19 listopada 2010

Oczyma dziecięcej wyobraźni. Svein Nyhus, Tato!

Prawdopodobnie dziecięca wyobraźnia ma wiele barw, a tęsknota małego Tomka, bohatera książki Sveina Nyhusa, przybrała kolor stalowoniebieski i przyoblekła się w formy przypominające obrazy kubistów lub formistów, choć o wiele bardziej bezpośrednie i prostsze w wyrazie. Początkowo sądziłam, że twórcą szaty graficznej jest sam autor, Svein Nyhus, pisarz i ilustrator, który stworzył oprawę wizualną do znanej książki swojego autorstwa zatytułowanej „Włosy mamy”; w końcu wyczytałam ze stopki redakcyjnej, że opracowanie graficzne wersji polskiej przygotował Marek Trzebiatowski. Bodźce wzrokowe są tutaj ważniejsze niż słowo, a przynajmniej równie ważne. Odniosłam wrażenie, że tekst stanowi tu jedynie dopełnienie obrazu, krótki komentarz, kropkę nad i.

Centralną postacią wszystkich ilustracji jest tato, jego sylwetka została wyolbrzymiona do tego stopnia, że zdaje się dominować nad światem niczym giganci z mitycznych opowieści starożytnych Greków. Staje się ucieleśnieniem potęgi, siły, nieograniczonych możliwości. Potrafi wszystko, nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, nieosiągalnych. Jest bohaterem z najpiękniejszych bajek. Herosem.

Siłą napędzającą wyobraźnię małego Tomka jest tęsknota. Późnym wieczorem chłopiec leży w łóżku i myśli o swoim ojcu. Zastanawia się, gdzie on może być. Jego wyobraźnia podsuwa mu obrazy taty, ukazujące go w najrozmaitszych sytuacjach, ale zawsze jako ucieleśnienie ideału. Skąd bierze się ta dziecięca mitologizacja i hiperbolizacja sylwetki taty? Co jest źródłem tęsknoty? Śmierć ojca... Wyjazd... Rozwód... A może prawdziwy tato jest o wiele gorszą kopią niż ten wyśniony, wymarzony, wyidealizowany? Może nie spełnia wszystkich potrzeb małego Tomka? Może pracuje tak dużo, że prawie w ogóle nie ma dla niego czasu? To są tylko domysły, do których snucia prowokuje cała historia, sprawiając, że nabiera ona uniwersalnego charakteru, staje się opowieścią dostosowaną do oczekiwań każdego dziecka.

Idealizację taty można tłumaczyć na wiele sposobów, ale niezależnie od interpretacji nasuwa się jeden wniosek: tato jest najważniejszą osobą (zapewne obok mamy) w oczach dziecka, daje mu poczucie bezpieczeństwa, bliskości, uczy, jak okazywać miłość, jak troszczyć się o innych, jak być odważnym. Może to tylko życzenie Tomka, może realia jego dzieciństwa są tak smutne, że ucieka on w świat marzeń i fantazji, kreując sobie wizerunek doskonałego taty. Taka myśl przyszła mi do głowy, gdy Tomek marzył na jawie. W jego marzeniach tato raz jest kierowcą rajdowym, raz jest iluzjonistą, innym razem kosmonautą czy tygrysem. Stalowoniebieski kolor ilustracji uwypukla nostalgiczny charakter opowieści. Rozwiązania zagadki związanej z postacią realnego taty nie przynosi nawet zakończenie książki, choć zdaje się sugerować, że tata nie żyje, a fantazja chłopca jest antidotum na ból rozstania i poczucie osamotnienia. Przynosi pokrzepienie, ukojenie i ulgę, kiedy przepełniony tęsknotą chłopiec spogląda przez otwarte okno i pociesza się, że może tata, tak jak on, patrzy teraz na księżyc, że spoglądają na to samo. Ta myśl napełnia go poczuciem bliskości i staje się remedium na samotność.

Książka „Tato!” zdobyła najbardziej prestiżową nagrodę literacką w kategorii książek dla dzieci i młodzieży przyznawaną przez norweskie Ministerstwo Kultury, została też uznana za najpiękniejszą książkę roku. Zapoczątkowała społeczną debatę na temat roli ojca.

