28 marca 2010

Roma Ligocka, Kobieta w podróży


Cudzoziemka. Jest stąd i nie jest stąd. Ci ludzie są jej zupełnie obcy, ale jest jedną z nich. Żyje w tłumie, ale osobno. Ma walizkę, torebkę, płaszcz i parasolkę. Paszport i bilet – na pociąg, na samolot, na statek. Bilet na samotność... w jedną stronę. Ma ciężką walizkę wypełnioną demonami z przeszłości. I lekki podręczny bagaż, niewielki, wygodny, do którego zapakowała nadzieję. Jest jeszcze parasolka, jej drugie ja. Jej alter ego. „Nigdy nie mam parasola, kiedy jest mi potrzebny, ale bardzo często wędruję z nim w jasne, słoneczne dni” [s. 19]. Jest utkana z paradoksów. Jest Polką. Jest Żydówką. Jest kobietą z przeszłością, ale bez dzieciństwa. Ma płaszcz. Kobieta w podróży nie może obejść się bez płaszcza. Jest dziewczynką w czerwonym płaszczyku, która rozpaczliwie próbuje znaleźć dla siebie schronienie przed gehenną. Schronić się pod parasolem. Być niewidoczną. Jej podróż trwa. Nawet wtedy, gdy nie musi biec do odjeżdżającego pociągu. Jest z Krakowa. Jest z Berlina. Jest z Monachium. Jest z Wiednia.… Jest z getta. Jest dziewczynką w czerwonym płaszczyku… mimo że od gehenny minęły lata. Ma męża i synka. Są „znowu w podróży [z Hiszpanii do Włoch] – jak zawsze z walizkami i torbami: całym tułaczym dobytkiem. (…) Nasza nowa przyjaciółka potrafiła opowiadać niezwykle interesujące historie. Słuchaliśmy jej zafascynowani. – Teraz państwa opuszczę. Muszę się jeszcze wykłócić z kapitanem, żeby dał mi inną kabinę. Wyobraźcie sobie państwo – dodała oburzona – na statku jest prawie dwa tysiące pasażerów, i akurat ja muszę dzielić kabinę z Żydówką! Proszę to sobie wyobrazić! Ani jednej nocy nie spędzę z tą kobietą! Wiecie państwo, jak strasznie Żydzi śmierdzą! To naprawdę był błąd, że się ich wszystkich nie… W lodowatym milczeniu, które zapada, spojrzeliśmy wzajemnie na siebie. Nagle w oczach damy błysnęła iskierka zrozumienia” [s. 43]. Jest kobietą w czerwonym płaszczyku… która znowu zapomniała parasola. Nie osłoni jej przed nienawiścią i głupotą. Miała szczęście i nie miała szczęścia. Przeżyła. A mogła urodzić się w innym miejscu i w innym czasie. Tak jak ciotka Amelia, o której matka Romy powie, że „miała szczęście”, bo zmarła, zanim „przyszedł Hitler”.  Albo jak dziadek, Samuel Liebling, który zmarł na pół roku przed urodzinami najmłodszego syna. „Tak, teraz pewnie powiecie, że mój dziadek był marzycielem, nieszczęśnikiem, prawdziwym pechowcem. Jednak nie musiał już patrzeć na to, jak później Niemcy spalili jego lokal, nie musiał oglądać tego, co zrobili z jego właścicielem i rodziną. Również los żony i czterech synów został mu oszczędzony. I dlatego, jak by powiedziała moja mama, Samuel Liebling był szczęśliwym człowiekiem” [s. 62].


