30 kwietnia 2010

Nowe wyzwanie literackie. Kraje nordyckie

Nigdy nie brałam udziału w żadnym z wyzwań literackich, których jest sporo w blogosferze wśród blogerów tworzących blogi książkowe. A zatem debiutuję! Kraje nordyckie jako wyzwanie literackie skusiły mnie z kilku względów. Od czasu, kiedy zostałam mamą, czytam swojej latorośli sporo książek dla dzieci napisanych przez Skandynawów. I nie ukrywam, że zostałam uwiedziona. Skandynawska literatura dla dzieci podbiła moje, i nie tylko moje, bo Tatiankowe także, serducho. To przeciwwaga dla cukierkowej, disnejowskiej stylistyki. Myślę, że warto promować te wartościowe, mądre i napisane z szacunkiem dla wrażliwości i wyobraźni dziecka książki.
Co mnie jeszcze zmotywowało do przystąpienia do tego wyzwania? Moja miłość do Knuta Hamsuna. Kto czytał jego powieść "Głód", zrozumie, co mam na myśli. Mało tego. Jestem pod urokiem powieści Lindy Olsson "Niech wieje dobry wiatr". Nie pochłaniam jej natychmiast, choć nie jest to powieść obszerna. Delektuję się nią jak najwspanialszą ambrozją, nie pozwalając, by radość czytania dobiegła końca. Wspaniała książka! Chciałabym o niej napisać w ramach tego literackiego wyzwania. 

Zasady uczestnictwa:
  1. Wyzwanie trwa od 1 maja do 30 listopada 2010 r.
  2. Do wyzwania można przyłączyć się w dowolnym terminie.
  3. Lista lektur jest tylko propozycją mającą ułatwić wybór, każdy może przeczytać taki tytuł, jaki go interesuje.
  4. Czytane książki mogą być w dowolnym języku, jedynie recenzja musi być napisana w języku polskim :).
  5. Powieści mogą być stworzone przez autorów pochodzących z tamtych stron lub też mogą jedynie nawiązywać tematyką do Krajów nordyckich. Przewodniki, albumy także się liczą.
  6. Czytamy przynajmniej po jednej książce z "głównych" państw, czyli: Danii, Szwecji, Norwegii, Islandii i Finlandii.
  7. Recenzje umieszczamy albo na blogu wyzwania, albo też na swoim, na blogu wyzwaniowym podając jedynie link do wpisu.
Moja lista lektur w ramach wyzwania literackiego  
Kraje nordyckie:
Dania: 
Tove Ditlevsen "Twarze"
Estonia: 
Jaan Kross "Immatrykulacja Michelsona"
Finlandia:
Elina Hirvonen "Przypomnij sobie"  
Islandia:
Sjón "Skugga Baldur"
Norwegia: 
Ailo Gaup "Podróż na dźwiękach szamańskiego bębna"
Szwecja: 
Linda Olsson "Niech wieje dobry wiatr" 
Majgull Axelsson "Kwietniowa czarownica"
Ulf Stark "Jak tata pokazał mi wszechświat", "Czy umiesz gwizdać, Joanno?"
Pija Lindenbaum "Igor i lalki"

A zatem do dzieła. Książki, przybywajcie, niech wyzwaniu stanie się zadość!

29 kwietnia 2010

Blogiem a prawdą. Norma i uzus

Twardy (językowy) orzech do zgryzienia, czyli dziadek do orzechów poszukiwany...