Svein Nyhus, Tato!, tłum. Helena Garczyńska, wyd. EneDueRabe 2008

15 listopada 2010

Z drugiej strony światła... Maja Wolny, Dom tysiąca nocy

"Jeszcze rok temu nie wiedziałam, że Sorrento istnieje..."[1]. Sorrento. Sorrento... Smakuję tę nazwę, jej świetliste ciepło, "z jej błękitem, żółcią i głęboką zielenią"[2]... "Jeśli szczęście ucieka daleko, to pewnie chroni się właśnie tam, po drugiej stronie gór, mórz i autostrad"[3].

Dla bohaterki powieści, Malwiny, Sorrento staje się "ostatnią próbą, ostatnim dzwonkiem na ostatnią lekcję"[4]. Zwabiona osobliwym pięknem kryjącym się w tej dźwięcznej, melodyjnej nazwie, pod wpływem impulsu przyjeżdża pewnego dnia do Sorrento, z nadzieją, że uda jej się otrząsnąć po tragicznych doświadczeniach i znaleźć spokój w śródziemnomorskiej scenerii malowniczego miasteczka. "Trudno tu traktować jakiekolwiek zmartwienia poważnie, wszystko pachnie kanikułą, festynową dekoracją, wiecznie trwającą śródziemnomorską paradą beztroski"[5]. Zostawia za sobą całe dotychczasowe pięćdziesięcioletnie życie: dzieciństwo w małej wsi pod Pińczowem, młodzieńcze ambicje, studia uniwersyteckie, dyplom romanistyki na UJ-cie, mieszkanie w bloku, małżeństwo z Jerzym, które rozpadło się po rodzinnej tragedii... Nie sposób o niej zapomnieć. Malwina pragnie odseparować się od samej siebie, od tej kobiety, która jest przepełniona bólem, żałobą i ciężarem dramatycznych wspomnień. "Gdy patrzę na te kobiety siedzące tutaj we włoskich kawiarniach [...], czuję, że przepełnia mnie zazdrość. [...] Chciałabym być jedną z nich, przestać wreszcie ciągnąć za sobą ten bagaż wspomnień, moją stratę, tamtą zimę, nieznikający zapach szpitala..."[6]. Nie wiem, czy potrafiłabym się zdobyć na takie radykalne cięcie, tak daleką metamorfozę, tak odległe bycie gdzieś poza granicami własnej osobowości i samej siebie takiej, jaką byłam przez całe życie. Czy pani magister o intelektualnych ambicjach i wysokiej kulturze, znająca języki i kochająca literaturę, sztukę, filozofię, zdoła zakorzenić się w skromnej, pozbawionej wyrazu osobie mającej zajmować się obcym domem, postaci służącej, kucharki, sprzątaczki, czy będzie w stanie zrezygnować z poczucia, że jest stworzona do innego życia, do wyższych celów niż bycie pomocą domową? Świetliste ciepło zaklęte w melodyjnej nazwie Sorrento zniewala i obiecuje wyzwolenie. Kusi iluzją, że będąc w tym mieście, można się odrodzić, uciec od samej siebie, przyoblec się w kostium kobiety wolnej od trosk i pozbawionej jakichkolwiek traumatycznych doświadczeń: "Na Południu żyje się pełnią życia. Wszystkie brudy spierają się w tej niebieskiej pianie. Jaskrawość dnia wypala złe wspomnienia, poraża, każe zanurkować w błękicie"[7].