Jest szczęśliwa? Przeżyła. Ma męża – artystę i syna Jakuba. Ma pasjonującą pracę. Jest malarką. Projektantką scenografii oraz kostiumów dla teatru, telewizji, opery, filmu. Jest szczęśliwa. Ma paszport i bilet. Ma podręczny bagaż wypełniony nadzieją. Są miejsca, do których może wracać. Na przykład do Krakowa, gdzie pragnie poczuć się mniej samotna. Inaczej niż w Niemczech, gdzie z obcymi się nie rozmawia. „W ogóle w Niemczech nie rozmawia się zbyt wiele. Ani na ulicy, ani w sklepach, ani też w kolejce podziemnej. Jeśli ktoś się do was uśmiechnie w tramwaju, możecie być pewni, że albo jest pijany, albo to cudzoziemiec” [s. 98]. Przepaść, która dzieli ludzi, raz jest większa, raz mniejsza. Niezależnie od tego, czy będzie to Kraków czy Berlin, Wiedeń czy Monachium. Czasem wystarczy kilka kroków, czasem uśmiech, aby ją pokonać. Tak jak wtedy, gdy Roma zapomniała parasolki i stała w deszczu na przystanku, w Monachium. Bezbronna, tonąc w strugach ulewy, uśmiechnęła się do obcej kobiety chowającej się pod wielkim parasolem. „W tej samej chwili niebo się rozwarło i stał się cud. Kobieta postąpiła pięć kroków w moją stronę i stanąwszy obok mnie, rozpostarła parasol nad nami dwiema. (…) Aby nie stracić równowagi, objęłam ją rękami w pasie. Stałyśmy tak ciasno splecione, a między nami było tylko ciepło, bliskość i poczucie bezpieczeństwa. (…) Nie puszczaj mnie, nie odchodź – chciałam do niej zawołać. Tymi pięcioma krokami znalazłaś drogę do mego serca. A kto znajdzie drogę do mojego serca, ten pozostaje w nim na wieki” [s. 25]. Tak jak wtedy, gdy przyjechała do Krakowa. Umierała z samotności, czując się tu obco i nikomu niepotrzebną. Ci, których znała, dawno już odeszli. Ci, którzy przeżyli, wyjechali. Z tymi, którzy zostali, nie miała o czym rozmawiać. Siedziała w jednej z krakowskich kawiarenek i chłonęła widok ukochanego miasta, które było częścią jej dzieciństwa. Nagle w tej otchłani samotności ujrzała światło. Zachwycił ją widok przy sąsiednim stoliku. Dwie małe dziewczynki i ich matka wyglądały, jakby wyszły z jakiegoś starego obrazu. Spojrzenie, uśmiech – i między obcymi sobie ludźmi tworzy się nagle nić porozumienia. Tak oto Roma zyskuje nową rodzinę. Takie sytuacje zdarzają się nie tylko w Krakowie. Roma czuje się szczególnie obco w Niemczech. Samotność boli ją fizyczne. Odczuwa ją jako chłód i drżenie.  Zawsze trochę marznie psychicznie, zwłaszcza w chłodne dni. Czeka na pustej stacji na swój pociąg. Ciągle w podróży. Kobieta z podręcznym bagażem, do którego zapakowała nadzieję. Nagle ruchomymi schodami zjeżdża kobieta z różą w ręce. „Jest to najpiękniejsza róża, jaką kiedykolwiek widziałam, ciemnoczerwona, niemal fioletowa, prawie granatowa. (…) Uśmiecham się do kobiety. Odwzajemnia uśmiech. – Lubi pani róże. Ja też. Przez chwilę rozmawiamy o kwiatach, uśmiechając się do siebie. (…) Nawet nie umiem tego wytłumaczyć, ale nagle czujemy się dobrze, tak sobie bliskie, nieomal szczęśliwe. Nadjeżdża metro i kobieta z różą znika w drzwiach.  (…) Ale zanim drzwi zdążą się zamknąć, kobieta wyciąga jeszcze rękę z różą. – Proszę! To dla pani! W prezencie! Róża jest teraz moja. Od tamtego dnia należy do mojej prywatnej kolekcji klejnotów, podobnie jak parasol z przystanku i inne rzadkie kosztowności…” [s. 100].

Ta książka jest jednym z takich rzadkich klejnotów. Jest jak róża. Poszczególne opowiadania to jej płatki – krótkie, miniaturowe, utkane z delikatnej i zwiewnej refleksji, którą przesycona jest narracja, a przy tym niepozbawione subtelnej ironii, humoru i dystansu, kiedy bohaterka – wrażliwa, dojrzała kobieta – opowiada o swojej przeszłości, o sobie, o bliskich jej osobach. Ale są też ciernie, które wyzierają spoza tragicznych wspomnień i stają się przyczyną neuroz i poczucia wyobcowania. Poszczególne opowiadania wtulają się jedno w drugie, układając się w wielowarstwową opowieść o potrzebie pogodzenia przeszłości i teraźniejszości, a co za tym idzie – o pragnieniu przezwyciężenia samotności i obłaskawienia ran, które mimo upływu czasu ciągle pozostają żywe.