Ponieważ od jakiegoś czasu funkcjonuję w świecie blogów i wiele razy zostałam skarcona za używanie w dopełniaczu i bierniku formy bloga, postanowiłam podrążyć nieco temat odmiany tego wdzięcznie brzmiącego, acz kłopotliwego w stosowaniu słówka.  Wszakże na stronie bloga (blogu) nie może zabraknąć choćby krótkiej refleksji językowej poświęconej kontrowersjom narosłym wokół blogowariacji deklinacyjnych. Skąd tyle wątpliwości? Wynikają one poniekąd z tego, że w najnowszych słownikach języka polskiego PWN brakuje ostatecznej odmiany tego wyrazu. Autorzy słowników wstrzymują się przed jej kategoryzacją. Najnowszy słownik ortograficzny języka polskiego PWN w ogóle nie zawiera tego hasła (Słownik ortograficzny języka polskiego PWN online). W Słowniku języka polskiego PWN online mamy jedynie enigmatyczne wyjaśnienie: blog "dziennik prowadzony przez internautę na stronach WWW" – nie ma żadnej informacji dotyczącej końcówek deklinacyjnych tego rzeczownika. Zajrzyjmy do słownika poprawnej polszczyzny... szukam. Szukam... nie ma, niestety, tego wyrazu (Słownik poprawnej polszczyzny PWN pod red. Andrzeja Markowskiego). O czym to świadczy? Na pewno nie o ignorancji językowej językoznawców, którzy przygotowali tak obszerne kompendium wiadomości związanych z poprawnością językową. Ostateczna wersja deklinacyjna wyrazu blog jest dopiero w fazie krystalizowania się. Według zasad poprawnościowych blog jako rzeczownik męski nieżywotny powinien w dopełniaczu przybrać formę blogu, w bierniku blog (analogicznie dom – domu, notes – notesu). Jak się jednak okazuje, w użyciu językowym,  zwłaszcza w środowisku informatycznym, zadomowiła się potoczna odmiana  tego rzeczownika, która odwzorowuje deklinację  charakterystyczną dla rzeczowników męskozwierzęcych (pies – psa, wilk – wilka), stąd blog ma dopełniacz bloga, równy biernikowi. 

W poradniku "Nowe słowa" (Wydawnictwo Hachette Livre, 2007) Jerzy Bralczyk tak oto komentuje niejednoznaczność deklinacyjną wyrazu blog:
Piszący je (blogi – moje uzupełnienie) charakteryzują się prowokacyjnie swobodnym traktowaniem reguł gramatycznych i ortograficznych. Mówią też bloga, nie blogu, odrywając blog od monologu i dialogu.
W wydawnictwie informatycznym, z którym współpracuję jako redaktor i korektor, wspólnie z redakcją doszliśmy do porozumienia, że w publikacjach będziemy stosować formę bardziej rozpowszechnioną, potoczną, czyli bloga, a nie blogu. Tę samą regułę stosujemy w odniesieniu do takich pojęć, jak HTML: w słowniku ortograficznym mamy w dopełniaczu HTML-u, jednak w publikacjach zapisujemy HTML-a, sugerując się tendencją dominującą w metajęzyku informatycznym.

Ciekawą odpowiedź na moje (i nie tylko moje) językowe wątpliwości, jakie wywołuje odmiana tego wyrazu, znalazłam w Poradni językowej PWN:
Wydawałoby się, że blog powinien się odmieniać jak log (dziennik pokładowy): logu i blogu. Choć taka forma jest rzeczywiście używana, wyszukiwarki internetowe pokazują, że częściej piszemy bloga. Może dzieje się tak przez analogię do e-maila i SMS-a, które należą do tego samego co blog kręgu pojęć związanych z nowoczesną komunikacją językową. Prawdopodobnie blog trafi do słowników jako rzeczownik dwurodzajowy, żywotno-nieżywotny. To, że nie oznacza istoty żywej, nie ma większego znaczenia. W polszczyźnie jest wiele rzeczowników żywotnych rodzajowo, a nieżywotnych znaczeniowo – w Innym słowniku języka polskiego PWN naliczyliśmy ich ponad 1000.
Mirosław Bańko
Co bardziej dociekliwym polecam również dyskusję w serwisie GoldenLine na forum grupy Korektorzy.

W świetle powyższych wyjaśnień czuję się rozgrzeszona ze stosowania w dopełniaczu i bierniku formy bloga. W tym przypadku uzus okazał się silniejszy niż norma.

