9 kwietnia 2011

Wielka podróż małych Chinek ("Lisa-Xiu i Lin-Shi. Córki z Chin")

Nie znam chińskiego. Nigdy nie byłam w Chinach. Zazwyczaj Państwo Środka funkcjonuje poza orbitą mojej codzienności, jako synonim odległej, egzotycznej kultury, która dopełnia wizji tzw. wymarzonej podróży. Czasami przychodzi mi stanąć na rozdrożu. Z jednej strony Chiny jawią się w moich wyobrażeniach jako kolebka cywilizacji, pociągająca orientalną odmiennością kraina osobliwości, z drugiej... łapię się na tym, że państwo skrywające swoje prawdziwe oblicze za Wielkim Murem to przecież mekka tandety spod znaku "chińszczyzny", która zalewa świat na miarę wizji Witkacego.

„Świat cały jest tylko błękitną wklęsłością chińskiej filiżanki”... To słynne zdanie Witkacego nabiera dodatkowych znaczeń w zetknięciu z doświadczeniami Auke Koka i Dido Michielsen, adopcyjnych rodziców dwóch dziewczynek z Chin, które znały swoją ojczyznę jedynie z opowieści. Zostały adoptowane jeszcze w okresie niemowlęcym. Auke Kok i Dido Michielsen po wielu latach zabierają dorastające dziewczynki w podróż do Chin, która staje się dla Lisy i Lin podróżą w głąb siebie, ku swoim korzeniom i własnej tożsamości. Rodzicom przyświecało pragnienie, by pomóc dzieciom w zaakceptowaniu własnej przeszłości. "Całe nasze wychowanie skupia się wokół możliwości zadawania pytań o ich pochodzenie i o wszystko, co się z tym wiąże"[1]. "Naszym zdaniem, złoty środek polegał na tym, aby Chiny w jak najbardziej naturalny sposób gościły w naszych rozmowach: nigdy nie narzucać przeszłości, ale obserwować, czy dziewczynki się na to otworzą..."[2]. Dla Auke Koka i Dido Michielsen, pary holenderskich dziennikarzy, podróż to także okazja do zrewidowania wielu mitów, które upadają w zetknięciu z chińską rzeczywistością. "I tak splata się tu przeszłość z przyszłością, jakby postęp przeleciał przez to miasto z wściekłą obojętnością tornada"[3]. Jako rodzice adopcyjni czują się w obowiązku, by dziewczynki poznały kraj swojego pochodzenia. Przedsięwzięcie zakrojone na tak wielką skalę – wszakże podróżowanie po gigantycznych i pełnych kontrastów Chinach to nie lada wyzwanie – staje się pretekstem do snucia refleksji na temat odpowiedzialności, miłości i rodzicielstwa. Heritage tour (podróż szlakiem dzieciństwa) nabiera dodatkowej perspektywy, która zdaje się dominować nad perspektywą geograficzną: na pierwszy plan bowiem wysuwają się emocje. Czytelnik zagłębia się w meandry upragnionego i – co tu dużo mówić – niełatwego macierzyństwa i ojcostwa. Adopcja to wielka odpowiedzialność. Tym większa, im bardziej skomplikowane są rodowody dzieci adoptowanych. Tutaj nie może być mowy o przypadku. Adopcja jest aktem miłości bezwarunkowej i bezinteresownej – gdzie więzy krwi zastępuje akceptacja, która nie żąda niczego w zamian. Jest aktem świadomym i głęboko przemyślanym. Spontaniczność nierzadko musi ustąpić pola skrupulatnej analizie. Bycie rodzicem adopcyjnym nabiera niemal wymiaru misji, ale nie miłosierdzia. Dzieci bowiem nie mogą być adoptowane z litości. Takie wnioski nasunęły mi się po lekturze. Rodzice biologiczni nie muszą odbywać żadnych kursów – rodzice adopcyjni przechodzą szereg spotkań ze specjalistami, liczne kursy i testy "kwalifikacyjne". Rodzice biologiczni nierzadko nie zadają sobie trudu, by analizować swój status rodzica – rodzice adopcyjni z kolei "są wytrenowani w otwartości, w sygnalizowaniu braku postępu albo problemów związanych z emocjonalnym przywiązaniem. Wbija się im również do głowy, aby korzystali z pomocy specjalistów, gdy tylko dzieje się coś, co można określić mianem anormalnego"[4]. W tym przypadku całą sprawę komplikuje dodatkowy aspekt: rodziców i dzieci dzielą odmienne kultury i pochodzenie. Odmienność jest manifestowana m.in. kolorem skóry, włosów, skośnookim spojrzeniem. Ale Lisa i Lin są kochane mimo to – czy raczej: także za to, jak bardzo są inne. Auke i Dido wkładają w swoje rodzicielstwo ogrom pracy, szczerości i miłości. Najpełniejszym wyrazem ich poświęcenia i świadomego rodzicielstwa jest właśnie wspomniana podróż, która staje się sprawdzianem dla obu stron: i dla rodziców, i dla dziewczynek. Czy Lisa i Lin są naprawdę gotowe do konfrontacji z krajem ich pochodzenia? "Śmiertelnie się baliśmy, że doznają rozczarowania. Dla nas – w głębi duszy – była to podróż ich życia"[5].

