10 października 2012

Zła miłość dobrej Niemki... "Aimée & Jaguar" Eriki Fischer

Teraz to już nie jest tylko moja historia – to ostatnie zdanie książki Eriki Fischer. Ponoć Elisabeth Wust, wówczas siedemdziesięcioletnia, wypowiedziała je podczas rozmowy z amerykańskim dziennikarzem, który planował napisać książkę o "dobrych Niemcach", cokolwiek to może znaczyć. Po wielu latach milczenia kobieta zdradza wreszcie swój sekret. W jej słowach dźwięczy nuta bezgranicznego smutku. Zastanawiam się, czy jej wyznanie jest aktem odwagi, czy raczej rezygnacji? Swoje dzienniki, listy Aimée i Jaguara, wiersze miłosne, wszelkie dokumenty z tamtego okresu – materialne dowody upamiętniające miłość jej życia – Lilly zgromadziła w dwóch po brzegi wypełnionych walizkach. Klucze do walizek nosi od lat na szyi. Erica Fischer w swojej książce wskrzesiła historię zakazanej miłości – miłości niemożliwej, której wspomnienie Elisabeth Wust z ogromnym pietyzmem pielęgnowała przez całe swoje powojenne życie. 

W 1943 roku Elisabeth kończy 29 lat. Ucieleśnia  niemal wszystkie cechy, jakimi powinna się odznaczać niemiecka kobieta. Jest wysoka, zamaszysta, energiczna, obdarzona nordycką urodą –  przykładna żona nazisty, odznaczona Krzyżem Matki za zasługi dla narodu niemieckiego: za urodzenie czterech synów, którzy będą budować przyszłość III Rzeszy. Lilly uchodzi w swoim środowisku za szczerą nazistkę. Jest dobrą Niemką. W jej domu na honorowym miejscu znajduje się wypolerowana płaskorzeźba Hitlera, w salonie wisi jego portret, na stole w widocznym miejscu spoczywa stos codziennej gazety służącej propagandzie NSDAP. Świat Frau Wust jest koszmarnie uporządkowany. Jako niemiecka kobieta została powołana do bycia żoną i matką. W jej życiu nie ma miejsca na miłość. "W gruncie rzeczy tak zostałam wytresowana: mieć rodzinę, prowadzić dom. Rodzenie dzieci, pieluchy, gospodarstwo domowe, usługiwanie mężowi. Było tysiące takich domów, w których nie zajmowano się niczym innym poza rozmnażaniem". Reprodukcja miała być środkiem prowadzącym do zwycięstwa w "totalnej wojnie". W czasach propagandy nazistowskiej określenie "dobra Niemka" nie budziło zatem wątpliwości. Mąż Lilly był dobrym Niemcem. Ona była dobrą Niemką. Dobra Niemka nie myśli o sobie. O swoich przyjemnościach. Swoich potrzebach. Nie ma osobistych marzeń. Nie ma prywatności i intymności. Wszelkie aspekty życia niemieckiej kobiety zostały podporządkowane wyższemu celowi: triumfowi III Rzeszy. Dobra Niemka nie darzy miłością swego męża. Może go nawet nie lubić, ale życie uczuciowe spycha się na margines. Dobry Niemiec sumiennie płodzi dzieci, a dobra Niemka sumiennie wypełnia swoje małżeńskie obowiązki. Oczywiście to tylko fasada. Każda ideologia w praktyce potyka się o ludzkie słabości. A im jest bardziej okrutna, tym więcej pojawia się w niej wypaczeń i wynaturzeń, np. przygodny seks ze znajomymi męża pod jego nieobecność. To takie małe zadośćuczynienie, zwłaszcza że mąż nie kryje się ze swymi licznymi miłostkami. Rozluźnienie obyczajów było zapewne skutkiem wzmożonego terroru i życia pod dyktando nazistowskiej propagandy. Odrobina szaleństwa miała ubarwić nieco siermiężną monotonię codzienności i wprowadzić doń dreszczyk nowych doznań. Odniosłam wrażenie, że tak funkcjonowała większość niemieckich rodzin, dobrych niemieckich rodzin.  

