"Szara naga jama..."[1]. Codzienność, która stała się moją domeną. Piszę te słowa i zaglądam w szczelinę, która zerka na mnie swym pomarańczowym okiem zza krawędzi szarej nagiej jamy. Czasem robi się taka maleńka, że prawie znika. A ja niemal zapominam, że jest coś, co dawno temu, gdy byłam dzieckiem, przydawało światu niezwykłości i czyniło zeń scenerię niekończącego się spektaklu, poddanego bezgranicznej władzy wyobraźni. Mogłam być tu i tam jednocześnie. Znikały wszelkie ograniczenia materii i czasu, a ja nie czułam strachu przed nieznanym, lecz płonęłam z ekscytacji i ciekawości. Byłam śmiałkiem uzbrojonym w marzenia, fantazję i żądzę przygód.
Z czasem ekscytację zastąpiły pośpiech i stres. Z dziecka stałam się zapracowanym dorosłym. "Szara naga jama"... Szczelina do świata marzeń kurczyła się z każdym rokiem. Niemal o niej zapomniałam. Przytłoczona obowiązkami, wprzężona w sztywny kierat zadań i podporządkowana rytmowi codzienności, gubiłam coraz bardziej dziecięcą potrzebę zaglądania pod podszewkę świata. Czasem, kiedy patrzę na moją bawiącą się córkę znad stosu papierów, znad "szarej nagiej jamy", czuję maleńkie ukłucie... Bo jest jeszcze tyle do zrobienia, a czas goni. Bo czeka na mnie kolejne zlecenie. Bo niedokończona praca ciąży mi jak kamień. Bo muszę jeszcze zrobić pranie. I wyprasować ten stos ubrań... Najczęściej pozostaję nieświadoma, jak bardzo się uzależniłam od takiego myślenia. A wystarczy odrobina odwagi i spontaniczności, żeby zrobić coś, co wprawi w zdumienie moją córkę i przyniesie nam obu trochę radości.
– Pobawisz się ze mną?
– Nie teraz. Muszę skończyć pracę.
– Mamo, pobaw się ze mną...
– No dobrze... – mówię i niechętnie odrywam się od stołu. Niby daję się wciągnąć w zabawę, ale myślami wciąż błądzę nad urwanym zdaniem przycupniętym niezgrabnie na monitorze komputera... Muszę je wygładzić, przyciąć, zmodyfikować...
– Mamo, miałaś się ze mną bawić.
Ach tak...
"Szara naga jama"...
"– Babciu, wybieram się na polowanie. Chciałabyś mi towarzyszyć?
– Sama nie wiem, kochanie. Mam jeszcze do zacerowania kilka skarpet"[2].
Skąd ja to znam... Uśmiecham się do siebie. Mam jeszcze do zacerowania kilkanaście tysięcy znaków na monitorze. Pracę muszę skończyć do jutra.
Książka ma wielki format. Jej okładki otwierają się jak wrota do krainy wyobraźni. W pewnym momencie znika granica między realnością i fantazją. Nie wiadomo, czy ciągle jesteśmy w pokoju Adasia, czy już na polowaniu w gęstym lesie. Mamy polować na niedźwiedzie. Jesteśmy tylko my i nasza wyobraźnia, która ofiarowuje nam wszystkie potrzebne rekwizyty i tworzy scenografię najbardziej nieprawdopodobnych przygód.
"– Rozchmurz się, Adasiu. Na polowaniu trzeba się trochę bać, bo inaczej nie ma żadnej zabawy"[3].
Otóż to. Adaś i moja córka, idąc za radą babci, skradają się cichutko i nagle stają oko w oko z niedźwiedziem. Na razie obserwuję wszystko z boku, ale kiedy na scenę wkracza prawdziwy tygrys, nie mogę się powstrzymać i włączam się do zabawy. Tylko gdzie jest babcia? Wszystko dzieje się tak szybko i tak spontanicznie, że nawet nie mam czasu się nad tym zastanowić. Dom Adasia zamienia się w cyrk. Gwoździem programu ma być występ małego bohatera. A tymczasem na arenę wkraczają coraz to inne zwierzęta. Przed naszymi oczami przewijają się w najosobliwszych akrobacjach: małżeństwo strusi, krokodyl, wielbłąd, pancernik, tuzin mrówek żonglerek, dwa młode szopy, rosyjskie słonie. "Królewski zaś popis, nim czar nocy tej minie, dadzą: Pan Tygrys i Adaś skaczący na linie"[4]. Jego "salto martadela" wzbudza podziw mojej córki. Pierzcha strach, który ma wielkie oczy, trema, która tamuje oddech. Są tylko radość, żywioł przygody i niczym nieskrępowana zabawa. Ekspresję zdarzeń oddają ilustracje: żywe, fosforyzujące kolorami i dynamiką przenikających się kształtów, które prowokują grę wyobraźni.