Po drugiej stronie światła znajduje się dom Carli Russo w Sorrento. Dwie kobiety są sobą zaskoczone, zdziwione, obie spodziewały się spotkać kogoś zupełnie innego. Maja Wolny z wyczuciem niuansów analizuje wypełniające bohaterki wahania i uczucia wywołane konfrontacją wyobrażeń z rzeczywistością. Maski, za jakimi skrywają swoje prawdziwe emocje, kostiumy utkane z obojętności, która pozwala na zachowanie iluzji, że jest się panią sytuacji, że nie zostanie się dotkniętą przez żadne uczucie, jakąkolwiek emocję, ból czy zwątpienie. Trzeba tylko uwierzyć, że samotność jest wyzwoleniem i jedyną opoką na tym świecie. Nic nie czuć. Niczego nie oczekiwać. Po prostu być. Trwać z dnia na dzień. Wykonywać te same czynności. Sprzątać i nie mieć marzeń. Zmywać i niczego nie analizować. Gotować i niczemu się nie dziwić. Nie doświadczać żadnych uniesień i upadków.

To, co mnie zaintrygowało, to spojrzenie autorki na kobiecość w jej konfrontacji ze starością. Obie bohaterki są w tym wieku, w którym młodość ma się dawno za sobą. Malwina ma 50 lat, a Carla, jej pracodawczyni, wytworna Włoszka z nienagannymi manierami, dawna dziennikarka, pisarka i rewolucjonistka, jest kobietą po siedemdziesiątce. Twarda powierzchowność, szorstki, ale pełen elegancji styl bycia, wyniosłość i niezależność to cechy osobowości Carli. Carla rozmyśla o starości. Broni się przed nią, chociaż sama nie jest już w stanie utrzymać nienagannego porządku w swojej willi z białego kamienia. Malwina jest jej przeciwieństwem. Jest w niej akceptacja, rezygnacja, prostota, podporządkowanie się. Są całkowicie inne, a jednak... Coś je łączy. Są na swój sposób podobne do siebie. Długo nie mogłam sprecyzować, na czym zasadza się to paradoksalne podobieństwo. Obie są niepospolite i eleganckie. I to je łączy. A jednocześnie dzieli. Rodzi nieufność i obawy. Kobiety żyją w jednym domu, ale tkwią po dwóch stronach muru. Obie czegoś sobie zazdroszczą. Malwina Carli – niezależności, Carla Malwinie – młodzieńczego wyglądu, na którym czas nie pozostawia swojego piętna. Malwina wciąż ma piękne nogi, wspaniałą młodą skórę i szczupłą sylwetkę oraz wdzięk młodej dziewczyny. Mężczyźni ciągle się za nią oglądają. Carlę być może onieśmiela aparycja Malwiny, jej elegancja, wykształcenie, delikatność, które nie przystają do potocznego wyobrażenia pomocy domowej. Malwina jest jednocześnie skromna i dyskretna, niczego nie można jej zarzucić. Perfekcyjnie gra swoją rolę. Jest doskonała. Do czasu, gdy spotka Bruna. Gdy jej oplecione lodowatą obojętnością, wypalone smutkiem serce zacznie bić znowu mocniej.

Nie można uciec od tego, od czego się ucieka – tak jak ilustrują tę tezę wielkie dramaty antyczne. Nie można schronić się przed uczuciami. Nie można zabarykadować się przed nienawiścią, miłością, poczuciem zranienia... Miłość niesie komplikacje. Tak odczytałam historię Carli, Malwiny i Bruna. Destrukcyjna siła miłości jest obecna w każdej jej odmianie. Destrukcyjne są związki z mężczyznami (młodość Carli), destrukcyjne jest macierzyństwo (traumatyczne dzieciństwo Aleksi, córki Carli, którego dziedzictwo spada na delikatnego Bruna, jej wnuka). Koło się zamyka. Carla wydaje się kobietą silną i niezależną, wolną i władczą, czego zazdrości jej Malwina. Ale to tylko pozory. Carla cierpi. Przytłacza ją ciężar winy i kary. Każda z kobiet dźwiga ciężar cierpienia. Zawinionego (Carla) i niezawinionego (Malwina). Ciężar straty: Carla wyrzekła się własnej córki, Malwina straciła ukochanego syna. Tak jak różne są kategorie i źródła tego cierpienia, tak samo wielki jest jego ciężar dla obu kobiet. Czy jest to cierpienie zawinione, czy niezawinione, jest ono równie tragiczne, choć momentami odnosiłam wrażenie, że cierpienie Carli jest bardziej traumatyczne, rozdzierające. Carla jest winowajczynią i ofiarą. Niechciane macierzyństwo i pełne zimnego okrucieństwa odrzucenie Aleksi mszczą się na niej, gdy po latach pragnie nawiązać kontakt z córką. Jej próby spełzają na niczym. Natrafiają na cynizm i nienawiść Aleksi, która idzie w jej ślady, podążając drogą "wolności" i pozostawiając Bruna na pastwę losu, podobnie jak przed laty postąpiła Carla wobec swojej córki. Nie ma ucieczki przed dziedzictwem winy i kary. Nie ma ucieczki przed przeszłością. Jest Bruno... Ucieleśnienie niewinności. Owoc przypadkowego, przygodnego związku Aleksi. To była zemsta na Carli? Bruno jest niechciany tak dalece, jak dalece był umiłowany i upragniony Pawełek, syn Malwiny.

