Z CZYTANIA POWINNO COŚ WYNIKAĆ – czyli jak się
pisze fantasy dla młodzieży, czy ludzie dziś wciąż czytają i dlaczego akcje
promujące czytelnictwo są niekiedy bez sensu.
Eliza Sarnacka-Mahoney: Jak pisze się o
czarach, magii i diable w Polsce, gdzie wartości konserwatywne i chrześcijańskie
są tak ważne, a ostatnio coraz ważniejsze?
Karina Bonowicz: Nie mam pojęcia, bo akurat pierwszy tom „Gdzie diabeł
mówi dobranoc” pisałam w Szwajcarii. Ale jeśli chodzi o to, jak się ma diabeł
do konserwatyzmu, to chyba każdy chociaż raz w życiu miał w ręku Biblię, w
której znajdziemy i diabła, i magię i wszelkiej maści zbrodnie i perwersje,
więc tak naprawdę to jest największa „konkurencja” dla wszystkich „diabelskich”
powieści. Biblii, jeśli chodzi o częstotliwość występowania diabła na centymetr
kwadratowy strony, żadna inna książka nie dorówna (śmiech).
Co takiego ma w sobie fantastyka, że sięgnęłaś
po nią jako autorka? Twoje poprzednie powieści były z gatunku
obyczajowych.
Generalnie każda książka, którą się pisze – oprócz literatury faktu,
oczywiście – jest tak naprawdę trochę fantastyką, bo autor najpierw zastanawia
się, „co by było, gdyby…” a później puszcza wodze fantazji. I dlatego dzięki pisaniu
można, będąc już osobą dorosłą, długo i bezkarnie bujać w obłokach i wymyślać
niestworzone historie (śmiech). Ale jeśli chodzi o miłość do gatunku fantasy,
to zaczęło się od powieści „Lew, czarownica i stara szafa” Clive’a S. Lewisa,
po przeczytaniu której przez bardzo długi czas szukałam – jak pewnie wielu z
nas – ukrytego w szafie przejścia do Narni. Oczywiście w szafie nigdy nie było
żadnego tajemnego przejścia. Przynajmniej w mojej. Ale Lewis otworzył drzwi do
innej krainy – krainy nieograniczonej fantazji. I to jest chyba najlepsze w
powieściach z tego gatunku: tutaj fantazja – w przeciwieństwie do powieści
obyczajowych – może być nieograniczona i nikt nie może zarzucić autorowi, że
przesadza. Zawsze bardziej, niż kreowanie nowego uniwersum fascynowało mnie
przenikanie się światów; ten moment, kiedy nadprzyrodzone elementy pojawiają
się w otaczającej nas rzeczywistości i zaczynają w nią ingerować albo –
przeciwnie – współistnieć z nią. Dlatego i u mnie pojawił się kolejny pomysł na
„co by było, gdyby…”, czyli co by było, gdyby była raz dziewczyna, która umiała
czarować… I tak powstały już dwa tomy – jeden w sprzedaży, drugi ukaże się
niebawem, trzeci jest w trakcie pisania – o Alicji, która dowiaduje się, że potrafi
to i owo, na przykład podpalić papierosa, strzelając palcami, aż lecą iskry.
Myślę, że każdy z nas lubi sobie pofantazjować, co by było, gdybym… na przykład
posiadała jakieś magiczne umiejętności. Jak można by było ich użyć wobec
złośliwego szefa albo niemiłej koleżanki… Widzicie to? Prawda, że kuszące?
(śmiech)
I to jeszcze jak! Ciekawe, że w Ameryce fantastyka
jest w mainstreamie, szczególnie literatury dla młodzieży, już od dawna. Jak
myślisz dlaczego w Polsce ten gatunek dopiero teraz idzie tak prężną falą?
W Polsce też od dawna czytano fantastykę, tyle że zagraniczną. Tak
naprawdę dopiero Andrzej Sapkowski z „Wiedźminem” wywindował fantasy w
hierarchii gatunkowej i otworzył furtkę innym autorom tego gatunku. Bo
wcześniej zarówno fantastyka, jak i kryminał traktowane były po macoszemu.
Teraz przeżywają renesans. A dlaczego coraz częściej sięgamy po polską
fantastykę? Bo jest jej coraz więcej. A jest jej coraz więcej, bo po nią coraz chętniej
sięgamy. To samo z kryminałami. Kiedyś wstydem było czytanie, skądinąd
świetnych, kryminałów Agathy Christie, dziś wstydem jest nie czytać kryminałów
w ogóle. Oczywiście, jak zawsze, ilość nie zawsze przekłada się na jakość, ale
jedno jest pewne: jest w czym wybierać. Chociaż czasem bardzo trudno dokopać
się w całej stercie książek zalegających w koszach w supermarketach do tej
najciekawszej. To samo dotyczy fantastyki.