Dopisek z 5 marca 2011:
Mamy już oficjalną, słownikową wersję odmiany wyrazu BLOG:
blog -ga, B.= D. a. M., -giem; -gów
 

20 kwietnia 2010

I pięknie, i śmiesznie (Ulf Stark, Jak tata pokazał mi wszechświat)

Tata doskonały. Znam takich ojców z niektórych książek i filmów. Guido Orefice z filmu "Życie jest piękne" Roberta Benigniego, który wraz ze swym synkiem trafia z transportem Żydów do Auschwitz i próbuje ocalić chłopca, opowiadając mu historię o tym, że pobyt w obozie zagłady jest grą, a zwycięzca, który uzyska tysiąc punktów, w nagrodę otrzyma czołg. Pragnie oszczędzić mu traumatycznych przeżyć, zneutralizować strach i uchronić go przed okrucieństwem holokaustu, ale przede wszystkim chce ocalić mu życie.  Opowiadając chłopcu o regułach funkcjonowania w obozie w kategoriach zawodów i walki o zwycięstwo, posługuje się językiem, który przemawia do wyobraźni i emocji dziecka. Nieludzki świat zostaje oswojony poprzez humor i dziecięcą wyobraźnię, nie tracąc nic ze swego tragizmu w oczach widza. 
Tata doskonały pojawia się w książce Georga Maaga "Ogród. Dobra opowieść na wielki smutek". W oczach Walentynki tata urasta do roli czarodzieja, którego fascynujące opowieści o życiu w ogrodzie (symbolizującym piękno wszechświata) sprawiają, że staje się on dla dziewczynki arkadią. Kiedy tata umiera, ogród ulega zagładzie, odzwierciedlając cierpienie i smutek bohaterki niepotrafiącej zaakceptować rozstania z ukochanym rodzicem i wspaniałym przyjacielem. 
Książkę Ulfa Starka "Jak tata pokazał mi wszechświat"  czytałam w kontekście powyższych opowieści. Z jednej strony tata jawi się tutaj jako autorytet, który pragnie wtajemniczyć syna w tajniki otaczającego go wszechświata.  Zapowiada się niezwykła przygoda, kiedy tata oznajmia chłopcu, że pokaże mu wszechświat. Ale z drugiej strony pojawiają się wątpliwości. Piękna kosmosu nie da się poznać w ciągu jednego wieczoru. Już na początku opowieści zostają zderzone ze sobą dwa spojrzenia na świat i dwie postawy wobec wspólnego przedsięwzięcia: spontaniczny zachwyt dziecka, jego nieokiełznana, wymykająca się ramom rozumu i regułkom naukowym ciekawość świata oraz  pragmatyzm taty, który zaplanował wycieczkę i stara się ściśle tego planu trzymać. Postawił sobie za cel pokazać dziecku wszechświat i dąży ku niemu z pragmatyczną konsekwencją dorosłych. W  książce Exupéry’ego Mały Książę mówi: "Dorośli są zakochani w cyfrach. Jeżeli opowiadacie im o nowym przyjacielu, nigdy nie spytają o rzeczy najważniejsze. Nigdy nie usłyszycie: Jaki jest dźwięk jego głosu? W co lubi się bawić? Czy zbiera motyle?. Oni spytają was: Ile ma lat? Ilu ma braci? Ile waży? Ile zarabia jego ojciec? Wówczas dopiero sądzą, że coś wiedzą o waszym przyjacielu".  Kiedy mały bohater książki Ulfa Starka pyta tatę, jak zimno jest we wszechświecie, słyszy precyzyjną odpowiedź: "263 stopnie mrozu".  Nie cytuję jej jedynie dlatego, by udowodnić, że tata Ulfa to typowy dorosły. To byłoby uproszczenie i spłycenie przesłania tej opowieści. Obaj mężczyźni: mały i duży, są bardzo ze sobą związani, widać, że łączy ich przyjaźń i więź emocjonalna. Wędrują na łąkę za miastem, trzymając się za ręce. Niejeden chłopiec chciałby mieć takiego tatę, który wraca z pracy i zamiast zasiąść przed telewizorem, zabiera syna na ekspedycję badawczą. Na męską przygodę.  Tata niemal cały czas zadziera głowę do góry i wpatruje się w niebo. Syn rozgląda się wokół. Dostrzega tyle ciekawych rzeczy, których tata nawet nie raczy zauważyć, gdyż wydają się mu takie banalne i zwyczajne, niegodne zainteresowania. Doskonale oddają te rozbieżności znakomite ilustracje Evy Eriksson: tata patrzy przed siebie albo w górę, na gwiazdy, pociąga go magia rzeczy odległych,  wzniosłych, zagubionych w makrokosmosie, chłopiec z kolei  rozgląda się wokół, fascynuje go dosłownie wszystko, również to, co znajduje się blisko, tuż pod nogami, najdrobniejszy element mikrokosmosu. Przyziemność też jest godna zbadania. Mały odkrywca zachwyca się źdźbłem trawy kołysanym na wietrze, pełznącym ślimakiem przyczepionym do kamienia, zaintrygowany przygląda się, jak rośnie oset na łące.
Przyziemność i wzniosłość. Tata z uniesieniem opowiada chłopcu o gwiazdach, sypie nazwami jak z rękawa, a chłopiec chłonie piękno rzeczy małych, ale niezwykłych. Kiedy tata się orientuje, że Ulf patrzy pod nogi, zwraca mu uwagę: "Masz patrzeć w górę!". Ale chłopcu wydaje się, że wszystkie gwiazdy zlewają się ze sobą. Żeby nie wydać się głupim, przytakuje tacie w jego zachwytach i uniesieniach. Ale tata zostaje szybko sprowadzony na ziemię. Wzniosłość zostaje zderzona z przyziemnością. Sacrum z profanum. Tata nie patrzył pod nogi i za karę wdepnął w... kupę. Dostało mu się za bujanie w obłokach. Taki duży, a taki niemądry. Oczywiście cała scena została potraktowana z przymrużeniem oka, ujawniając przy tym drugie dno opowieści. A po powrocie do domu chłopiec, zapytany przez mamę, jak było na wyprawie, odpowiada: "I pięknie, i śmiesznie". Dzieci wiedzą i rozumieją więcej, niż nam, dorosłym, się wydaje...
Książka została wyróżniona przez Komitet Ochrony Praw Dziecka.