Książka Eriki Fischer została skomponowana ze wspomnień świadków tamtych wydarzeń. Trzon narracji stanowią wspomnienia Lilly Wust, przeplatane wypowiedziami innych osób, bezpośrednio lub pośrednio  związanych z opisywaną historią. Rekonstrukcja wydarzeń przybiera postać wielogłosowej narracji, pozwalającej spojrzeć na całą historię z kilkunastu perspektyw. Dzięki temu to, co wydaje się niemożliwe, zyskuje wymiar prawdy obiektywnej, nieustannie konfrontowanej i weryfikowanej. Książka jest nie tyle opowieścią o zakazanej miłości, ile świadectwem nieludzkiej rzeczywistości czasów narodowego socjalizmu. Świadectwem ukazującym mechanizmy systemu, który zrodził usankcjonowane ideologią masowe ludobójstwo, dokonujące się z aprobatą cywilizowanego narodu  i bez sprzeciwu jakiegokolwiek państwa. Trudno pojąć, że największa ofiara tej machiny zniszczenia – naród żydowski – poddawała się biernie starannie zaplanowanej i realizowanej z okrucieństwem eksterminacji. Książka Eriki Fischer była dla mnie o tyle cenną lekturą, że pozwoliła mi spojrzeć na temat Holocaustu z szerszej perspektywy. U Hanny Krall czy Romy Ligockiej obserwujemy ostateczne rezultaty nazistowskiej polityki antyżydowskiej: powstające getta, w których ludność żydowska dogorywa w upokarzających warunkach, głód dziesiątkujący mieszkańców przepełnionych dzielnic żydowskich, pełne niewyobrażalnego okrucieństwa akcje likwidacyjne, którym zawdzięczamy całkowitą zagładę całych społeczności, transporty do obozów kaźni,  marsze śmierci. Erica Fischer sięga do korzeni kwestii żydowskiej, pokazuje, jak rok po roku, miesiąc po miesiącu, tydzień po tygodniu kurczy się przestrzeń życiowa Żydów w każdym aspekcie ich istnienia: materialnym, finansowym, zawodowym, na płaszczyźnie społecznej, podatkowej, w odniesieniu do ich człowieczeństwa i godności. Dlaczego na to pozwolono? A może o to chodziło? I to nie tylko nazistom. Jaką rolę w tej makabrycznej polityce odegrała Gmina Żydowska? "Ależ pozwólmy, by Żydzi sami się wykończyli". Te słowa jednego z czołowych apologetów polityki antyżydowskiej nabierają upiornego wydźwięku, jeśli zauważymy, że to Gmina Żydowska musiała sama zadbać o gromadzenie przeznaczonych do transportu ofiar. Funkcjonariusze policji wkraczali tylko w rzadkich przypadkach, gdy żydowscy porządkowi natrafiali na opór swych ziomków. Kto był tak naprawdę katem w tak zorganizowanym z zimną krwią ludobójstwie? Aż boję się pytać dalej... Historia o Kainie i Ablu znajduje tutaj kolejne upostaciowienie.


Na tak zarysowanym tle historycznym rozgrywają się indywidualne tragedie,  które odwzorowują  dramat całego narodu żydowskiego. Felice Schragenheim to młoda Żydówka, która zostaje "nurkiem" – ukrywa się w Berlinie i angażuje w żydowski ruch oporu. W żadnej innej książce nie spotkałam się z podobnym wizerunkiem żydowskiej dziewczyny. Felice była nie tylko wykształcona, piękna i elegancka, co pokazują liczne zdjęcia zamieszczone na końcu książki, ale też odważna, bezkompromisowa i niepokorna. Była trochę nieprzewidywalna. Nie kryła się ze swoimi preferencjami seksualnymi. Z wypowiedzi innych świadków, które autorka wplata w tok opowieści, można wywnioskować, że sporo było podobnych do Felice młodych ludzi żydowskiego pochodzenia, zaangażowanych w ruch oporu. Skąd zatem tak dalece posunięta apatia tego narodu, jego ślepe podporządkowanie się kolejnym dekretom i ustawom wydawanym przez władze niemieckie i usankcjonowanym przez zarząd Gminy Żydowskiej? Jest to dla mnie niepojęte.