Zabieram tę różę ze sobą. Spoglądam wzruszona na okładkę książki. Na kobietę w czerwonym płaszczu. Muszę jej podziękować, zanim zniknie za drzwiami pociągu, niosąc swoją walizkę i podręczny bagaż wypełniony nadzieją…  
     


   

25 marca 2010

Idylla Svena Nordqvista (Pettson i Findus)

Sven Nordqvist... Stoję przed biblioteczną półką i wpatruję się w kilka książek przyciągających wzrok zabawnymi, ale nie infantylnymi ilustracjami. Taką szatą graficzną nie powstydziłaby się poczytna książka dla dorosłych czytelników. Pięknie dobrane kolory, wyeksponowany detal, realizm szczegółu. Literatura szwedzka dla dzieci – odkąd sięgam pamięcią – zawsze urzekała dziecięcą wyobraźnię i wrażliwość. Pisarze z Północy potrafią zaskarbić sobie sympatię małych czytelników. Zastanawiające, na czym polega ten fenomen. Kultura skandynawska kojarzy mi się z przesyconymi duszną atmosferą filmami Bergsona czy mrocznym, egzystencjalnym pisarstwem Knuta Hamsuna i Pära Lagerkvista, mocno zanurzonym w problematyce moralnej. Może nieco jaśniej wypada na tym tle czerpiąca z ludowych podań twórczość Selmy Lagerlöf .
Literatura dla dzieci to całkowicie inna galaktyka. Świat kreowany przez skandynawskich autorów  odbiega od disnejowskiej, cukierkowej estetyki. Potwierdzeniem jest chociażby twórczość Svena Nordqvista. Szwedzki pisarz to człowiek orkiestra – z wykształcenia architekt, z zamiłowania i z zawodu pisarz i ilustrator, który samodzielnie tworzy szatę graficzną do swoich książek. Jest autorem wielu popularnych w Europie, zwłaszcza w Niemczech, opowieści dla kilkuletnich czytelników oraz dla młodzieży. Nordqvist powołał do istnienia świat, w którym ludzie i zwierzęta koegzystują na równych prawach. Co ciekawe, bohaterami książek Nordqvista nie są dzieci.
Oto oni:
Poczciwy i dobrotliwy. Starszy energiczny pan o wielkim sercu, choć czasem gderliwy zrzęda i gaduła jakich mało. Pan Pettson. Na pewno nie jest to typ melancholika czy flegmatyka, rzekłabym, że raczej przejawia on pewne cechy choleryka. Wyprowadzony z  równowagi, szybko wpada w gniew. Ale stary Pettson nie potrafi się długo gniewać. Ktoś, kto go dobrze zna, wie, że drugiego tak dobrego i łagodnego człowieka ze świecą szukać. Stary Pettson nie ma rodziny. Mieszka samotnie na wsi. Jego jedynym przyjacielem jest kot Findus w zabawnych ogrodniczkach w zielone pasy. Jeśli pan Pettson jest w porywach cholerykiem,  to sprytny Findus jawi się jako pogodny sangwinik. Przyjaciele doskonale się uzupełniają. Findus jest wesoły, rezolutny, psotny. Wszędzie jest go pełno. Ma sto pomysłów na minutę. Tak naprawdę to właśnie on rządzi w zagrodzie Pettsona, choć ten nie zdaje sobie z tego sprawy. Sympatyczny kocur wie, jak wodzić za nos starego przyjaciela. Jeśli Pettson jest gadułą, to Findus jest gadułą do kwadratu. Jeśli Pettsonowi czasem zdarza się rzucić w emocjach  słowa, których potem może żałować, to Findusowi trzeba by co chwila przypominać: najpierw pomyśl, zanim powiesz.  Z tego powodu bohaterom przytrafiają się zabawne przygody. Z każdej opresji udaje im się wyjść cało dzięki wspólnemu działaniu i sprytowi Findusa. Zagroda Pettsona, zagubiona gdzieś na prowincji wiejska idylla, w której znalazło się miejsce dla niesfornej zwierzęcej gromadki, przypomina arkę Noego. Pod kuratelą starego Pettsona pędzą tu żywot kury i krowy,  a nieproszonym gościem bywa czasem lis, na którego uparcie polują Pettson i Findus. W tym sielankowym, bezpiecznym świecie każde stworzenie ma swoje miejsce, nawet wszędobylskie stworki – mukle, które pojawiają się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach ilustracji książek o kocie Findusie [ukłon w stronę Bazyla].
Atutem książek są zabawne dialogi, w których uczestniczą wszyscy mieszkańcy zagrody. Stary Pettson szanuje swoich podopiecznych, nawet jeśli sprawiają mu kłopoty. Mali czytelnicy uczą się od bohaterów, że każdy problem znajduje swoje rozwiązanie, jeśli działa się wspólnie, podejmuje wzajemny dialog i słucha drugiej strony.
"Rwetes w ogrodzie", jedna z części cyklu o Pettsonie i Findusie,  przynosi powiew tak długo oczekiwanej wiosny. Pettson zabiera się żwawo do porządków w ogrodzie. Przygotowuje  grządki, sieje nasiona, sadzi ziemniaki. Findus realizuje własną rolniczą koncepcję: będzie sadził klopsiki, żeby było ich jeszcze więcej.  Naszym dzielnym farmerom nie dane będzie jednak cieszyć się plonami  ich ciężkiej pracy w ogrodzie.  Wśród zwierząt z zagrody znajdą się bowiem amatorzy  nasion, klopsików i sadzonek. Będzie sporo zamieszania,  pojawi się wątek detektywistyczny potraktowany z przymrużeniem oka i szczęśliwe zakończenie.  Może tylko kot Findus będzie niepocieszony, że stracił bezpowrotnie swoje ukochane klopsiki. Uroczy, czerwony drewniany domek Pettsona  nie jest może uosobieniem luksusu, ale kiedy czyta się książki  Nordqvista, chciałoby się wyrwać z betonowej dżungli i zamieszkać w tej  idyllicznej scenerii gdzieś na końcu świata. Sam pisarz jeszcze do niedawna mieszkał wraz z rodziną w domu na wsi, z drewutnią i kurnikiem, w otoczeniu, jakie znamy z jego książek. A jeśli uważnie przyjrzymy się zdjęciu autora i ilustracji sympatycznego Pettsona, to bez wątpienia dojrzymy pewne podobieństwo między pisarzem a jego literackim bohaterem.