wydawnictwo Zakamarki
 

10 kwietnia 2010

Katastrofa w Smoleńsku. Polska w żałobie [*]


...przeleciał ptak przepływa obłok
upada liść kiełkuje ślaz
i cisza jest na wysokościach
i dymi mgłą katyński las... [Zbigniew Herbert Guziki]


...Dosłownie kilkanaście minut temu poraziła nas tragiczna wiadomość: nikt z pasażerów prezydenckiego samolotu, który rozbił się w rosyjskim Smoleńsku, nie przeżył katastrofy, do jakiej doszło, gdy maszyna podchodziła do lądowania... Na jego pokładzie zginęły najważniejsze osoby w państwie, w tym prezydent Lech Kaczyński z małżonką Marią Kaczyńską...


Wstrząs. Ogromny smutek...
Brak nam słów...


źródło zdjęcia


mglisty poranek
trzepocą chorągiewki
na pustych krzesłach
tylko katyńskie sosny
stoją wciąż niewzruszone
Robert Nowak Haiku Robsana

9 kwietnia 2010

Roma Ligocka. Tylko ja sama


Jak pani przeżyła? 
Dzięki czemu? 
Jak została pani ocalona?
Tak, sama chciałabym to wiedzieć – pomyślałam w duchu [s. 11].