Młody mężczyzna jest postacią znamienną: niespodziewanie zakrada się w życie Malwiny, tak jak niespodziewanie odchodzi z niego 17-letni Paweł, zabierając ze sobą sens. Na przekór oczekiwaniom Malwiny zajmuje miejsce Pawełka. Im bardziej kobieta stara się odseparować od wspomnień, tym mocniej angażuje się w relację z młodym mężczyzną. W pewnym momencie przyjaźń, oparta na powinowactwie dusz, przeradza się w silną fizyczną zależność. Nie można nad nią zapanować. Nie bez znaczenia pozostaje tu wątek związany z historią Fryderyka Nietzschego. W Malwinie, dojrzałej, doświadczonej przez życie kobiecie Bruno dostrzega ucieleśnienie Malwidy, przyjaciółki Fryderyka Nietzschego, w czym utwierdza go jeszcze podobieństwo imion obu kobiet. Bruno jest zafascynowany twórczością i biografią filozofa; pisze książkę osnutą na kanwie romansu między młodym Fryderykiem i dojrzałą Malwidą, niezależną emancypantką, koneserką sztuki, literatury i filozofii, wielbicielką artystów. Według pewnej opowieści miał się on rozegrać właśnie w Sorrento. Bruno utożsamia się z Fryderykiem, ale nie potrafi nadać postaci jego przyjaciółki realnych kształtów, napełnić jej życiem. Malwina staje się dla niego inspiracją, powierniczką, pierwszą czytelniczką jego powieści.

"Dom tysiąca nocy" to powieść o tajemnicach, napisana stylem, który wzmaga ich efemeryczność, nieuchwytność, a jednocześnie wydobywa z biografii bohaterek namacalność tych tajemnic. Ich nienachalne odkrywanie dostarcza wzruszeń, sprawia, że proza Mai Wolny przykuwa, nie pozwala o sobie zapomnieć, pozostać obojętnym. Można się w niej zatracić, tak jak Malwina zatraciła się w jaskrawej świetlistości Sorrento. Styl Mai Wolny sprawia, że w trakcie lektury raz jest się chłodem Carli, okrucieństwem Aleksi, innym razem delikatnością i bezbronnością Bruna czy smutkiem Malwiny, podszytym nadzieją i pragnieniem samoocalenia. Na języku smak Sorrento zakwita świeżością cytryny, niebo staje się błękitne, chwila nabiera takiej intensywności, że zapominam o nadciągającej zimie i chłodzie za oknem, wpatrując się tęsknie w krajobraz zalanej słońcem Zatoki Neapolitańskiej... Po drugiej stronie światła olśniewa mnie Sorrento. Kusi prześwietlonymi na niebiesko obrazami, zapachami morza, piasku i słońca oraz brzmieniem włoskich słów. Tak dalekie, tak bliskie...
---
[1] Maja Wolny, "Dom tysiąca nocy", wyd. Prószyński i S-ka 2010, s. 6.
[2] Tamże, s. 7.
[3] Tamże, s. 6.
[4] Tamże, s. 8.
[5] Tamże, s. 31.
[6] Tamże, s. 65.
[7] Tamże, s. 47.

Maja Wolny, Dom tysiąca nocy, Prószyński i S-ka 2010