                               
Strona poświęcona książkom  Svena Nordqvista


Cykl książek Svena Nordqvista obejmuje siedem części:

Kiedy mały Findus się zgubił
Tort urodzinowy
Goście na Boże Narodzenie
Polowanie na lisa
Rwetes w ogrodzie
Minuta koguta
Biedny Pettson

wydawnictwo:  Media Rodzina


Sven Nordqvist, seria o Pettsonie i Findusie

19 marca 2010

O seksie, szczęściu, sztuce i filozofii... Mario Vargas Llosa. Raj tuż za rogiem


Jak rodzi się wielka sztuka? Co leży u jej źródeł? Przypadek Paula Gauguina i tysięcy wybitnych artystów potwierdzałby, że musieli oni dotknąć dna, otrzeć się o piekło, zanurzyć się w szaleństwie, by ich twórczość zyskała znamię geniuszu, boskości. Podziwiam ją, wzruszam się, doznaję euforii, unoszę się na chwilę nad ziemią. Każde dzieło sztuki żyje jako odbłysk doznań, które wywołuje w odbiorcy. Właśnie tak to postrzegam – dzieło sztuki staje się żywe, gdy spotyka się w nim jego twórca i jego odbiorca. Dla mnie najważniejsze jest to spotkanie. Dialog między nimi w obrazie, w książce, w wierszu, w filmie...

Przeglądam album z malarstwem Gauguina. Wpatruję się w jego obrazy i próbuję odgadnąć, jakie kryją tajemnice. Co wprawiło w ruch wyobraźnię artysty? Patrzę i widzę grę kolorów, form, odkrywam kunszt w operowaniu światłem, w portretowaniu postaci, w tworzeniu nastroju, metafory. Na czym polega geniusz tworzenia? Jak rodzi się odwaga kreowania i rewolucjonizowania: sztuki, własnego życia, siebie, świata... Zapytywałam o to Florę Tristan i Paula Gauguina, dwoje bohaterów "Raju tuż za rogiem", których łączą więzy krwi: ona jest jego babką ze strony matki. Zapytywałam nieustannie, w gorączce zdziwienia: jak to możliwe, że ludzie są w stanie wyrwać siebie z korzeniami z dotychczasowego, poukładanego życia, zmienić je o 360 stopni, by podążyć ze głosem swojego powołania.