Trudno sobie wyobrazić, jaką sztuką jest przetrwanie w nieludzkich warunkach, w ekstremalnych okolicznościach, kiedy wydaje się, że nie ma wyboru, bo można wybierać jedynie między większym i mniejszym złem. Walczyć o życie za wszelką cenę? Ale w takich warunkach ludzkie istnienie przestaje mieć jakąkolwiek wartość. Ofiara wojny staje się ciałem, które trzeba utrzymać przy życiu. Należy zapewnić temu ciału schronienie, jedzenie, przyodziewek. Ciało wydaje się coraz bardziej obce, a jednak staje się największym skarbem – i największym ciężarem, z jakim zmaga się człowiek w takich warunkach. Można je znienawidzić za to, że było się do niego tak przywiązanym, że uczyniło się z cielesności swojego bożka i swoją opokę. W czasie wojny człowiek uczy się kilku "nieskomplikowanych" reguł, które zdają się komuś żyjącemu w normalnych czasach szalenie trudne i nie do przyswojenia. Jeśli jesteś Żydem, stopień trudności jeszcze wzrasta. Trzeba udawać, że się nie istnieje. Trzeba nauczyć się postrzegać świat z perspektywy podłogi: nie można się ruszać, głośno oddychać, bo jakiś nieżyczliwy i zawistny sąsiad mógłby usłyszeć, że Twoi wybawiciele ukrywają w swoim mieszkaniu Żydów, należy chodzić na czworakach, bezszelestnie pełzać pod stołem i pod łóżkiem, nie wolno się wyprostować, bo ktoś mógłby Ciebie zobaczyć przez okno i donieść gdzie trzeba. Nie wolno płakać, choć szloch rozrywa gardło i duszę, należy połykać łzy i zdusić w sobie płacz, być cicho, tak żeby nikt niepowołany nie zorientował się, że w mieszkaniu obok jest kryjówka Żydów. Trzeba nauczyć się żyć, jakby się było martwym. Niewidocznym. Nieistniejącym. Musisz zaakceptować obecność jedynego towarzysza: strachu. Wkrótce strach staje się Twoją drugą naturą i Twoją skórą. Staje się Tobie tak bliski, że kiedy ocalejesz  i skończy się gehenna, nie jesteś w stanie się z nim rozstać. Pozostanie w Twojej duszy już na zawsze. Nie potrafisz płakać. Nie potrafisz się śmiać. Roma miała trzy lata, kiedy zamknięto ją i jej rodzinę w getcie. Była dzieckiem. Ocalała, ale dzieciństwo na zawsze pozostanie dla niej piekłem, o którym nie będzie mogła całkowicie zapomnieć, bo "nic już nie uciszy tego płaczu w nas" [motto książki].
Ocalić siebie... Roma jest dojrzałą kobietą. Stara się nie pokazywać światu swojej smutnej, okaleczonej duszy. Dużo podróżuje. Jest emigrantką. Los rzucił ją na zachód Europy; od 30 lat mieszka w Monachium. Jest malarką, potem zostaje pisarką – po obejrzeniu filmu Spielberga Lista Schindlera, kiedy odnalazła siebie w wizerunku dziewczynki w czerwonym płaszczyku, odkrywa nieodpartą potrzebę ocalenia swojej historii, a poprzez autoekspresję pragnie też ocalić od zapomnienia los całej zbiorowości, którą reprezentuje. Pisanie staje się sposobem poszukiwania siebie, próbą obłaskawienia strachu i zrozumienia swoich osobistych dramatów życiowych poprzez zapuszczenie się w mroki dzieciństwa. Ktoś, kto raz został wyprany z poczucia człowieczeństwa, nie jest w stanie czuć się w pełni wartościową osobą. Roma przez całe dorosłe życie ma problemy z odzyskaniem poczucia własnej wartości.  Żyje z ciężarem kompleksów,  przytłoczona strachem, który nocą drąży jej duszę, dlatego nie może spać, uzależnia się od leków nasennych i uspokajających, a  gdy jej stan jest coraz gorszy, podejmuje walkę ze swoim uzależnieniem. Pamięta matkę, która także była uzależniona od leków – remedium na wszelkie lęki, depresję, bezsenność i poczucie bezsilności. Roma ocaliła siebie mimo straconego dzieciństwa. Może się czuć spełniona jako artystka, jako matka – ma wspaniałego syna, który mieszka w Berlinie i z którym łączy ją silna duchowa więź. Nie czuje się spełniona jako kobieta.  Po rozstaniu z mężem broni się przed zaangażowaniem w jakikolwiek związek. Wyobcowana i samotna, wzbrania się przed miłością. Nie chce, bo ktoś ją skrzywdził, zranił, zamyka się w kokonie pracy i licznych obowiązków zawodowych. Nie sądzę, by miała pretensję do męża, jest raczej świadoma, że problem tkwi gdzieś w niej samej, że jej wrażliwość i psychika są zbyt kruche, by była zdolna do zbudowania trwałej relacji uczuciowej z drugim człowiekiem. Ktoś, kto nie doświadczył tego, czego dotknęła Roma, nie jest w stanie w pełni zrozumieć jej lęków i trawiącej ją neurozy, mimo że bardzo się stara to uczynić. Ostatecznie okazało się, że ich światy – Romy i jej męża, który nie jest Żydem – to dwie różne galaktyki. Tego małżeństwa nie dało się ocalić. Ale los dał Romie jeszcze jedną szansę. W Krakowie podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej poznaje mężczyznę, który doświadczył tego co ona. Połączy ich niezwykle silna psychiczna więź, jakiej nie odczuwała nigdy wcześniej wobec żadnego mężczyzny. Oboje są dla siebie jak rodzeństwo, komunikują się instynktownie, wystarczy im wzajemna obecność, bliskość, nie potrzebują słów, by siebie rozumieć i kochać. "Dawid jest jedynym mężczyzną, który nie musi mnie pytać, dlaczego często przez pół nocy leżę z otwartymi oczami. Nim zaś wstrząsa niekiedy przez sen dziwny, suchy szloch. Wtedy chroni się w moich ramionach i wszystko jest znowu dobrze" [s. 90]. Urzekła mnie ta opowieść o niełatwej miłości, która połączyła dwoje dojrzałych, boleśnie doświadczonych ludzi. Opowieść pozbawiona melodramatyzmu, nasycona smutkiem przeplatającym się z ulotnymi chwilami rzadkiego, autentycznego szczęścia i subtelną, liryczną nutą. Tak już się dzisiaj nie opowiada o miłości...

