18 września 2010

Tylko futra trochę żal [Elaine Morgan "Pochodzenie kobiety"]

Ludzkość opiera się na dwóch filarach: są nimi kobiecość i męskość. Jin i jang. Woda i ogień. Ziemia i wiatr. Cóż mogę dodać więcej... tyle już napisano i powiedziano na temat równości płci, emancypacji kobiet i obalania stereotypów damsko-męskich. Mogę tak napisać bez obawy, że jakiś "męski szowinista" ;-) oskarży mnie o szerzenie herezji – taka reakcja dzisiaj może wywołać jedynie kpiący uśmieszek niedowierzania, zważywszy na to, że dawno mamy poza sobą czasy wojującego feminizmu oraz żyjemy w epoce parytetu płci. Poprawność polityczna zobowiązuje do publicznego wyznawania zasady, zgodnie z którą zarówno mężczyzna, jak i kobieta mają takie same prawa i przywileje w każdej sferze życia. O tak. Parytet płci obowiązuje nawet w zakresie teorii ewolucji!

I bardzo dobrze. Bo czy panowie prekursorzy pisali o niej z perspektywy istoty żeńskiej? Nie. U zarania teorii ewolucji legły patriarchalne koncepcje Darwina i spółki. To facet – tarzanopodobny prehominid samiec – stanowił uosobienie rozwoju ludzkich społeczności. Polowania, wojny, dzidy, noże zdają się sugerować, że "matką, a raczej ojcem wynalazków jest potrzeba zabijania – jak wiadomo męska profesja"[1]. A garnki i motyki? No właśnie. Z książki Elaine Morgan dowiadujemy się, że filarem diety naszych przodków nie było mięso, lecz nasiona, owoce, korzonki, małże, a zbieractwem zajmowały się kobiety. Dziś mówi się już o społecznościach łowiecko-zbierackich, a nie jedynie łowieckich, i to dzięki takim autorom, jak Elaine Morgan czy Alister Hardy, który ją zainspirował swoją wodną teorią ewolucji. Według Morgan to właśnie samica zainicjowała proces adaptacyjny do środowiska wodnego. I nie chcę przez to bynajmniej sugerować, że "Kopernik była kobietą" (patrz: "Seksmisja").

"Pochodzenie kobiety" powstało ponad 30 lat temu, kiedy triumfy święcił neodarwinizm i książka nie miała łatwej drogi do sukcesu. Mnie, laikowi, argumentacja Elaine Morgan wydała się zaskakująco logiczna i przekonująca. Jestem nawet w stanie uwierzyć (sic!), że moją przodkinią była wodna małpa. Dlaczego bowiem chodzimy na dwóch nogach? "Tarzaniści sugerują, że dwunożność umożliwiała małpie ściganie zwierzyny i jednoczesne trzymanie broni – na początku zapewne kamieni. Ale szympans biegnący z bananem (lub kamieniem), jeśli nie może go włożyć do ust, niesie go w jednej ręce i galopuje na pozostałych trzech, bo nawet trzy nogi są szybsze niż dwie. [...] Musiał być ważniejszy powód, dla którego ograniczyliśmy się przez długi czas do chodzenia na tylnych nogach, mimo że tak było wolniej"[2]. Może jednak czworonożny praczłowiek w nieprzyjaznej epoce pliocenu stanął na prostych nogach, gdy zaczął wchodzić do wody, szukając pożywienia (małże, ryby itp.) i schronienia przed drapieżnikami w środowisku przybrzeżnym, uciekając z bezdrzewnego, ogarniętego okrutną suszą kontynentu? Brodzenie w wodzie wyjaśniałoby nie tylko nasze pionowe chodzenie, ale i zwiększoną wrażliwość opuszek naszych palców – poprzez zwyczaj macania pod wodą przedmiotów, których nie widać wyraźnie.

A dlaczego nie mamy sierści? No właśnie, dlaczego? Autorka sugeruje, że hominid zgubił sierść w wyniku przystosowania do pływania, tak jak wieloryb, delfin i manat. "Były w tym czasie dwie płcie i nie wierzę, żeby kiedykolwiek było łatwo pozbawić kobietę futra tylko po to, żeby oszczędzić mężusiowi potu w kulminacyjnych momentach. Co niby działo się z samicami w tych czasach ogołocenia?"[3]. Samica spędzała w wodzie tyle czasu, że futro było dla niej tylko kłopotem. Futro w wodzie spowalnia pływanie. "Samica zaczęła się stawać nagą małpą w taki sam sposób, w jaki morświn stał się nagim waleniem, hipopotam nagim kopytnym, mors nagim płetwonogiem, a manat nagim syrenowatym. W miarę jak jej futro zaczęło znikać, czuła się w wodzie coraz lepiej, i w niej właśnie spędziła pliocen, cierpliwie czekając na polepszenie się warunków w interiorze"[4]. Do myślenia daje spostrzeżenie, że szczątkowe włosy na ludzkim ciele rosną dokładnie według linii, którymi woda opływa płynące ciało. Włosy na głowie zachowały się po to, żeby nas chronić przed promieniami słońca, bo tylko nasze głowy podczas pływania i brodzenia w wodzie pozostawały ponad jej taflą. Szczerze mówiąc, tego futra trochę mi żal, chociaż – zgodnie z tym, co lansują media i kreatorzy mody – dzisiaj nagość jest cool.

