Nie ukrywam, że do przeczytania tej
niewielkiej objętościowo publikacji zachęcił mnie tytuł, ale też nie bez znaczenia
będzie w tym przypadku intrygująca okładka. Postać mężczyzny w koloratce,
pogrążonego w nabrzmiałym znaczeniami mroku, z dłonią przysłaniającą górną
część twarzy – w geście bezsilności[?], wstydu[?], poczucia klęski[?],
rozpaczy[?] – prowokuje i nie pozwala odłożyć książki na półkę. Tytuł i okładka wywołują niepokój. A jeśli już przekartkuje się kilka stron, nie sposób oderwać
się od lektury. I to bynajmniej nie dlatego, że książka epatuje tanią sensacją
– przeciwnie, jest jej pozbawiona. Przyznaję, że temat, sam w sobie, ma posmak
sensacji, ale autor publikacji stroni od jej rozdmuchiwania. Nie jest to
książka obrazoburcza. Wyróżnia się autentyzmem i szczerością. Ksiądz Piotr
Dzedzej podejmuje próbę głębszego przyjrzenia się problemowi poprzez
zestawienie ze sobą kilkudziesięciu historii byłych kapłanów. Wyznania księży,
nierzadko wstrząsające mimo wyważonego, zdystansowanego tonu, pozwalają zajrzeć
za kulisy życia kapłańskiego i seminaryjnego, ale przede wszystkim zobaczyć je
w ludzkim wymiarze, z perspektywy człowieka, z niuansami wiary, poszukiwaniem
sensu, zwątpieniem, zagubieniem, całym skomplikowaniem losów, na jakie narażony
jest zwykły człowiek. Żadna z zaprezentowanych historii nie wywołuje skrajnych
reakcji, raczej skłania do refleksji i zmusza do zrewidowania stereotypowych
wyobrażeń nie tylko na temat okoliczności, w jakich księża odchodzą z
kapłaństwa, ale też samego środowiska, które nierzadko przyczynia się,
pośrednio lub bezpośrednio, do tak dramatycznych decyzji.
Jest
to książka o tyle nietuzinkowa, że nie goni za skandalem. Nie żeruje na
sensacyjnej otoczce, jaka nierzadko towarzyszy medialnym doniesieniom o tego
typu incydentach. Mentalność polskiego czytelnika zostaje poddana tu ważkiej
próbie. Czy przeciętny odbiorca nie sprzeniewierzy się intencjom autora i jego
rozmówców, czy nie uczyni z materiału zaprezentowanego w książce pretekstu do
wynaturzonych reakcji, zwłaszcza że same opowieści i postawy bohaterów są
raczej pozbawione emocjonalności, osądzania czy kajania się. Uderzające
prostotą i bezpretensjonalną szczerością wypowiedzi są wyzbyte pikantnych szczegółów
tak atrakcyjnych dla spragnionego taniej rozrywki odbiorcy. Momentami
przypominają spowiedź płynącą z głębi duszy. Można je potraktować jako świadectwa.
Kapłan bowiem czuje, cierpi, pragnie zaznać spokoju, znaleźć ukojenie, drogę,
szczęście, rozwiązanie problemu, walczy o prawo do odnalezienia jakiegoś
wyższego porządku. No tak, ale przecież najwyższym porządkiem jest Bóg. Co
jednak w sytuacji, gdy całe środowisko, hierarchowie, autorytety zdają się temu
przeczyć... Modlitwa nie daje oparcia, samotność staje się pułapką. W książce
dostrzegłam próbę pokazania, że żadna droga, czy to księdza, czy nauczyciela,
dyrektora czy prezesa itd., nie jest łatwa, wymaga odwagi, dokonywania trudnych
wyborów i ponoszenia ich konsekwencji. Ktoś, kto patrzy na problemy spojrzeniem
ograniczonym przez uprzedzenia i myślowe schematy, być może nie zrozumie.
Oceni. Zaneguje. Sprowadzi tragiczną, skomplikowaną historię do małostkowego
moralizowania. Próba refleksyjnego zmierzenia się z zagadnieniem wymaga
głębokiej pokory. I nierzadko tę pokorę odnajduję w opowiadaniach księży. Nie
bunt, ale pokorę. Pogodzenie się w wyrokami Pana. Walka – długa i dramatyczna –
zakończyła się klęską. Nie łatwo się do tego przyznać nawet przed samym sobą.