W przypadku Flory jej decyzja była skutkiem upokorzenia, jakiego doświadczyła jako kobieta i jako człowiek. Porywcza, obdarzona nieposkromioną, silną osobowością i żelaznym charakterem, nie potrafiła żyć w jarzmie małżeństwa. Dla Flory małżeńskie obowiązki były źródłem cierpienia i napawały ją wstrętem. Po latach porówna małżeństwo do niewolnictwa, największej hańby ludzkości. Kiedy decyduje się opuścić męża, naraża się na powszechne potępienie i społeczną banicję – kobieta, która porzuca dom, staje się w oczach prawa i świata gorzej niż prostytutką, zbrodniarką ściganą przez policję. Flora ukrywa się przed mężem. Wiele przecierpi, straci córeczkę, odebraną jej przez Chazala, ale zyska wiedzę o sobie, hart ducha, nauczy się walczyć o swoją godność i prawo do stanowienia o swoim ja. W sprzyjających okolicznościach zacznie nadrabiać zaległości w wiedzy, pochłaniać książki, pisać własne, a przede wszystkim pod wpływem rodzących się w pierwszej połowie XIX wieku utopijnych systemów filozoficznych i dzięki inspiracji saintsimonistów, fourrierystów i falansterianów – walczyć nie tylko o prawo do szczęścia dla siebie, ale dla wszystkich zniewolonych i gnębionych: kobiet, robotników, niewolników. Będzie podróżować od miasta do miasta i głosić swoją wizję społecznej szczęśliwości, piętnowana przez konserwatystów za swoje wywrotowe poglądy i bycie kobietą. Nawet ci, o których prawa walczy, przyjmują jej wystąpienia sceptycznie. Nie traktują poważnie słów rewolucjonistki w spódnicy. Flora nie zraża się tym, wierzy, że może zmienić świat. Nie ma miejsca w jej życiu na miłość i seks. Llosa przedstawia ją jako kobietę oschłą, której słowo seks kojarzy się z jednym: z obrzydzeniem i ohydą. Z kopulacją. Z gwałtem. Mężczyzna nie jest dla niej obiektem żądzy seksualnej, żaden mężczyzna. Drogę do jej serca – i łóżka – udaje się odnaleźć... kobiecie. Ale na krótko, Flora bowiem nie potrafi pogodzić szczęścia osobistego z walką o zbawienie ludzkości. Widząc nędzę, cierpienie i upokorzenie najbiedniejszych, nieludzki wyzysk kobiet i dzieci pracujących w fabrykach, porzuca Olimpię, dzięki której zaznała szczęścia i rozkoszy.