Pewnego dnia Felice i Lilly – co wydaje się niemożliwe – poznają się i zakochują w sobie do szaleństwa. Rodzi się między nimi związek silniejszy niż jakiekolwiek argumenty. Jest on oparty na  powinowactwie dusz, ale też na przepełnionej namiętnością wzajemnej fascynacji. Lilly i Felice – teraz jako Aimée i Jaguar – stają się sobie niezbędne. Lilly budzi się z uśpienia. Budzi się jej świadomość samej siebie, swojego ja, swoich potrzeb, ale też świadomość polityczna; uzmysławia sobie, że była manipulowana. Że dotąd przyjmowała bezrefleksyjnie wszystko, co narzucała jej powszechna ideologia. W relacji z Felice odkrywa swoje powołanie: chce być szczęśliwa. Chce kochać i być kochaną. Chce nie tylko brać, ale i dawać. Ich związek jest ucieleśnieniem eudajmonii: obie kobiety czerpią z niego poczucie doskonałego szczęścia, harmonii i spełnienia. Miłość jest dla nich ocaleniem. Najwyższym dobrem. Staje się azylem wśród upiornej wojennej codzienności. Lilly odkrywa swoją kobiecość, cieszy się poczuciem bliskości, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Te intymne doznania wyrażają pełne subtelnej i poetyckiej, a zarazem zmysłowej fascynacji listy miłosne i wiersze, które Aimée i Jaguar – Lilly i Felice – piszą do siebie, ilekroć rozstają się na dłużej niż kilka godzin, aż w końcu są zmuszone rozstać się na zawsze, kiedy Felice zostaje zesłana do obozu zagłady. Po latach Lilly wspomina, jakby nieco zaskoczona, że w obliczu tej miłości wszystko inne przestało mieć znaczenie: wojna, mąż, opinia publiczna, a nawet dzieci. Tak jakby ich nie było. Miałam mieszane uczucia. Z jednej strony zachwyciło mnie piękno tej wyjątkowej więzi, bo coś tak szczególnego zdarza się bardzo rzadko, z drugiej – nie mogłam opanować irytacji, którą wywoływała we mnie Lilly swym egoizmem, infantylizmem, nieodpowiedzialnością i lekkomyślnością. Ale być może to są właśnie atrybuty szalonej, wielkiej miłości, która wykracza poza normy, zasady, konwenanse, zobowiązania? Dla kogoś, kto żyje inną rzeczywistością, takie zachowanie wydaje się nie do przyjęcia.


Książka Eriki Fischer doskonale wpisuje się w dyskusję nad względnością oceny ludzkich postaw. Przykładem jest tutaj postać Lilly Wust, której losy uzmysławiają, jak zmienia się postrzeganie drugiego człowieka w zależności od kontekstu i od okoliczności. Była dobrą Niemką w dwójnasób. W czasach III Rzeszy, jako pani Wust, szczera nazistka i patriotka odznaczona nazistowskim Krzyżem Matki, oraz kilkadziesiąt lat po wojnie, jako bohaterka, która za ocalenie życia podczas wojny kilku żydowskim uciekinierom została uhonorowana Federalnym Krzyżem Zasługi. Spisana przez Erikę Fischer opowieść jest nie tylko opracowaną w formie dokumentu poruszającą love story, nie tylko przejmującym świadectwem tamtych czasów. "To głos oddany  Niemcom, którzy zdecydowali się na milczenie i bierność, kolejnym generacjom usiłującym zmierzyć się z piętnem zarówno kata, jak i ofiary".