Ocalić prawdę... Impulsem do napisania powieści był krótki artykuł w gazecie, w którym jeden z dziennikarzy szukających sensacji oskarżył ojca Romy o to, że był zbrodniarzem i kolaborował z nazistami podczas pobytu w obozie koncentracyjnym. Autor wykorzystał to, że po publikacji dwóch powieści nawiązujących do holokaustu pisarka stała się osobą znaną i rozpoznawalną. Roma wraca myślami do traumatycznego dzieciństwa. Snuje bolesne wspomnienia i próbuje odtworzyć historię ojca od momentu wywiezienia go do obozu koncentracyjnego aż do jego śmierci w krakowskim więzieniu w 1946 roku. Była wówczas kilkuletnią dziewczynką, zatem okruchy pamięci rozpływają się we mgle. Usiłuje dotrzeć do ludzi, którzy pamiętają Dawida Lieblinga z pobytu w obozie. Jest to trudne zadanie, ponieważ z gehenny ocalało niewielu Żydów, a ci, którzy przeżyli, albo już odeszli, albo są tak starzy, że trudno nawiązać z nimi kontakt i zachęcić ich do wspomnień. Nękają ją moralne rozterki: czy wszczynając prywatne śledztwo, nie dopuszcza się zdrady wobec ojca. Czyżby nie wierzyła w jego niewinność... Ktoś zasiał w niej ziarno wątpliwości i Roma traci poczucie bezpieczeństwa, traci z takim trudem wypielęgnowany w sobie spokój. Prywatne śledztwo splata się z jej podróżą służbową do Ameryki, a potem do Szwecji, gdzie trwają przygotowania do publikacji jej pierwszej książki.  Nawet w Nowym Jorku podąża śladem osób, które mogły znać jej ojca. Po przyjeździe do Krakowa udaje jej się zgromadzić zeznania świadków i materiały, świadczące o tym, że Dawid Liebling był nie tylko niewinny, ale był bohaterem. Czy miała prawo tak postąpić? Cały czas zadaje sobie to pytanie. I cały czas dręczy ją poczucie winy. Że zwątpiła. Że zawiodła ojca. Że musiała udowadniać coś, co powinno być dla niej prawdą niepodważalną. Takich historii były tysiące. Holokaust postawił człowieka wobec tak wynaturzonych dylematów, niewyobrażalnych w normalnych warunkach, że próba oskarżania i rozliczania tych, którzy tego doświadczyli, może budzić wątpliwości. "Wyobrażasz sobie (...) tego dziennikarza, który napisał ten głupi artykuł, wyobrażasz sobie tego anonimowego pismaka, tych sędziów, wszystkich tych ludzi – wyobrażasz ich sobie w obozie? (...) Tak, znam tych sędziów, tych naprawiaczy świata, którzy zawsze wiedzą, co jest dobre, a co złe. Tych badaczy, co to tropią ludzkie słabości, bo to jedyna rzecz, jaka sprawia im przyjemność, na jakiej się znają. Co mówię, badaczy. Inkwizytorów..." [s. 385]. Oczyszczenie ojca z zarzutów to nie koniec, to dopiero początek drogi prowadzącej do ocalenia w sobie poczucia bezpieczeństwa, akceptacji własnego losu i zgody na siebie, które okazują się kruche i iluzoryczne w zetknięciu z ludzką bezmyślnością i bezdusznością. 