Zupełnie inną wizję raju ucieleśnia biografia Paula Gauguina. Młodość przyszłego malarza nie zapowiada, że kiedykolwiek dane mu będzie doświadczyć rozkoszy i trudu tworzenia. Jako dwudziestoparolatek zostaje finansistą w jednej z najpotężniejszych firm w Paryżu. Poślubia Mattę Gad, staje się przykładnym mężem i ojcem pięciorga dzieci. Robi karierę na giełdzie i wraz z rodziną przeprowadza się z jednego eleganckiego domu do kolejnego wytwornego apartamentu, za każdym razem coraz bardziej luksusowego. Ma wszystko, o czym marzy młody człowiek stojący u progu życia: piękną żonę, rodzinę, dobrobyt, wysoki status społeczny i powszechny podziw. Jest beniaminkiem swojego szefa. Ugania się za klientami i za pieniędzmi...
Cieniem na dzieciństwo Paula kładzie się tragedia jego matki. Aline, córka Flory, "porzucona" przez matkę, całkowicie pochłoniętą walką o zbawienie świata, zostaje porwana przez ojca, który prawnie jest jej opiekunem i nigdy nie zrezygnował ze swoich roszczeń. Samotna, z dala od zaabsorbowanej swoją pasją społecznikowską matki, która co prawda walczy o odzyskanie dziecka, ale bezskutecznie, umiera z tęsknoty za nią, zżerana poczuciem zdrady i odrzucenia. Molestowana przez ojca w akcie zemsty na matce, nie może się otrząsnąć z tych tragicznych doświadczeń. Paul żyje w cieniu jej smutku, coraz bardziej zamknięty w sobie.
Pod wpływem przyjaciela, wielbiciela sztuki i bohemy, w jego życie zaczyna wkraczać malarstwo. Ogarnia go nieprzezwyciężone pragnienie malowania. Nigdy nie uczył się rysunku, nigdy nie trzymał w ręku ołówka do szkicowania i kartki do malowania. Nigdy nie był w galerii. Nigdy nie rozmawiał o sztuce. Z miesiąca na miesiąc poddaje się coraz bardziej nowej, nieznanej sile, która jak bakcyl ogarnia całe jego jestestwo. Z czasem pragnie tylko jednego: chce... nie – musi, MUSI malować. Opanowany dziwną gorączką, zaniedbuje pracę, rodzinę. Porzuca karierę i zostaje artystą. Nikt nie kupuje jego obrazów, wszyscy się z niego śmieją. Paul zmienia całkowicie swój wizerunek, zarówno zewnętrzny, jak i wewnętrzny. Nosi się jak artysta, manifestując swoim sposobem ubierania się przynależność do cyganerii. Cierpi biedę, żyje jak żebrak. Trawiony gorączką twórczą, nie zważa na niepowodzenia i kpiny innych artystów. Wie, jest tego pewien – jego powołaniem jest malarstwo. Kiedy poznajemy Paula, właśnie przyjeżdża do Polinezji w poszukiwaniu raju. Z retrospekcji snutych po mistrzowsku przez Llosę dowiadujemy się o przeszłości Paula, o jego drodze do zostania artystą – a jednocześnie wrakiem człowieka. Jakie granice może przekroczyć człowiek, poszukując pełni swoich możliwości i wolności twórczej? Dla Paula rajem wyzwalającym w artyście potencjał twórczy uśpiony pod wpływem dekadenckiej kultury Zachodu jest pierwotna kultura Polinezji. Na Tahiti Paul pragnie wyzwolić się spod wpływu starej sztuki i stworzyć nową, wspanialszą. Otoczony dziką, pierwotną naturą, skąpaną w jaskrawym świetle słońca, kipiącą od barw i bogactwa, pełną przepychu jaskrawych kolorów, w otoczeniu prostych, nieskażonych cywilizacją mieszkańców wyspy odnajduje w sobie dzikusa i atawistyczne instynkty, które czynią z niego wolnego artystę. Celebruje swój potencjał twórczy poprzez wolność – absolutną i bezgraniczną, poprzez wolny, swobodny seks. O swoich obrazach powie, że "malował je spermą". "Żeby malować prawdziwie, trzeba odrzucić otaczającą nas cywilizację i wydobyć z siebie to, co w nas dzikie, co ukryte wewnątrz każdego z nas" [s. 29]. Aby odnaleźć w sobie tę pierwotną energię i twórczy potencjał, przekracza wszelkie konwenanse. Roznosi go seksualna energia i żywioł instynktów. Llosa podkreśla mistyczny związek między twórczą ekspresją artysty a jego libido. "Nigdy nie kochałeś się w taki sposób z twoją żoną, Paul, jak z tamtymi Murzynkami o wielkich cyckach, zwierzęcych gardzielach i nienasyconym łonie. Dlatego twoje malarstwo było dotąd tak blade i sklerotyczne, konformistyczne i nieśmiałe" [s. 73]. Seks, oprócz malarstwa, zajmuje w jego życiu ważne miejsce. Paul, w przeciwieństwie do swojej babki, czerpie z niego życiodajne siły i twórczy potencjał. Ugania się za kilkunastoletnimi dziewczynkami, żyje z czternastolatkami, uprawia miłość z prostytutkami, pociąga go nawet młody drwal, który zafascynował Paula swoją androgyniczną naturą. Skutkiem jego nieokiełznanej aktywności seksualnej jest choroba weneryczna, która rujnuje jego organizm. W pogoni za dzikusem Paul łamie konwenanse, wdaje się w bijatyki, uzależnia od alkoholu. Staje się uosobieniem awanturnika, pijaka i erotomana. Próbując walczyć z chorobą, od której jego nogi pokrywają się bolesnymi ranami, uzależnia się od laudanum i opium. Stopniowo traci wzrok i władzę w nogach. Zaczyna chodzić o lasce, cierpiąc fizycznie z powodu bólu kończyn. Cierpi również na zaniki pamięci, miesza mu się umysł, Paul często popada w obłęd, a jeszcze innym razem w odrętwienie. Paradoksalnie wolność zostaje okupiona destrukcją, samotnością i odrzuceniem. Przejmujący jest opis agonii Paula na Markizach, dokąd wyprawił się w poszukiwaniu raju na ziemi. To prawdziwa perełka, podobnie jak opisy natchnienia, olśnienia – stanów, w których Paul malował swoje najwybitniejsze obrazy. Ich interpretacje to prawdziwy majstersztyk. W taki sposób może pisać tylko geniusz o innym geniuszu. Urzekające, genialne, wspaniałe! Równie fascynująca jest opowieść o relacji między Paulem i Vincentem Van Goghiem – trudnej, skomplikowanej i destrukcyjnej przyjaźni, która doprowadziła do samookaleczenia się Vincenta, w potem do jego samobójczej śmierci.

