Jak pani przeżyła?
Dzięki czemu?
Jak została pani ocalona?
Tak, sama chciałabym to wiedzieć – pomyślałam w duchu [s. 11].
Trudno sobie wyobrazić, jaką sztuką jest przetrwanie w nieludzkich warunkach, w ekstremalnych okolicznościach, kiedy wydaje się, że nie ma wyboru, bo można wybierać jedynie między większym i mniejszym złem. Walczyć o życie za wszelką cenę? Ale w takich warunkach ludzkie istnienie przestaje mieć jakąkolwiek wartość. Ofiara wojny staje się ciałem, które trzeba utrzymać przy życiu. Należy zapewnić temu ciału schronienie, jedzenie, przyodziewek. Ciało wydaje się coraz bardziej obce, a jednak staje się największym skarbem – i największym ciężarem, z jakim zmaga się człowiek w takich warunkach. Można je znienawidzić za to, że było się do niego tak przywiązanym, że uczyniło się z cielesności swojego bożka i swoją opokę. W czasie wojny człowiek uczy się kilku "nieskomplikowanych" reguł, które zdają się komuś żyjącemu w normalnych czasach szalenie trudne i nie do przyswojenia. Jeśli jesteś Żydem, stopień trudności jeszcze wzrasta. Trzeba udawać, że się nie istnieje. Trzeba nauczyć się postrzegać świat z perspektywy podłogi: nie można się ruszać, głośno oddychać, bo jakiś nieżyczliwy i zawistny sąsiad mógłby usłyszeć, że Twoi wybawiciele ukrywają w swoim mieszkaniu Żydów, należy chodzić na czworakach, bezszelestnie pełzać pod stołem i pod łóżkiem, nie wolno się wyprostować, bo ktoś mógłby Ciebie zobaczyć przez okno i donieść gdzie trzeba. Nie wolno płakać, choć szloch rozrywa gardło i duszę, należy połykać łzy i zdusić w sobie płacz, być cicho, tak żeby nikt niepowołany nie zorientował się, że w mieszkaniu obok jest kryjówka Żydów. Trzeba nauczyć się żyć, jakby się było martwym. Niewidocznym. Nieistniejącym. Musisz zaakceptować obecność jedynego towarzysza: strachu. Wkrótce strach staje się Twoją drugą naturą i Twoją skórą. Staje się Tobie tak bliski, że kiedy ocalejesz i skończy się gehenna, nie jesteś w stanie się z nim rozstać. Pozostanie w Twojej duszy już na zawsze. Nie potrafisz płakać. Nie potrafisz się śmiać. Roma miała trzy lata, kiedy zamknięto ją i jej rodzinę w getcie. Była dzieckiem. Ocalała, ale dzieciństwo na zawsze pozostanie dla niej piekłem, o którym nie będzie mogła całkowicie zapomnieć, bo "nic już nie uciszy tego płaczu w nas" [motto książki].
Ocalić siebie... Roma jest dojrzałą kobietą. Stara się nie pokazywać światu swojej smutnej, okaleczonej duszy. Dużo podróżuje. Jest emigrantką. Los rzucił ją na zachód Europy; od 30 lat mieszka w Monachium. Jest malarką, potem zostaje pisarką – po obejrzeniu filmu Spielberga
Lista Schindlera, kiedy odnalazła siebie w wizerunku dziewczynki w czerwonym płaszczyku, odkrywa nieodpartą potrzebę ocalenia swojej historii, a poprzez autoekspresję pragnie też ocalić od zapomnienia los całej zbiorowości, którą reprezentuje. Pisanie staje się sposobem poszukiwania siebie, próbą obłaskawienia strachu i zrozumienia swoich osobistych dramatów życiowych poprzez zapuszczenie się w mroki dzieciństwa. Ktoś, kto raz został wyprany z poczucia człowieczeństwa, nie jest w stanie czuć się w pełni wartościową osobą. Roma przez całe dorosłe życie ma problemy z odzyskaniem poczucia własnej wartości. Żyje z ciężarem kompleksów, przytłoczona strachem, który nocą drąży jej duszę, dlatego nie może spać, uzależnia się od leków nasennych i uspokajających, a gdy jej stan jest coraz gorszy, podejmuje walkę ze swoim