Relacja z podróży, spisywana już z pewnego dystansu, obfituje w cenne spostrzeżenia i wnioski. Peregrynacja okazała się doświadczeniem wyczerpującym i zmuszającym do wielu przewartościowań. Ekscytacji towarzyszyło nierzadko uczucie frustracji, często graniczące z irytacją. Wiele z osławionych zabytków chińskiej kultury i historii po prostu rozczarowuje w zetknięciu z nieudolnością i niefrasobliwością organizatorów wycieczek, a także z chińską rzeczywistością, w której dominuje przywiązanie do prowizorki. Spodziewałam się okrzyków zachwytu i idealizacji, a tymczasem wiele razy natrafiałam na refleksje przesycone obiektywną, trzeźwą oceną sytuacji. Okazuje się, że świat folderów reklamowych zdecydowanie odbiega od tego, czego można doświadczyć na własnej skórze i zobaczyć na własne oczy. "To też jest prawdziwe oblicze Chin (...). Cała sytuacja owocuje wyczerpaniem, (...) a to nie ma nic wspólnego z pozytywnymi uczuciami, po które przyjechaliśmy"[6]. Tu i ówdzie opowiadanie zakwita nutką ironii, nie na tyle jednak złośliwej, by wymknąć się spod kurateli obiektywizmu – ważne stają się bowiem fakty, a dziennikarski, reportażowy styl nie pozostawia miejsca na złudzenia. Mimo dyskomfortu, który dla turystów z zachodu może stanowić barierę nie do pokonania, holendersko-chińska rodzina zdaje się przechodzić nad tymi niedogodnościami do porządku dziennego. Walory turystyczne nie stają się w ich przypadku celem samym w sobie. Ważniejsza jest raczej wspólnota przeżyć, świadomość, że uczestniczą w przełomowym dla całej rodziny doświadczeniu.


Najwięcej emocji budzą odwiedziny w sierocińcach, w których Lin i Lisa spędziły pierwsze miesiące życia. To miejsca, które kojarzą się z porzuceniem, osieroceniem, odrzuceniem. Ale zupełnie czymś innym jest osierocenie dziecka w Chinach, a czymś innym osierocenie dziecka w Europie. W Chinach jest ono ściśle związane z okrucieństwem polityki jednego dziecka, której ofiarami są zarówno rodzice, jak i dzieci. Niefortunny początek życia nie był winą podrzutków ani ich rodziców. Większości z nich nie było łatwo rozstać się ze swoimi dziećmi. Ale nie mieli wyboru. W niektórych prowincjach za posiadanie drugiego dziecka nakładano na rodziców kary pieniężne odpowiadające kilkuletnim dochodom. Nierzadko rodziców poddawano przymusowej sterylizacji, aby zapobiec kolejnym narodzinom, wypłacano im zmniejszone pensje, wręczano zwolnienia. Kary obejmowały wszystkich rodziców przyłapanych na posiadaniu więcej niż jednego lub dwojga dzieci (dwóch dziewczynek). "Pozostaje pytanie, czy kiedykolwiek zostanie podane do publicznej wiadomości, ile cierpienia przyniosła polityka jednego dziecka?"[7].