Llosa konfrontuje w powieści odmienne koncepcje szczęścia, sposoby poszukiwania raju na ziemi, przeciwstawne postawy wobec seksu. Poprzez skonfrontowanie ze sobą losów dwojga bohaterów udało mu się ukazać pogoń za szczęściem z dwóch perspektyw - kobiecej, bardziej altruistycznej, nastawionej na dawanie, a nie na branie, oraz męskiej, egoistycznej, ukierunkowanej na zaspokajanie przez mężczyznę własnych potrzeb. Odzwierciedla to również skrajnie różne podejście bohaterów do seksu. Ona - seks traktuje jako formę zniewolenia, on - jako formę wyzwolenia. Bardziej ludzki wydaje mi się Paul, mimo że wiele razy nie mogłam zaakceptować jego erotycznych ekscesów i niepojętego dla mnie dążenia ku samozagładzie (scena nieudanej próby samobójczej przez połknięcie arszeniku, pijaństwo, choroba pustosząca jego organizm). Najbliżsi Flory i Paula cierpią na skutek ich wyborów. W trakcie lektury często dawałam wyraz swojemu zdziwieniu, że można być tak egoistycznym. Bo to był egoizm: Flora zaniedbała swoją córkę, skazała ją na traumatyczne i okrutne dzieciństwo. Dla Flory ważniejsza była jej działalność, jej misja. I analogicznie Paul - wręcz nieludzkie było dla mnie porzucenie rodziny i skazanie jej na biedę. Na pewno nie chciałabym być żoną Paula, chociaż podziwiam jego sztukę. I nie chciałabym mieć takiej matki jak Flora. A jednak... bez tych niuansów, których dotyka powieść Llosy, nie byłaby ona tak porywająca, jaką mi się wydała podczas lektury. Przejmująca była dla mnie samotność bohaterów, wyrastających ponad tłum i odrzuconych przez społeczeństwo. Degrengolada artysty, który za życia nie potrafi utrzymać się ze swojego malarstwa, ale nie umie, nie chce się go wyrzec, ukochawszy swoją sztukę ponad wszystko. Za niepojętą dla zwykłych śmiertelników wierność sobie bohaterowie ponoszą okrutną karę: potępienie w oczach ludzkości i pogardę tłumów. Czy ja nimi pogardzam? Trudno jednoznacznie rozstrzygnąć. Momentami potępiam. I zarazem podziwiam – gdyby nie kontrowersyjne, bulwersujące przeciętnych ludzi wybory wybitnych jednostek, nie byłoby postępu, nie rozwijałaby się sztuka, która rodzi się z napięcia duchowego i emocjonalnego szaleństwa. Stagnacja duchowa, materialistyczny dobrobyt i sztuczny raj – tak jak to zostało pokazane w "Nowym wspaniałym świecie" Huxleya – oto, co by czekało ludzkość...

Mario Vargas Llosa, Raj tuż za rogiem, tłum. Danuta Rycerz, Rebis 2003

16 marca 2010

Wielkie problemy małych ludzi. Charlie i Lola (Rusza mi się ząb, ale nie chcę być szczerbata)