uzależnieniem. Pamięta matkę, która także była uzależniona od leków – remedium na wszelkie lęki, depresję, bezsenność i poczucie bezsilności. Roma ocaliła siebie mimo straconego dzieciństwa. Może się czuć spełniona jako artystka, jako matka – ma wspaniałego syna, który mieszka w Berlinie i z którym łączy ją silna duchowa więź. Nie czuje się spełniona jako kobieta. Po rozstaniu z mężem broni się przed zaangażowaniem w jakikolwiek związek. Wyobcowana i samotna, wzbrania się przed miłością. Nie chce, bo ktoś ją skrzywdził, zranił, zamyka się w kokonie pracy i licznych obowiązków zawodowych. Nie sądzę, by miała pretensję do męża, jest raczej świadoma, że problem tkwi gdzieś w niej samej, że jej wrażliwość i psychika są zbyt kruche, by była zdolna do zbudowania trwałej relacji uczuciowej z drugim człowiekiem. Ktoś, kto nie doświadczył tego, czego dotknęła Roma, nie jest w stanie w pełni zrozumieć jej lęków i trawiącej ją neurozy, mimo że bardzo się stara to uczynić. Ostatecznie okazało się, że ich światy – Romy i jej męża, który nie jest Żydem – to dwie różne galaktyki. Tego małżeństwa nie dało się ocalić. Ale los dał Romie jeszcze jedną szansę. W Krakowie podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej poznaje mężczyznę, który doświadczył tego co ona. Połączy ich niezwykle silna psychiczna więź, jakiej nie odczuwała nigdy wcześniej wobec żadnego mężczyzny. Oboje są dla siebie jak rodzeństwo, komunikują się instynktownie, wystarczy im wzajemna obecność, bliskość, nie potrzebują słów, by siebie rozumieć i kochać. "Dawid jest jedynym mężczyzną, który nie musi mnie pytać, dlaczego często przez pół nocy leżę z otwartymi oczami. Nim zaś wstrząsa niekiedy przez sen dziwny, suchy szloch. Wtedy chroni się w moich ramionach i wszystko jest znowu dobrze" [s. 90]. Urzekła mnie ta opowieść o niełatwej miłości, która połączyła dwoje dojrzałych, boleśnie doświadczonych ludzi. Opowieść pozbawiona melodramatyzmu, nasycona smutkiem przeplatającym się z ulotnymi chwilami rzadkiego, autentycznego szczęścia i subtelną, liryczną nutą. Tak już się dzisiaj nie opowiada o miłości...
Ocalić prawdę... Impulsem do napisania powieści był krótki artykuł w gazecie, w którym jeden z dziennikarzy szukających sensacji oskarżył ojca Romy o to, że był zbrodniarzem i kolaborował z nazistami podczas pobytu w obozie koncentracyjnym. Autor wykorzystał to, że po publikacji dwóch powieści nawiązujących do holokaustu pisarka stała się osobą znaną i rozpoznawalną. Roma wraca myślami do traumatycznego dzieciństwa. Snuje bolesne wspomnienia i próbuje odtworzyć historię ojca od momentu wywiezienia go do obozu koncentracyjnego aż do jego śmierci w krakowskim więzieniu w 1946 roku. Była wówczas kilkuletnią dziewczynką, zatem okruchy pamięci rozpływają się we mgle. Usiłuje dotrzeć do ludzi, którzy pamiętają Dawida Lieblinga z pobytu w obozie. Jest to trudne zadanie, ponieważ z gehenny ocalało niewielu Żydów, a ci, którzy przeżyli, albo już odeszli, albo są tak starzy, że trudno nawiązać z nimi kontakt i zachęcić ich do wspomnień. Nękają ją moralne rozterki: czy wszczynając prywatne śledztwo, nie dopuszcza się zdrady wobec ojca. Czyżby nie wierzyła w jego niewinność... Ktoś zasiał w niej ziarno wątpliwości i Roma traci poczucie bezpieczeństwa, traci z takim trudem wypielęgnowany w sobie spokój. Prywatne śledztwo splata się z jej podróżą służbową do Ameryki, a potem do Szwecji, gdzie trwają przygotowania do