Adopcja wewnątrzkrajowa w Chinach sięga korzeniami zamierzchłej przeszłości, czego przykładem jest tongyanxi – czyli adopcja synowej. Sytuacja dziewczynek przez wiele stuleci pozostawała tragiczna. Uprzywilejowane miejsce zajmował w rodzinie potomek płci męskiej. Różne bywały powody adopcji dziewczynki: rodzina przyszłego pana młodego zapewniała sobie w ten sposób całkowitą lojalność przyszłej synowej; żywiła też nadzieję, że tak przybrana córka zapewni narodziny potomka płci męskiej – zgodnie z wielowiekowym przesądem, który pokutuje w Chinach do dziś. Chińskie sierocińce, istniejące już w XVI i XVII wieku, stały się głównymi dostawcami tongyanxi. Obecnie uznaje się, że adopcja tongyanxi jest formą handlu ludźmi i należy jej przeciwdziałać. Smutne jest to, że sprowadza się to na ogół jedynie do teorii. Wiele matek przyjeżdża ze wsi do miast, aby anonimowo wydać w szpitalu dziecko na świat – jeżeli rodzi się chłopiec, kobieta zabiera je do domu, jeśli dziewczynka, dziecko pozostaje w szpitalu lub zostaje gdzieś porzucone. Auke i Dido starają się uzmysłowić swoim córkom, że prawdopodobnie zostały porzucone pod presją, wbrew intencjom ich biologicznych rodziców. Podejmowanie rozmów na ten bolesny temat ma uchronić dziewczynki przed poczuciem winy i odrzucenia. Są już na tyle świadome, by próbować zrozumieć okoliczności, w jakich najprawdopodobniej doszło do ich osierocenia. Między innymi w tym kontekście Chiny jawią mi się jako państwo, które za Wielkim Murem skrywa pełne okrucieństwa oblicze. Z jednej strony pociąga mnie swoją historią, cywilizacyjną odmiennością, tradycją, z drugiej – napawa zdumieniem dla bezduszności systemu. Czy Lisa i Lin byłyby szczęśliwsze, gdyby los pozwolił im pozostać w kraju, z którego pochodzą?

Osobisty ton opowieści przeplata się nieustannie z reportażowym obiektywizmem. Auke i Dido portretują realia podróży w głąb Chin niczym w dziennikarskim obiektywie. Niejednokrotnie odnosiłam wrażenie, że książka stanowi świetny materiał na film dokumentalny. Wrażenia dopełniają liczne zdjęcia z podróży oraz fragmenty pamiętników Lisy i Lin. Heritage tour zaowocowała zyskaniem przez dziewczynki pełniejszej perspektywy. "Na pewno rozmyślania Lisy i Lin o ich chińskich rodzicach i smutek wywołany porzuceniem jeszcze niejeden raz dojdą do głosu. Tego się nie wymaże biletem do Chin i z powrotem, ani książką o tej podróży"[8]. Niewątpliwie jednak dziewczynki zyskały coś cennego. Nie tylko powrót do korzeni. Nie tylko przygodę prowadzącą szlakiem Wielkiego Muru czy wyprawę nad Zaporę Trzech Przełomów. Mam nadzieję, że zdołały sobie uświadomić, jak wiele mają szczęścia, będąc dziećmi swoich adopcyjnych rodziców. "Być może w ciągu tych pięciu tygodni w Cesarstwie Dalekiego Wschodu położyliśmy skromne podwaliny, na których nasze dzieci będą mogły dalej budować swoją osobowość"[9].