To bardzo śmiała teza, ale czy nie wydaje ci
się, że to właśnie fantastyka ma szanse w przyszłości, i to niedalekiej, wręcz zapanować
nad rynkiem książki?
Nie wiem, jaka będzie
przyszłość literatury w ogóle. Może zatoczymy koło i książek będzie się
wydawało mniej, za to będą bardziej selekcjonowane? Albo odwrotnie – zostaniemy
zalani jeszcze większą ich liczbą, a za chwilę pojawią się zestawy „Mały
pisarz”, gdzie każdy będzie mógł nie tylko napisać, ale i wydać książkę, a tym
samym zostać pisarzem.
To zapytam inaczej: fantastyka rośnie w siłę,
bo zaspokaja jakiś rodzaj czytelniczego głodu, którego nie zaspakajają inne
gatunki. Jaki?
Od zarania dziejów ludzie
wymyślali historie, żeby objaśniać sobie świat, ubarwiając go przy okazji.
Teraz z kolei chcą wybiec w przyszłość i trochę przewidzieć, jak ten świat może
wyglądać, dlatego fantazjują o przyszłości. Fantazja ludzka nie zna granic,
więc nie ma ich również w książkach tego gatunku. To ciekawi i przyciąga, a wiemy przecież, że
apetyt w miarę jedzenia tylko rośnie…Nie ma tu chyba żadnego innego, zawiłego
wytłumaczenia. Dorzucę, że probierzem rosnącej popularności fantasy jak
najbardziej jest też trend rozrastających się serwisów plotkarskich, które,
przynajmniej ja, śmiało zaliczam do jednego z gatunków fantasy (śmiech).
O, dobrze, że zahaczamy o te serwisy. Gdzie się
nie obrócić, tam larum, że ludzie nie czytają, a winę za ten stan ponosi w
dużej mierze właśnie technologia. Przyznam, że wśród moich moich znajomych nie
ma takich, którzy nie czytają, więc zastanawiam się jak jest naprawdę. Może po
prostu czytamy inaczej?
Bzdura z tym nieczytaniem. Oczywiście, że ludzie czytają! Wystarczy wsiąść
do nowojorskiego metra i zobaczyć, ile osób czyta. I to, uwaga, książki
papierowe. Nie przesadzajmy więc, że nie czytają. Problem jest, tylko gdzie
indziej. Oczywiście, że zawsze warto promować czytelnictwo, tylko czy robimy
tak jak umiemy najlepiej? Nie trafiają do mnie akcje w stylu „Jestem jednym z
37”, czyli jednym z należącym do 37 procentów Polaków, którzy przeczytali
przynajmniej jedną książkę w przeciągu ostatniego roku. Jesteś? Świetnie! Ale co
teraz? Przyznać ci medal, czy co? Czytasz dla siebie, nie dla procentów, albo żeby
się pochwalić. Albo wyzwania w stylu: „Przeczytam w tym roku 367 książek”.
Serio? Nawet rok nie ma tylu dni. Więc co to ma być? Wyścig Rajd Paryż – Dakar?
Jeśli chcemy promować czytelnictwo, więcej sensu miałyby dla mnie akcje pod
hasłem: Przeczytaj jedną książkę, a sensowną. Przeczytaj pół i wynieś coś z tego.
Przeczytaj taką, która coś ci zrobi. Z tych samych powodów nie zachwyca mnie fanpage
o nazwie: „Nie czytasz, nie idę z Tobą do łóżka”. Ktoś, kto przeczytał miliard
książek i nic z tego nie wyniósł, może iść z kimś do łóżka, ale na pewno nie ze
mną. Znów - co ma wynikać z tego hasła, bo nie rozumiem? Wiem, że teraz
usłyszę, że lepiej robić akcje z bzdurnymi hasłami, niż wcale. Nie byłabym tego
taka pewna. Czy naprawdę rodzice chcieliby, żeby takie hasło zachęcały ich
dzieci do czytania? Co ma zrobić trzynastolatek z hasłem „Nie czytasz, nie idę
z Tobą do łóżka”? Że jak się przejdzie z książką pod pachą, to będzie miał szalone
powodzenie u dziewczyn? O to w życiu chodzi? Żeby mieć szalone powodzenie u
płci przeciwnej? A może niech przeczyta jakąś sensowną książkę i poleci ją
koleżance. Jeśli koleżanka będzie sensowna, to ją pożyczy, a potem podyskutują
o niej na przerwie. A za iks lat pójdą do łóżka. Ze sobą i z książką. Wracając
jednak do meritum. Nie, nie podnosiłabym larum, że nie czytają. Podnosiłabym
larum, że czytają i nic z tego nie wynika. To jest problem.