publikacji jej pierwszej książki. Nawet w Nowym Jorku podąża śladem osób, które mogły znać jej ojca. Po przyjeździe do Krakowa udaje jej się zgromadzić zeznania świadków i materiały, świadczące o tym, że Dawid Liebling był nie tylko niewinny, ale był bohaterem. Czy miała prawo tak postąpić? Cały czas zadaje sobie to pytanie. I cały czas dręczy ją poczucie winy. Że zwątpiła. Że zawiodła ojca. Że musiała udowadniać coś, co powinno być dla niej prawdą niepodważalną. Takich historii były tysiące. Holokaust postawił człowieka wobec tak wynaturzonych dylematów, niewyobrażalnych w normalnych warunkach, że próba oskarżania i rozliczania tych, którzy tego doświadczyli, może budzić wątpliwości. "Wyobrażasz sobie (...) tego dziennikarza, który napisał ten głupi artykuł, wyobrażasz sobie tego anonimowego pismaka, tych sędziów, wszystkich tych ludzi – wyobrażasz ich sobie w obozie? (...) Tak, znam tych sędziów, tych naprawiaczy świata, którzy zawsze wiedzą, co jest dobre, a co złe. Tych badaczy, co to tropią ludzkie słabości, bo to jedyna rzecz, jaka sprawia im przyjemność, na jakiej się znają. Co mówię, badaczy. Inkwizytorów..." [s. 385]. Oczyszczenie ojca z zarzutów to nie koniec, to dopiero początek drogi prowadzącej do ocalenia w sobie poczucia bezpieczeństwa, akceptacji własnego losu i zgody na siebie, które okazują się kruche i iluzoryczne w zetknięciu z ludzką bezmyślnością i bezdusznością.
Ocalić nadzieję... Autorka określa swoją powieść jako autobiograficzną. Jednocześnie pisze w zakończeniu: "...[dziękuję] tym osobom, z którymi spotkania stały się dla mnie inspiracją do stworzenia niektórych postaci występujących w powieści – choć nie są to oczywiście ich portrety dosłowne. Autor bowiem, świadomie czy nieświadomie, zawsze czerpie z bogactwa żywej materii, która go otacza" [s. 413]. Pisarka na przykład mówi wprost, że zmieniła swoją koncepcję ujęcia postaci Maliny, której nie uśmierca w powieści, mimo że z jej refleksji wynikałoby, że prawdziwa Malina umiera na raka. Analizuje tę kreację na oczach czytelników, tak jakby ustalała wraz z nimi ostateczną wersję. Szczerze mówiąc, jestem jej za taką zmianę wdzięczna. Malina staje się dla mnie nośnikiem dodatkowych sensów – przede wszystkim jako symbol nadziei. Historię Maliny postrzegam jako ważny kontekst w tej powieści – w odniesieniu do wątku umierającej na raka żony Dawida Schwarza, wielkiej miłości Romy. Poszerza sposób odczytania zawikłanej historii miłosnej łączącej Romę i Dawida. Dzięki temu nie wydaje się ona tak jednoznaczna, nabiera dodatkowego zabarwienia, zostaje nasycona niuansami. "Mój lekarz dał mi pani książkę i zmusił do jej przeczytania. (...) Byłam bardzo chora tej wiosny. (...) Miałam raka (...). I nie chciałam tego wszystkiego, tej chemioterapii... uważałam, że to bzdura... już nie chciałam... (...) Wtedy przeczytałam pani książkę. Dodała mi sił"... [s. 49]
Nie jest to powieść o zadręczaniu siebie i innych traumatycznymi przeżyciami i cierpieniem. One są obecne w książce, stanowią ważny biograficzny i ogólnoludzki kontekst, ale w konfrontacji z nimi siła nadziei i radość, jaką można czerpać z życia, stają się jednymi z najważniejszych wartości tej opowieści. "Mam naraz uczucie, że los tej dziewczyny [Maliny] jest dla mnie bardzo ważny. I że koniecznie muszę w nim uczestniczyć. Po prostu chciałabym, żeby żyła" [s. 50].
Roma Ligocka, Tylko ja sama, tłum. Sława Lisiecka, Wydawnictwo Literackie 2007