Ocalić nadzieję... Autorka określa swoją powieść jako autobiograficzną. Jednocześnie pisze w zakończeniu:  "...[dziękuję] tym osobom, z którymi spotkania stały się dla mnie inspiracją do stworzenia niektórych postaci występujących w powieści – choć nie są to oczywiście ich portrety dosłowne. Autor bowiem, świadomie czy nieświadomie, zawsze czerpie z bogactwa żywej materii, która go otacza" [s.  413]. Pisarka na przykład mówi wprost, że zmieniła swoją koncepcję ujęcia postaci Maliny, której nie uśmierca w powieści, mimo że z jej refleksji wynikałoby, że prawdziwa Malina umiera na raka. Analizuje tę kreację na oczach czytelników, tak jakby ustalała wraz z nimi ostateczną wersję. Szczerze mówiąc, jestem jej za taką zmianę wdzięczna. Malina staje się dla mnie nośnikiem dodatkowych sensów – przede wszystkim jako symbol nadziei. Historię Maliny postrzegam jako ważny kontekst w tej powieści – w odniesieniu do wątku umierającej na raka żony Dawida Schwarza,  wielkiej miłości Romy. Poszerza sposób odczytania zawikłanej historii miłosnej łączącej Romę i Dawida. Dzięki temu nie wydaje się ona tak jednoznaczna, nabiera dodatkowego zabarwienia, zostaje nasycona niuansami. "Mój lekarz dał mi pani książkę i zmusił do jej przeczytania.  (...) Byłam bardzo chora tej wiosny. (...) Miałam raka (...). I nie chciałam tego wszystkiego, tej chemioterapii... uważałam, że to bzdura... już nie chciałam... (...) Wtedy przeczytałam pani książkę. Dodała mi sił"... [s. 49] 
Nie jest to powieść o zadręczaniu siebie i innych traumatycznymi przeżyciami i cierpieniem. One są obecne w książce, stanowią ważny biograficzny i ogólnoludzki kontekst, ale w konfrontacji z nimi siła nadziei i radość, jaką można czerpać z życia, stają się jednymi z najważniejszych wartości tej opowieści. "Mam naraz uczucie, że los tej dziewczyny [Maliny] jest dla mnie bardzo ważny. I że koniecznie muszę w nim uczestniczyć. Po prostu chciałabym, żeby żyła" [s. 50].