Ewolucja mogła nam także oszczędzić kolejnego, niechcianego przez większość kobiet podarunku: tkanki tłuszczowej! O tak. Morgan przekonuje, że wykształcenie podskórnej warstwy tłuszczu analogicznie do wielorybiego sadła pod powierzchnią skóry również wskazywałoby na to, że hominid przystosował się do życia w wodzie, jak to uczyniły zwierzęta morskie. Masz babo placek. I po co mu to było. Dieta, drogie panie, pozostaje nam dieta. ;-)

Ale oto rekompensata. Elaine Morgan zapytuje – dlaczego kobieta ma duże piersi? By kusić nimi samca, jak chcą neodarwiniści? Nie. By łatwiej karmić dziecko w wyprostowanej pozycji, jaką mogła przyjąć właśnie w środowisku wodnym. Co prawda autorka deprecjonuje ich seksualny i estetyczny aspekt, ale nikt chyba nie zaprzeczy, że ten podarunek ewolucji jest od wieków symbolem kobiecego seksapilu.

Dlaczego robimy miny, które wyewoluowały jedynie u człowieka – marszczymy brwi i ściskamy dolne powieki, uśmiechamy się, płaczemy - dając wyraz radości i cierpieniu? Ma to wiele wspólnego z przystosowaniem się do środowiska wodnego i zmaganiem się z oślepiającym słońcem odbijającym się od tafli wody oraz słoną wodą zalewającą oczy i usta. Ewolucja wodna ukształtowała u naczelnych charakterystyczny mięsień smutku w okolicach brwi i gruczoł odpowiedzialny za wydzielanie łez – słonych kropel wody. Zawdzięczamy jej też to, że mamy nos. Wyrafinowany chrząstkowy daszek skierowany ku dołowi, o opływowym kształcie. "Gdyby gorylica próbowała zanurkować albo płynąć pod wodą, woda musiałaby dostać jej się do nosa i wpłynąć pod ciśnieniem do zatok nosowych, powodując ostry dyskomfort. Foka unika tego, mając nozdrza, które można otwierać i zamykać według woli. Wodna małpa uniknęła tego równie efektywnie poprzez modyfikację kształtu twarzy w taki sposób, że woda rozpłynęła się wokół wspaniałej nowej opływowej struktury, i jej zatoki były bezpieczne"[5]. Czaszka szympansia dla odmiany jest wklęsła od brwi do szczęki. Dość intrygujące i trafiające do przekonania "spekulacje", nieprawdaż.

Nie będę odsłaniać wszystkich smaczków, warto odkrywać je samemu, zwłaszcza że Morgan rozważa również w powiązaniu z ewolucją wodną pojawienie się takich człowieczych aspektów, jak rozwój mowy (chociaż milczenie jest ponoć złotem, zwłaszcza dla mężów gadatliwych żon), wykształcenie przez gatunek homo sapiens krągłej, ponętnej kobiecej pupy, penisa większego niż u wszystkich innych naczelnych samców, co ma związek z dostosowaniem się do fizycznych zmian u samicy zachodzących na skutek ewolucji wodnej (wow!), przyczyny przestawienia się samca z wchodzenia w samicę od tyłu na podejście frontalne, czyli brzuszno-brzuszne, i wreszcie – tajemnica kobiecego orgazmu. Być może nie wszyscy potraktują ewolucyjne rozważania Elaine Morgan serio, ale warto zapoznać się z jej wersją ewolucji gatunku choćby na zasadzie ciekawostki i alternatywnego spojrzenia na kwestię nie tylko pochodzenia kobiety, ale też człowieka w ogóle. Dodam, że do lektury zachęca lekki, daleki od naukowego, nudnego dyskursu, błyskotliwy i barwny styl oraz brawurowy sposób argumentowania.

[1] Elaine Morgan, "Pochodzenie kobiety", przeł. Małgorzata Danicka-Kosut, wyd. Anadiomene, 2007, s. 6.
[2] Tamże, s. 18.
[3] Tamże, s. 20.
[4] Tamże, s. 33.
[5] Tamże, s. 48.


Polecam również recenzję innej książki Elaine Morgan Blizny po ewolucji na blogu Od deski do deski.

Dyskusja sprowokowana przez recenzję książki na Facebooku.

Elaine Morgan, Pochodzenie kobiety, tłum. Małgorzata Danicka-Kosut, Anadiomene 2007