powieści autora, jakie być może do tej pory
przeczytałeś, nie pozostanie ci bowiem nic innego, jak wybrać się na
poszukiwanie wyschniętej studni i wzorem bohatera zmierzyć się ze swoim
przeznaczeniem oraz stanąć oko w oko z najgłębszą otchłanią własnej
świadomości. A jeśli jeszcze zapuścisz się w jej najintymniejsze zakamarki,
przygotuj się na to, że nic w twoim życiu nie będzie już takie, jak było. Z
równowagi może cię wyprowadzić dzwonek telefonu. Możliwe, że po drugiej stronie
odezwie się tajemnicza kobieta, której niespodziewany telefon do Tōru Okady wywołał lawinę absurdalnych sytuacji,
rozrastających się niczym tunele w podziemnym labiryncie. Jeśli przypadkiem
zajdziesz do pobliskiej kafejki na kawę, może ciebie zaskoczyć towarzystwo
Japonki w czerwonym plastikowym kapeluszu, która przysiądzie się do twojego
stolika, by w enigmatycznych słowach zakomunikować ci o czymś, co się niebawem
wydarzy w twoim życiu, wprawiając w ruch przędzę przeznaczenia. Kreacja Malty Kanō,
obdarzonej darem przepowiadania przyszłości, oraz postać jej siostry Krety tworzą ekstrawagancką wariację na
temat roli, jaką w kulturze europejskiej odgrywały boginie przeznaczenia
czuwające nad porządkiem świata. Tyle że w powieści Murakamiego porządek świata
zostaje zachwiany, wymykając się jakimkolwiek próbom obłaskawienia losu –
oswojenia nieoswajalnego – podejmowanym przez bohatera. Wymowne są imiona
sióstr Kanō: Malta i Kreta. Nazwy odsyłające do wysp usytuowanych w
basenie Morza Śródziemnego stanowią trop wskazujący na źródło, z którego można
czerpać inspirację, zastanawiając się, w co Murakami gra z czytelnikiem. Oto
rekwizyty, w które wyposażył pisarz obie siostry: Malta nosi czerwony,
plastikowy kapelusz, z kolei ubrania i makijaż Krety przywołują styl lat 60.
Czyżby czerwony plastikowy kapelusz Malty symbolizował ekspansję kultury
masowej, podobnie jak sztuczne rzęsy Krety, jej fryzura i ubrania w stylu
Jacqueline Kennedy? Jaką rolę odgrywa w powieści pan Honda, którego postać
Murakami kreuje na współczesnego Terezjasza? Ongiś odsłonił on przed
Edypem jego przeznaczenie, a im bardziej mitologiczny bohater chciał uniknąć
spełnienia się tragicznej przepowiedni, tym bardziej zbliżał się do jej
urealnienia. Od losu bowiem nie ma ucieczki. Zdaje sobie z tego
sprawę Tōru Okada, który stawia mu czoło, brnąc coraz dalej w
labirynt niedorzeczności i dążąc do konfrontacji ze swoim przeznaczeniem. Bo
jeśli nie uczyniłby tego, los i tak prędzej czy później zadrwiłby z niego
okrutnie.
Znalezienie klucza do
powieści Murakamiego nie jest łatwe, odnoszę wręcz wrażenie, że „Kronika…” jest
książką niepoddającą się jednoznacznym interpretacjom. Murakami snuje swoją
abstrakcyjną opowieść, wprowadzając coraz to nowe postacie, jeszcze bardziej irracjonalne
niż wykreowane wcześniej, i tworząc coraz to bardziej absurdalne scenariusze
zdarzeń. Kiedy absurd osiąga apogeum i wydaje się, że lada moment znajdziemy
motywację dla zaistniałych zdarzeń, trop się urywa i wracamy do punktu wyjścia.
Im bardziej bohater nie rozumie rzeczywistości, wobec której postawił go ślepy
los, tym silniejsze odczuwa pragnienie, by się z nią zmierzyć, by ją sobie
podporządkować, a im bardziej okazuje się ona nieoswajalna, z tym większą
determinacją Okada usiłuje przezwyciężyć poczucie absurdu, na jakie skazuje
go rozszalała sprężyna zdarzeń.
„Kronika ptaka nakręcacza” to najbardziej
europejsko-amerykańska z powieści japońskich, jakie trafiły dotąd w moje ręce.
Bohater słucha muzyki europejskich i amerykańskich kompozytorów i jaazmanów: m.in.