Erica Fischer,  Aimée & Jaguar. Historia pewnej miłości. Berlin 1943, tłum. K. Weintraub, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2008





4 października 2012

Bądź zabawny, ale nie głupi. "Pożądanie mieszka w szafie" Piotra Adamczyka

Właśnie przeglądam tytułowe strony gazet. Odstręczają mnie swą natarczywością krzyczące z każdej okładki nagłówki jak z tabloidowej makulatury – i nie są to bynajmniej brukowce: "Miłość i seks. Kultura kontra natura" [National Geographic], "Seks po bożemu" [Newsweek], "Goło niewesoło" [Wprost], "Życie płciowe Polaków. Moralne, oralne, realne, wirtualne" [Polityka], "Księżna Kate Middleton bez majtek" [Super Exspress] itd. Z każdej stacji telewizyjnej leje się strumieniami komercyjny chłam, który wywołuje mdłości u wrażliwego odbiorcy. Ale do czasu. Jeszcze więcej medialnej papki i nasze mózgi całkowicie uodpornią się na zalewającą nas szmirę. Wrażliwy odbiorca, jeśli w ogóle przetrwa, będzie się czuł jak muzealna skamielina... Powiało grozą niemal jak z Huxleyowskiego wspaniałego świata? Ależ to wszystko dzieje się naprawdę. I może to nieuniknione... Może taki obrót spraw jest kolejnym ogniwem ewolucji?

Jaką rolę w tym ogniwie odgrywają literatura, sztuka, media? W końcu tak to już jest, że aby przetrwać, człowiek musi się  przystosować. Inaczej ciebie zadepczą, zakrzyczą, ukrzyżują. Ta dewiza zdaje się obowiązywać również w prasie, w literaturze, w teatrze. Dziś największą słabością mediów jest odbiorca  mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Grzegorz Miecugow, dziennikarz TVN, gospodarz Szkła kontaktowego i były prowadzący Big Brothera. Telewizja jest kiepska, bo widz chce przaśnej rozrywki[1]. I tylko pozostaje pytanie o to, kto kogo kreuje: potrzeby estetyczne odbiorcy kreują poziom  mediów czy media kreują oczekiwania odbiorców. Kołem ratunkowym dla tych artystów, którzy gardzą pseudosztuką, jest dzisiaj kompromis. Bądź zabawny, ale nie głupi[2]. Tymczasem inny znany dziennikarz, Piotr Najsztub, nie pozostawia nam złudzeń: Poziom [mediów] nadal będzie spadał, bo trzeba ludzi emocjonować, raczej zabawiać, niż straszyć złożonością świata[3]. 


Te smutne wnioski zdaje się potwierdzać "zabawna i niegłupia"[4] powieść Piotra Adamczyka zatytułowana "Pożądanie mieszka w szafie". Z jednej strony jest to lekka, przekomiczna historia współczesnego mężczyzny, czterdziestoletniego onanisty, borykającego się z samotnością, złaknionego kobiecego ciepła i bliskości oraz seksualnego spełnienia, z drugiej strony niegłupia, a momentami wręcz gorzka satyra na współczesną rzeczywistość i jej absurdy. Jest to zarazem "całkiem niegłupia" literatura konfesyjna, która "raczej bawi, niż starszy złożonością świata". Ale to, zdaje się, zręczna mistyfikacja. Może Adamczykowi zależy na tym, by ktoś go wysłuchał, przeczytał z uwagą, nie nudząc się przy tym ani trochę – stąd sporo improwizacji z lekka egzystencjalnych, pół serio, pół żartem, stąd ujmująca, zabarwiona nieco hrabalowskim humorem autoanaliza, która czasem drażni obfitością seksualnych odniesień, czasem bawi, czasem wzrusza, momentami prowokuje do zamyślenia się nad paradoksami czasów, w  jakich przyszło nam żyć. Dla mnie była to także okazja do zweryfikowania mitologii narosłej wokół wizerunku współczesnego mężczyzny, któremu nie jest łatwo odnaleźć się w dzisiejszych sfeminizowanych czasach. 