A jaka
książka ostatnio coś Ci zrobiła?
„Dziennik końca świata” Wojciecha Bonowicza. Przejechałam przez nią trzy
stacje metra. A wiadomo, że przejechać w Nowym Jorku trzy stacje, to jak w
Polsce spóźnić się na pociąg i czekać na kolejny. Siedziałam w paskudny deszczowy
czwartek w metrze i miałam wszystkiego dość. I nagle czytam, że Wojciech
Bonowicz za Hrabalem powtarza, że świat jest straszny, ale on postanowił, że
jest piękny. Strasznie – nomen omen – mnie to uderzyło. A przecież doskonale
znałam to powiedzenie Hrabala, które – jak mi wyjaśnił Mariusz Szczygieł – tak
naprawdę należy do jego wuja Pepina, a Hrabal je po prostu ukradł. A potem znów
czytam, że kiedy nie ma już ratunku, pozostaje słowo. I z niego buduje się
świat na nowo. I zrobiło mi się w ten obrzydliwy deszczowy czwartek lepiej.
Okazało się, że nie chodzi ani o czwartek, ani o to, że pada. Że nie to czyni
czwartek paskudnym. Tylko ja robię czwartek albo podłym, albo pięknym. I o to w
książce chodzi. Żeby ona coś robiła czytelnikowi. Jak ktoś mi pisze: pani
Karino, zrobiła mi pani dzień albo: uśmiechnęłam się dzięki pani po raz
pierwszy dzisiaj, to wiem, że moja książka coś robi, a nie jest to przecież
traktat filozoficzny. Więc taki jest cel czytania. Żeby coś dawało. Jak nic nie
daje, to możemy i wagon książek przeczytać i niczego to nie zmieni.
To wróćmy do Twojej najnowszej powieści. Przyznałaś
się już do tego w innych wywiadach, że aż Cię trochę zaskoczyło, jak bardzo książka
przypadła czytelnikom do gustu – dowodem na to m.in. mnóstwo zapytań kiedy
następne tomy! Zdradź nam więc, co dla autora piszącego fantastykę dla
współczesnego nastolatka jest największym wyzwaniem?
Żeby uczynić zadość wszystkim spragnionym romansu nastolatkom, nie wprowadzając
wątku romansowego (śmiech). Uniknąć zarówno oczekiwanego (z nadzieją albo z
niechęcią) trójkąta miłosnego, jak i w ogóle jakiegokolwiek romansu. O dziwo,
udało się. Efekt był taki, że ci, którzy
go nie chcieli, byli zadowoleni, że go nie ma, a ci, którzy na niego czekali,
uznali, że na pewno i tak będzie, tylko stopniuję napięcie (śmiech).
I to wszystko? Chyba nie. A co z mitologią
słowiańską, za którą też zebrałaś pochwały? I która jest coraz chętniej i
szerzej wykorzystywana przez polskich twórców? Co Ciebie, jako autorkę, w niej
tak pociąga?
I dobrze, że jest wykorzystywana, bo jest naprawdę szalenie interesująca
i mam nadzieję, że ekranizacja „Wiedźmina” na podstawie prozy Andrzeja
Sapkowskiego, jaka by ona nie była, zwróci oczy wszystkich na naszą mitologię,
bo jest tego warta. Chociaż dla mnie akurat jest jedynie inspiracją do
wykreowania zupełnie nowego bestiariusza. Dlatego muszę zawieść wszystkich
tych, którzy oczekują drugiej „Religii Słowian” Szyjewskiego. Nawiązania do
rodzimej mitologii są, ale więcej tam mojej fantazji niż fantazji Słowian. Niesamowicie
inspirujące są dla mnie zarówno polskie, jak i bałkańskie czy rosyjskie i
ukraińskie zespoły folkowe, które ożywiają tradycyjną muzykę ludową razem z
niezwykle interesującymi tekstami, będącymi tak naprawdę całymi niezwykłymi
historiami. Dlatego też mottem do pierwszej części mojej trylogii diabelskiej
stała się linijka z „Baby w piekle” Kapeli ze Wsi Warszawa: „A w nidziele,
nidziele poszło dziewcę po ziele, po ziele (… ) Przyszedł do niej jakiś pon, był to
z piekła som szaton”. Przecież na podstawie tej jednej linijki można już całą
historię opowiedzieć! I mnie najlepsze pomysły przychodzą podczas słuchania
Percivala, Leśnego Licha, Żywiołaka, Joryj Kłoc czy wspomnianej Kapeli ze Wsi
Warszawa. Ta muzyka to czysta magia.
Więc jednak przyznajesz to, za sukcesem u
czytelnika stoi nie tylko praca pisarza, ale i magia! Co uważasz za największe wyzwanie
dla autora w dzisiejszym świecie?