Rossiniego, Beethovena, Bacha, Percy’ego Faitha, Milesa Davisa, Albeta Aylera czy Cecila Taylora, czyta europejskich i amerykańskich pisarzy, ze szczególnym upodobaniem do Kafki i Hemingwaya, ogląda amerykańskie filmy.
Europejskie korzenie zdradzają liczne aluzje mitologiczne, zaczerpnięte z kultury
śródziemnomorskiej i budujące warstwę filozoficzną powieści. Przemieszanie
japońskich realiów życia i motywów zaczerpniętych z filozofii egzystencjalnej
oraz mitologii greckiej tworzy literacką multimozaikę, która jednych może
zauroczyć, u innych z kolei wzbudzić jedynie sceptyczny uśmiech
politowania. Na potrzeby surrealistycznego
świata, wykreowanego w „Kronice…”, Murakami w zaskakujący sposób dekonstruuje
starożytne mity i archetypy. Dla laika te
aluzje mogą pozostać nieczytelne, co może skutkować wzruszeniem ramion
zniechęconego czytelnika i zbesztaniem w myślach autora nieszczęsnej
„Kroniki…”. A może jednak warto dać mu szansę? Może ta paranoiczna,
surrealistyczna, kafkowska w swej absurdalności historia ma jakiś sens? Dla
mnie ważnym sygnałem do podjęcia gry, w którą Murakami gra z czytelnikiem, była
narzucająca się analogia między narratorem „Kroniki…” i bohaterami powołanymi
do istnienia przez mistrzów literatury europejskiej: Różewicza, Kafkę, Camusa.
Zanim Tōru Okada zostaje
wytrącony z jałowego rytmu dotychczasowej egzystencji, w swej bierności
przypomina bohatera „Kartoteki”. Jest tak samo jak on bezbarwny, szary i
zwyczajny. Z chwilą jednak, gdy w jego codzienność wkracza rzeczywistość niczym
z sennego koszmaru, mężczyzna podejmuje walkę z osaczającym go absurdem,
tak jak uczynił to Józef K., którego świadomość w zetknięciu z łańcuchem
niewytłumaczalnych sytuacji nagle zaczyna się budzić z letargu, a on chce
zrozumieć, dlaczego dzieje się to, co się dzieje, i kto uruchomił machinę
zdarzeń, w obliczu których porywa go nieznana mu dotąd motywacja do działania.
Tak naprawdę nie jest w stanie zgłębić istoty tego, co go spotyka, może jedynie
to zaakceptować i pogodzić się z faktem, że jest igraszką w rękach siły
znacznie potężniejszej niż on. Wędrówka Tōru
Okady, błądzącego pomiędzy jawą i snem w poszukiwaniu zaginionej żony,
przypomina również historię mitologicznego Orfeusza. W takim kontekście
opowieść o schodzeniu bohatera do studni, by dotrzeć tam, dokąd nie ma dostępu
nasza racjonalność, nabiera sensu. Tak jak nabiera sensu mozolna wspinaczka
Syzyfa uginającego się pod ciężarem olbrzymiego głazu, jaką podejmuje ten
mitologiczny bohater, próbując przechytrzyć bogów – mimo że po kilku nieudanych
próbach zyskuje świadomość, że jego trud jest jałowy i z góry skazany na
klęskę. A jednak nie pozostaje mu nic innego, jak trwać przy swoim kamieniu w
poczuciu dramatycznej konieczności podejmowania ciągle od nowa tytanicznego
wysiłku, by przezwyciężyć ironię losu, oswoić to, czego nie da się oswoić,
uwolnić się od absurdu, od którego nie można się uwolnić.
Tōru Okada ze swoją
nierzeczywistą historią może zostać odebrany przez wielu czytelników jedynie
jako bohater niedorzecznej książki Murakamiego. Ale jeśli damy się porwać
iluminacyjnej strukturze opowieści i zejdziemy na samo dno wyschniętej studni,
która otwiera nas na zupełnie inną perspektywę postrzegania rzeczywistości, po
zakończeniu lektury znajdziemy się w miejscu, do którego nie dotarlibyśmy
bez Tōru Okady, nasłuchującego ostrego głosu tajemniczego ptaka nakręcacza. Rutyna usypia świadomość, z kolei stanięcie oko w oko z
nieprzewidywalnością i nieoswajalnością świata sprawia, że budzą się w nas te
głębiny naszej świadomości, na które dotąd pozostawaliśmy głusi. Może warto
doświadczyć tej dziwnej podróży wraz z bohaterem Murakamiego, by nagle odkryć w
sobie zupełnie nieznane krajobrazy.