Narracja przybierająca formę bezpośredniej, szczerej spowiedzi, w której bohater całkowicie obnaża najintymniejsze zakamarki swej duszy i pożądań, wciąga czytelnika już od pierwszej strony i nie pozwala oderwać się od lektury. Czytelnik mimowolnie wciela się w rolę doktora Freuda, zasłuchanego w monolog pacjenta, który z rozbrajającym autoironicznym poczuciem humoru opowiada o swoich przemyśleniach, tudzież zmaganiach, tudzież spektakularnych porażkach, rzadziej sukcesach – a to zawodowych, a to erotycznych, a to egzystencjalnych. Pod naskórkowością karykaturalnie zobrazowanej współczesności autor przemyca wiele ważkich refleksji, którymi raczy nas bohater, a jednocześnie narrator powieści – Piotr Adamczyk, redaktor naczelny ambitnego czasopisma z tradycjami, które, aby utrzymać się na rynku, musi poddać się hipermarketyzacji – stąd podglądanie najpopularniejszych stron w internecie, szukanie inspiracji w najpoczytniejszych brukowcach i epatowanie czytelników prymitywną sensacją, nierzadko graniczącą z absurdem. Główne kryteria doboru treści to sprzedaż i zysk. A co sprzedaje się najlepiej? Seks i przemoc. Aby zwiększyć sprzedaż, kolegium redakcyjne jest nawet gotowe, na wzór praktyk stosowanych w hipermarketach, nasączyć papier aromatem kawy. Najbardziej pożądanym towarem staje się tandeta – jako pożywka dla gawiedzi złaknionej jarmarcznej rozrywki. 

Nawet jeśli do powieści wkrada się sarkazm, nieodłącznie towarzyszy mu autoironia. Wrażliwy, ale daleki od sentymentalizmu, obdarzony zmysłem obserwacji bohater nie tyle pokpiwa sobie z ludzi, ile raczej drwi z samego siebie. Postrzegamy go zatem jako niespełnionego kochanka, pełnego sprzecznych pragnień i poddanego torturze pokus cielesnych: z jednej strony nie potrafi zatrzymać przy sobie żadnej kobiety, choć rozpaczliwie pragnie stałego związku, z drugiej jednak strony niemal każda napotkana kobieta wywołuje w nim pożądanie. Owa heglowska dialektyka uobecnia się na wielu poziomach: duchowym, egzystencjalnym i seksualnym, kiedy bohater czuje się rozdarty między skrajnymi pragnieniami ducha i ciała, kiedy musi skonfrontować swoje libido i superego, ale też kiedy jest zmuszony pójść na kompromis ze swoimi ambicjami, skapitulować przed oczekiwaniami masowej publiczności i zaakceptować fakty. Apogeum tych zmagań ukazuje przekomiczny splot wydarzeń, których machinę bezwiednie uruchamia sam Adamczyk. Niczym Forrest Gump staje się przypadkowym bohaterem, uzmysławiając, jak dalece osoba publiczna jest więźniem oczekiwań milionowej publiczności. Fantomowa rzeczywistość kreowana przez media i technologie internetowe staje się bardziej realna niż ta rzeczywista. Na skutek zbiorowej histerii zwykły, szary człowiek w kilka godzin może przeobrazić się w supermena. Sporo tutaj zabarwionych ironią aluzji do popkultury, sztuki masowej i socjotechniki. Ale o co chodzi? Ano właśnie. Jeśli nie ma cię w internecie, jesteś nikim. Redaktor naczelny czołowej śląskiej gazety w końcu pojawia się w wynikach wyszukiwania. Gawiedź jest złakniona bohaterów, którzy poruszą zbiorową wyobraźnię. Jeśli jesteś anonimowy, zostań antybohaterem, a koronują ciebie na swojego idola. 