--- Z czasem ekscytację zastąpiły pośpiech i stres. Z dziecka stałam się zapracowanym dorosłym. "Szara naga jama"... Szczelina do świata marzeń kurczyła się z każdym rokiem. Niemal o niej zapomniałam. Przytłoczona obowiązkami, wprzężona w sztywny kierat zadań i podporządkowana rytmowi codzienności, gubiłam coraz bardziej dziecięcą potrzebę zaglądania pod podszewkę świata. Czasem, kiedy patrzę na moją bawiącą się córkę znad stosu papierów, znad "szarej nagiej jamy", czuję maleńkie ukłucie... Bo jest jeszcze tyle do zrobienia, a czas goni. Bo czeka na mnie kolejne zlecenie. Bo niedokończona praca ciąży mi jak kamień. Bo muszę jeszcze zrobić pranie. I wyprasować ten stos ubrań... Najczęściej pozostaję nieświadoma, jak bardzo się uzależniłam od takiego myślenia. A wystarczy odrobina odwagi i spontaniczności, żeby zrobić coś, co wprawi w zdumienie moją córkę i przyniesie nam obu trochę radości.
– Pobawisz się ze mną?
– Nie teraz. Muszę skończyć pracę.
– Mamo, pobaw się ze mną...
– No dobrze... – mówię i niechętnie odrywam się od stołu. Niby daję się wciągnąć w zabawę, ale myślami wciąż błądzę nad urwanym zdaniem przycupniętym niezgrabnie na monitorze komputera... Muszę je wygładzić, przyciąć, zmodyfikować...
– Mamo, miałaś się ze mną bawić.
Ach tak...
"Szara naga jama"...
***
Dawno temu chodziłam do cyrku. Nie znałam takich słów jak kicz, kultura masowa, sztuka wysoka. Po prostu cieszyłam się życiem. Każdy dzień przynosił jakąś niespodziankę. O tym jest książka "Kocham Pana, Panie Tygrysie". Każda strona jest w innym kolorze. Odbijają się lśniącymi barwami w oczach mojej córki. Jak za dotknięciem magicznego zaklęcia wkraczamy w inny świat. Znika szara naga jama. "– Babciu, wybieram się na polowanie. Chciałabyś mi towarzyszyć?
– Sama nie wiem, kochanie. Mam jeszcze do zacerowania kilka skarpet"[2].
Skąd ja to znam... Uśmiecham się do siebie. Mam jeszcze do zacerowania kilkanaście tysięcy znaków na monitorze. Pracę muszę skończyć do jutra.
Książka ma wielki format. Jej okładki otwierają się jak wrota do krainy wyobraźni. W pewnym momencie znika granica między realnością i fantazją. Nie wiadomo, czy ciągle jesteśmy w pokoju Adasia, czy już na polowaniu w gęstym lesie. Mamy polować na niedźwiedzie. Jesteśmy tylko my i nasza wyobraźnia, która ofiarowuje nam wszystkie potrzebne rekwizyty i tworzy scenografię najbardziej nieprawdopodobnych przygód.
"– Rozchmurz się, Adasiu. Na polowaniu trzeba się trochę bać, bo inaczej nie ma żadnej zabawy"[3].
Otóż to. Adaś i moja córka, idąc za radą babci, skradają się cichutko i nagle stają oko w oko z niedźwiedziem. Na razie obserwuję wszystko z boku, ale kiedy na scenę wkracza prawdziwy tygrys, nie mogę się powstrzymać i włączam się do zabawy. Tylko gdzie jest babcia? Wszystko dzieje się tak szybko i tak spontanicznie, że nawet nie mam czasu się nad tym zastanowić. Dom Adasia zamienia się w cyrk. Gwoździem programu ma być występ małego bohatera. A tymczasem na arenę wkraczają coraz to inne zwierzęta. Przed naszymi oczami przewijają się w najosobliwszych akrobacjach: małżeństwo strusi, krokodyl, wielbłąd, pancernik, tuzin mrówek żonglerek, dwa młode szopy, rosyjskie słonie. "Królewski zaś popis, nim czar nocy tej minie, dadzą: Pan Tygrys i Adaś skaczący na linie"[4]. Jego "salto martadela" wzbudza podziw mojej córki. Pierzcha strach, który ma wielkie oczy, trema, która tamuje oddech. Są tylko radość, żywioł przygody i niczym nieskrępowana zabawa. Ekspresję zdarzeń oddają ilustracje: żywe, fosforyzujące kolorami i dynamiką przenikających się kształtów, które prowokują grę wyobraźni.
***
Znika szara naga jama. Babcia-Tygrys. Adaś-akrobata. Moja córka. Rosyjskie słonie. Pomarańczowe oko spoglądające na mnie ze szczeliny w suficie. Nad głową otwiera się inny świat. Nawołują mnie beztroskie głosy, które pamiętam z dzieciństwa. Gwiazdy zerkają ku mnie filuternie i obiecują wyprawę w nieznane. Dokąd tym razem, Panie Tygrysie? [1] Cytat z wiersza Mirona Białoszewskiego "Ach gdyby nawet piec zabrali... Moja niewyczerpana oda do radości".
[2] Przemysław Wechterowicz, "Kocham Pana, Panie Tygrysie", ilustracje Aleksandra Woldańska-Płocińska, wyd. Agencja Edytorska Ezop, 2011, s. 2.
[3] Tamże, s. 6.
[4] Tamże, s. 33.
Przemysław Wechterowicz, Kocham Pana, Panie Tygrysie, ilustracje Aleksandra Woldańska-Płocińska, Agencja Edytorska Ezop 2011.