Roma Ligocka, Tylko ja sama, tłum. Sława Lisiecka, Wydawnictwo Literackie 2007

4 kwietnia 2010

Z dziecięcego punktu widzenia

Empatia
Wszystko, co cierpi, co czuje się  samotne i niechciane, zasługuje na współczucie, nawet stare warzywa w puszce, które trzeba wyrzucić do śmietnika.Tak, zrobiłam to: niehumanitarnie, bez skrupułów pozbyłam się nieco już zasuszonej i nienadającej się do spożycia kukurydzy. Nie uszło to uwadze naszej rezolutnej trzylatki, która skrzętnie komentuje każdy gest i każdy krok rodziców:
– Ojej, kukurydzowi będzie przikjo...

Poważne obietnice
Zdarza się jeszcze, że podczas spaceru, z dala od domu, Tatiance "zapomni się" poinformować nas o tym, że musi koniecznie, natychmiast udać się do toalety. Nie wiem, z czego to wynika: czy  z czystej przekory, czy z lenistwa, czy z dziecięcej niefrasobliwości. Dzisiaj przed wyjściem na spacer Grzegorz próbował uczulić naszą latorośl na ten nieco uciążliwy dla nas kłopot.
– Tatianko, pójdziemy na spacer, ale musisz mi obiecać, że kiedy będzie ci się chciało siusiu, powiesz nam o tym. Nie zrobisz siusiu w majteczki?
Tatianka, już ubrana do wyjścia, podjęła przerwany wątek.
–  Tato, ale obiecasz, że nie zrobisz siusiu w majty?
Nie usłyszawszy obietnicy – Grzegorz po prostu krztusił się ze śmiechu – Tatianka upomniała się raz jeszcze o odpowiedź:
– Tato, ale obiecasz?
No i co było robić – Grzegorz obiecał.

3 kwietnia 2010

Święta, święta, święta...


Radosnych, ciepłych, rodzinnych Świąt Wielkanocnych, pełnych nadziei i tego, co najpiękniejsze. 
Słońca, kolorów, światła, blasku i promiennej pełni życia – nie tylko na święta, ale na każdy dzień.
Mnóstwa delicji kulinarnych i książkowych, uniesień świątecznych i literackich.
I wiosny, wiosny, wiosny! :) Niech Was inspiruje i napełnia radością.

1 kwietnia 2010

Zapraszamy na kawę do Pożegnania z Afryką... (dedykuję Mocie)

Kto by przypuszczał, że prowadzenie bloga może stać się bramą do poznawania niezwykłych ludzi i nawiązywania cennych relacji. Jeszcze parę tygodni temu uśmiechnęłabym się na takie stwierdzenie. Jeśli ktoś czytał moje minieseje z cyklu Homo internetus, bez trudu odgadnie, co mam na myśli. Sceptycyzm stopniowo ustępuje fascynacji blogosferą, a poczucie zagubienia – wrażeniu zadomowienia i odnalezienia własnego miejsca w jej cybernetycznych otchłaniach. Uwielbiam Was czytać, zaglądać na Wasze strony, rozmawiać z Wami, wymieniać się refleksjami i uśmiechami. Cieszę się na każdy ślad, który znany bądź nieznany Gość zostawia w Przystani. Lubię też zostawiać ślady w postaci swoich komentarzy na innych, bliskich memu sercu blogach. Okazuje się, że nic nie dzieje się przypadkowo – nawet w wirtualnym świecie ludzie odnajdują drogę do świata innego człowieka, do jego emocji, marzeń, lęków, do jego wrażliwości. Potrafią przedostać się poza abstrakcyjny wirtualny mur i nawiązać dialog, z którego wynikają niezwykłe historie. Jedna z nich zdarzyła się nam. Dzisiaj dotarła do nas magiczna przesyłka od Moty  z blogu (bloga) Co się dziwisz. Ekspres do kawy (z Pożegnania z Afryką – uwielbiam tam chodzić na kawę) jest uroczy! Mota, dziękujemy!!! Za niepowtarzalny smak i aromat kawy – już degustowaliśmy naszą ulubioną, cynamonową. Za życzenia świąteczne, za uroczą niespodziankę dla Tatianki (ucieszy się z tej słodkiej pisaneczki). Dziękujemy!!!
Zapraszamy na filiżankę aromatycznej kawy. Kto ma ochotę?