W życiu powieściowego Piotra Adamczyka niebagatelną rolę odgrywają kobiety. Mimo rzekomo skromnych doświadczeń, jak ze smutkiem konstatuje bohater, pejzaż jego erotycznych ekscytacji może z powodzeniem konkurować ze słynnym spisem cudzołożnic[5]. Marysia Jezus, Magdalena, Miriam, Marzenka, Marlena... Każda jest na swój sposób piękna i ponętna, każda jest jakimś archetypem kobiecości, wśród których największą nostalgię wzbudza Marysia Jezus. Możliwe, że w wyobraźni bohatera ulega ona swoistej mitologizacji. Łączy niewinność i erotyczną siłę, dziewczęcą delikatność i kobiece nienasycenie. Czyżby w tej kreacji można się doszukiwać ponadczasowego ideału kochanki, o jakim marzy mężczyzna? Marysia Jezus staje się bowiem punktem odniesienia dla każdej kolejnej fascynacji. W każdej z kolejnych kochanek narrator doszukuje się choćby wątłego podobieństwa do Marysi Jezus. Czy ona istniała naprawdę? Czy została wymyślona? Podobnie jak Miriam, tajemnicza autorka pięknych, zmysłowych listów miłosnych, które systematycznie przychodzą na skrzynkę mejlową Piotra Adamczyka. To wyjaśniałoby fantomową teorię rzeczywistości, którą narrator przywołuje z zakamarków wspomnień z dzieciństwa. A może wiara w prawdziwą miłość jest jedynie ucieleśnieniem owej teorii? 


Żyjemy na styku dwóch światów: przyziemnej codzienności i iluzji, którymi karmią nas kultura, literatura, religia, sztuka, media. Stąd Piotr Adamczyk vel Piotr Adamczyk. "Mógłbym  się  nazywać  Al  Pacino,  a  nazywam  się  Piotr  Adamczyk. [...] Mógłbym się też nazywać Dustin Hofman, George Clooney, Colin Firth albo nawet Johny Deep. A nazywam się jak ten polski aktor, który grał papieża. Cały naród kochał polskiego papieża; myślę, że sporo z tego przeniosło się na Piotra Adamczyka, tamtego aktora, a mnie ominęło..."[6]. Co czyni tę powieść jedyną w swoim rodzaju, mimo że "cytaty, jak sama nazwa wskazuje, są prawdziwe"[7]? Przede wszystkim to, że Piotr Adamczyk jest sobą. Po trosze zabawny, po trosze liryczny, po trosze rubaszny, czasem irytujący. Przymierza różne kostiumy, raczej dla zabawy literackiej niż na serio, ale nawet w trampkach Forresta Gumpa czy czerwonych skarpetkach Leopolda Tyrmanda będzie Piotrem Adamczykiem. Tym Piotrem Adamczykiem.  
Nazywa się tak samo, jak aktor, który zagrał papieża. Zamiast jednak występować w spektaklach teatralnych, wolał je reżyserować. Opublikował też setki reportaży i felietonów m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Polityce" i we "Wprost". Przez kilka lat piastował też stanowisko redaktora naczelnego we wrocławskim "Słowie Polskim".
Podobnie jak autor, bohater powieści również ma psa. :-)

---
[1] Zob. "Gazeta Wyborcza" 22.09.2012.
[2] Zob. "Gazeta Wyborcza" 28.09.2012.
[3] Zob. Agnieszka Makowska, Koreański wirus, "Newsweek" 40/2012, s. 115.
[4] Zob. recenzję książki Pożądanie mieszka w szafie na stronie internetowej www.polskieradio.pl.
[5] Aluzja do powieści Jerzego Pilcha, Spis cudzołożnic, Wyd. Marabut, Gdańsk 1996.
[6] Piotr Adamczyk, Pożądanie mieszka w szafie,  Wyd. Dobra Literatura, Słupsk 2012.
[7] Motto powieści Piotra Adamczyka.