Wpaść w ręce czytelnika.
To jest coś, czego absolutnie nie było za moich czasów. Wiem, że brzmię teraz
jak własna babka, ale naprawdę myślałam, że takie rzeczy będę mówić dużo
później. Kiedyś książki nie kupiło się w supermarkecie za pięć złotych. I nie,
nie mam nic przeciwko temu, że na straganach wystawionych przed Strand Book Store
mogę kupić Szekspira za dolara. Chodzi o to, że kiedyś książka rzeczywiście miała
wartość a księgarz to był ktoś, kogo się słuchało jak autorytetu, bo wiedział,
co mówi. Jak książka była w księgarni, to znaczyło, że przeszła tę krętą i wyboistą
drogę od wydawcy do czytelnika i była rzeczywiście wyselekcjonowana. Dzisiaj
idę do polskiej księgarni w NY, widzę mydło i powidło i wychodzę z niczym, bo jak
rzuca mi się w oczy, że Olga Tokarczuk stoi na wystawie obok erotycznej serii
wydanej z błędami ortograficznymi i informacją na okładce, że „autorka” jest
hobbystycznie kucharzem i hipnotyzerem, a tak w ogóle to uwielbia seks, to
myślę sobie, że pora umierać. Za moich czasów, a przypominam, że nie mam 87 lat,
coś takiego nigdy nie miałoby racji bytu, a już na pewno nie nazwano by tego
książką, a panią, która to napisała, pisarką. I to jest przerażające. Więc tak,
jest to wyzwanie, żeby – mając coś sensownego do powiedzenia – trafić do rąk czytelnika.
Bo czytelnik zanim przekopie się do Olgi Tokarczuk przez przykrywającą ją
porno-serię autorstwa pani, która szczyci się tym, że nie umie pisać (fakt) a „książkę”
napisała, bo chciało jej się – pozwolę sobie zamiast cytatu użyć eufemizmu –
uprawiać seks, to już zapomni, gdzie chciał się dokopać. I to jest smutne.
Życzę
Ci więc, byś nie przestała „wpadać” w ręce czytelników, a sobie i wszystkim
czytelnikom, abyśmy czytali tak, by książka zawsze coś nam robiła! Dziękuję za
rozmowę!
Karina Bonowicz. Kobieta pisząca. Aktorsko niespełniona.
Muzycznie wykluczona. Uzależniona od kawy, coca-coli i czarnego humoru. Nie
znosi fasolki po bretońsku. Wielbicielka skandynawskiego chłodu i upiornej
fantazji braci Grimm. Dziennikarka, pisarka i scenarzystka. Pomysłodawczyni
akcji „Przyłapani z polską książką”. Współpracuje m.in. z nowojorskim portalem
polonijnym Dobra Polska Szkoła. Jej ostatnia powieść to „Księżyc
jest pierwszym umarłym”, która otwiera trylogię fantasy „Gdzie diabeł mówi
dobranoc”. „Księżyc jest pierwszym umarłym”, która otwiera trylogię
fantasy „Gdzie diabeł mówi dobranoc”, to fascynująca
mieszanina słowiańskich wierzeń, prastarych demonów, niesamowitych eliksirów i współczesności.
Według
legendy wiele stuleci temu czwórka przyjaciół została wygnana z rodzinnej
wioski, gdyż ludzie lękali się ich czarów. Rozeszli się w cztery strony świata,
ale zadziwiającym zbiegiem okoliczności i tak wszyscy dotarli w to samo miejsce
– do czarciego kamienia. Tam wywołali diabła i dobili z nim targu... Ich
potomkowie przez wieki odczuwali skutki tego paktu i bezskutecznie próbowali
się z niego wywikłać. Czy przedstawicielom kolejnego pokolenia uda się wreszcie
wrócić do normalności? Jakie przeszkody będą musieli wcześniej pokonać? Z
jakimi przeciwnikami się zmierzyć? Jakich sojuszników pozyskać? Małe miasteczko
na odludziu stanie się sceną niezwykłych wydarzeń.
Po
niespodziewanej śmierci rodziców siedemnastoletnia Alicja trafia pod opiekę
ciotki, która mieszka w posępnym miasteczku na Podkarpaciu o mrocznej nazwie
Czarcisław. Niezbyt zachwycona wyjazdem z Warszawy dziewczyna nie czuje się
dobrze w nowym miejscu, najwyraźniej pełnym dziwaków i kryjącym jakieś ponure
sekrety. Zagubiona nastolatka krok po kroku odkrywa, że nikt tu nie jest tym,
za kogo się podaje. Sama też musi zmierzyć się z brzemieniem swojej prawdziwej
natury i wykonać niebezpieczne zadanie (opis: Wydawnictwo Initium).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz. :-)