Opowieści
byłych kapłanów mają formę intymnej rozmowy. Swoimi pytaniami
ksiądz-dziennikarz stara się nie urazić żadnego z rozmówców, nie przekracza
granic dobrego smaku, nie ucieka jednak od kwestii bulwersujących, takich jak
złamanie celibatu, homoseksualizm, cielesność, potrzeba ciepła, bliskości,
alkoholizm, depresja, skostniały i przepełniony hipokryzją system Kościoła jako
instytucji hierarchicznej, w której pojedynczy kapłan czuje się jak trybik w
bezdusznej machinie i w jej szponach traci ideały, złudzenia, a nierzadko
zatraca samego siebie oraz sens swojej drogi kapłańskiej. Autor nie komentuje
żadnej opowieści. Nie piętnuje swoich rozmówców. Dla żądnych sensacji
czytelników książka może się okazać rozczarowaniem, dla ludzi poszukujących
odpowiedzi na nurtujące ich pytania natury egzystencjalnej czy moralnej
publikacja będzie, jak mniemam, lekturą poruszającą, pozwalającą zdystansować
się do mitów narosłych wokół posługi kapłańskiej. Z jednej strony książka
rozwiewa złudzenia, że Kościół to uosobienie doskonałości, opoka wiary i
chrześcijańskich wartości – choć tak właśnie powinno być, z drugiej –
uzmysławia, że instytucja idealizowana przez miliony wiernych wymaga głębokiej
rewolucji, która w obliczu błędnego koła, jakim wydaje się system utrzymywany
przez setki lat, zakrawa na utopię.
Temat,
przyznaję, jest elektryzujący. W moim prowincjonalnym mieście krążą legendy o
wielu byłych i obecnych księżach. Jest w nich posmak tajemnicy i niekończących
się domysłów, które prowokują do licznych plotek. O proboszczu hazardziście –
tajemnicą Poliszynela jest jego zamiłowanie do gier o takie pieniądze, o jakich
pewnie niejednej gorliwej w wierze emerytce nawet się nie śniło, o córce tegoż
proboszcza, której ów kupił ponoć od miasta jakiś budynek na drodze przetargu,
o młodej wdowie – kochance wikariusza, o licealistce, która wpadła z księdzem
opiekującym się oazą... Szeptano także o pewnym młodym kapłanie, który ponoć
dramatycznie podupadł na zdrowiu... zdrowiu psychicznym. Ale czy to wszystko
prawda? Ludzka wyobraźnia nie zna granic. A może jednak coś jest na rzeczy. Co
mnie bulwersuje, to fakt, że ci sami ludzie, którzy tak namiętnie plotkują o
kapłanach, to jednocześnie gorliwi katolicy, którzy na słowo agnostyk reagują
świętym oburzeniem. O tego typu anomaliach mówią również bohaterowie książki.
Ale tych anomalii jest znacznie, znacznie więcej...
"Porzucone
sutanny” pozwalają czytelnikowi skonfrontować się z mitem kapłana nadczłowieka.
Wielu byłych księży mówi o sobie jako o kapłanach z powołania, którzy za swoje
odejście nie obarczają winą nikogo konkretnego. Jeśli już szukają winnych, to
doszukują się przyczyn w swoim ułomnym człowieczeństwie, które nie jest w
stanie sprostać skostniałym, przeżartym hipokryzją relacjom w samym Kościele.
Często winę ponoszą przełożeni, którzy tłumią w zarodku jakąkolwiek energię do
działania i entuzjazm. Ktoś, kto się wyłamuje, jest na różne sposoby
przywoływany do szeregu. A jaki jest szereg... cóż, zabrakłoby jednej recenzji,
by to opisać. Niektórzy kapłani wyznają, że nie znaleźli w nikim oparcia w
chwilach kryzysu. Jeśli się nie mówi o problemie, to go po prostu nie ma.
A
karawana idzie dalej...
Ks. Piotr Dzedzej, Porzucone sutanny, Wydawnictwo Znak 2007