Oto na czym polega świadome, pełne miłości i mądrości rodzicielstwo...

---
[1] Auke Kok, Dido Michielsen, "Lisa-Xiu i Lin-Shi. Córki z Chin", tłum. Małgorzata Maria Domińska, wyd. Dobra Literatura, 2010,  s. 34.
[2] Tamże, s. 120.
[3] Tamże, s. 35.
[4] Tamże, s. 14.
[5] Tamże, s. 18.
[6] Tamże, s. 37.
[7] Tamże, s. 45.
[8] Tamże, s. 219.
[9] Tamże. 

16 komentarzy:

  1. Książka świetna. Zrobiła na mnie duże wrażenie:)
    Pozdraiwam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam to... niesamowita książka:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasandro, dziękuję. Ja także pozostaję pod wrażeniem tej lektury. I postawy rodziców. Przyznaję, że mi szalenie zaimponowali - jako rodzice adopcyjni.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nivejko, to fakt, książka jest niesamowita, jak całe przedsięwzięcie. Przyznaję, że przestałam idealizować chińską tradycję i zabytki – momentami lektura była dla mnie jak zimny prysznic.

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam książki o Chinach. Także to dla mnie lektura obowiązkowa :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kamkap, witaj. Sporo tu realizmu, który może posłużyć za demitologizację tej kultury. :) Ale to raczej argument za lekturą niż przeciw niej.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow! Bardzo długa jest Twoja recenzja, ale czytało mi się ją świetnie i wcale nie chciałam, żeby się skończyła.
    Mnie Chiny za bardzo nie interesują, ale za to tematyka tej książki bardzo mnie zaintrygowała.

    OdpowiedzUsuń
  8. Maya, w takim razie raz jeszcze polecam. To bardzo dobra książka.
    Pozdrawiam.
    Jola

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękna recenzja.
    Widziałam tę książkę kiedyś u Ciebie na blogu (jakiś konkurs chyba był^^''), więc zapamiętałam tytuł i okładkę xD'
    Chiny mnie przyciągają - jest coś niepokojącego w tej kulturze, z jednej strony piękno, z drugiej mrok (jeśli mogę tak uprościć w tej chwili).
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  10. Trafnie to ujęłaś. :)
    Dziękuję za ciepłe słowa.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  11. A u Jolki jak zwykle lektura wielowymiarowa, niebanalna, skomplikowana i recenzja, która to wszystko oddaje, wciąga, zachęca i kusi... Normalnie brak mi sił do Twoich recenzji!!! :)

    Bardzo chciałabym przeczytać.
    Lubię zimne prysznice i nowe perspektywy w książkach...

    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  12. Olu, dziękuję.:)
    Skomplikowana lektura... może to ja za bardzo analizuję? ;-) Ale tak właśnie czytam, lubię wnikać, zaglądać pod podszewkę fabuły czy dosłowności, przekładać na druga stronę znaczenia, obrazy, słowa.
    Pozdrawiam.
    :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie, nie... Analizuj:) To dar.
    Na tym polega mądra lektura.
    Też bym tak chciała.

    PS: Pamiętam o przepisie na ciastka ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Olu, a ja pamiętam o Twojej prośbie. Z tego, co się zorientowałam, wiele osób poleca wspomnianą już kiedyś przeze mnie książkę Adama Wolańskiego "Edycja tekstów".
    A za przepis na babeczki bardzo dziękuję. Będę go testować przed świętami. :-))

    OdpowiedzUsuń
  15. Dziękuję. Też rozglądam się w temacie. Przyjrzę się jej, jak będę miała okazję.

    :-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz. :-)