Zębowa Wróżko? Gdzie się podziewałaś, gdy byłam mała? Dlaczego nikt mi nie powiedział, że istniejesz? Wracam myślami do dzieciństwa i próbuję sobie przypomnieć, czy otrzymałam pieniążek w zamian za pierwszy mleczny ząbek, który mi wypadł? Na pewno nie. Przecież takich przeżyć się nie zapomina. Owszem, pamiętam do dziś swoje obawy związane z wypadaniem mleczaków i potworne poczucie zagubienia. Nie wiedziałam, co się dzieje. Czy ktoś mnie za coś ukarał? Czy zrobiłam coś złego? Maluchy często mają poczucie winy, gdy dzieje się coś, czego nie rozumieją, a co je przeraża i wprawia w panikę. Tyle że ja nie miałam swojej wróżki Zębuszki. Okazuje się, że wróżki Zębuszki są bardzo pożyteczne. Ot, choćby taka przełożona Zębowych Wróżek ze "Świata dysku" Terryego Pratchetta, odpowiedzialna za "wymianę" dziecięcych zębów na ankhmorporskie dolary. Do ekwipunku przeciętnej wróżki Zębuszki należą: drabina, obcęgi, notesik z nazwiskami i adresami dzieci oraz sakiewka z monetami. Pojawia się na krótko w Wiedźmikołaju. Tym bardziej muszę przeczytać tę powieść, by choć w namiastce zrekompensować sobie traumatyczne przeżycia z dzieciństwa. Wiem, wiem... to były inne czasy. Nowinki zza żelaznej kurtyny, tym bardziej ze świata magii, docierały do nas ze znacznym opóźnieniem.  Chociaż swoisty surrealizm, ale w  jakże absurdalnym i okrutnym wydaniu, mieliśmy wtedy na co dzień. Może w takiej rzeczywistości po prostu nie było miejsca dla wróżek, które rozdawały pieniążki w zamian za zęby... Być może uznano je za agentki kontrwywiadu i zabroniono im wykonywania na naszym terenie ich tradycyjnych działań.
W przeciwieństwie do czasów mojego dzieciństwa obecnie na rynku wydawniczym jest sporo propozycji na temat wypadania mleczaków adresowanych do małego czytelnika. W bibliotece natknęłyśmy się na książkę  Lauren Child z serii o sympatycznej parze rodzeństwa znanej z serialu telewizyjnego: Charliem i Loli. "Rusza mi się ząb, ale nie chcę być szczerbata!". Tytuł brzmi absurdalnie i tragikomicznie. Może z perspektywy dorosłego – tak. Ale dla malucha wkraczającego w okres "zrzucania skóry" wypadanie zębów to dopiero nie lada problem. Lola znajduje w tym trudnym okresie wsparcie w swoim starszym bracie, bardziej doświadczonym i znającym to skomplikowane zagadnienie z autopsji.  Autorka przy okazji opowieści o wielkich problemach małych ludzi  ukazuje wzajemne relacje między rodzeństwem. Starszy brat daje oparcie strapionej siostrzyczce, pociesza ją i  uspokaja. W sukurs przychodzą również Loli koledzy Charliego, opowiadając o swoich przygodach związanych z wypadaniem mleczaków. Mnożą się zatem historie nie tyle krwawe, ile raczej zabawne i prowokujące do śmiechu. Ale Lola buntuje się przeciw tej nieuniknionej kolei rzeczy. Dopóki... dopóki nie dowiaduje się o wróżce Zębuszce. Czym byłby świat bez czarów... Od kiedy dziewczynka usłyszała, że w zamian za mleczny ząbek otrzyma w darze od wróżki pieniążek, uszczęśliwiona snuje plany, na co go przeznaczy. Strach mija. Panika ustępuje radości. A że wydatków jest sporo, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia i chciałoby się zakupić jak najwięcej wymarzonych zabawek, Lola z niecierpliwością wyczekuje na kolejne ruszające się mleczaki, tak aby mogła je spieniężyć u wróżki. Mali czytelnicy dowiedzą się ze szczegółami, jak przebiega "transakcja" wymiany ząbka na pieniążek. Tej zabawnej historii nie brakuje kolorów nie tylko za sprawą poczucia humoru, jakim wykazała się autorka książki, ale też dzięki barwnym, wyrazistym ilustracjom, stanowiącym ważny element historii. Szata graficzna rodem z  telewizyjnej kreskówki bez wątpienia przemawia do dziecięcej wyobraźni – Tatianka oczu nie może oderwać od tych lśniących kolorami, narysowanych "dziecięcą" kreską ilustracji. Dominują tu żywe, często skontrastowane ze sobą barwy, układając się w ekspresyjną wizualną opowieść. Opowiastka o sympatycznym rodzeństwie jest adaptacją animowanego serialu, co objawia się poprzez prostotę języka, skrótowość, jeden główny wątek, któremu podporządkowana jest  fabuła, dynamikę, oryginalność, przeniesienie akcentu z akcji na dialogi.
Polecam książkę wszystkim maluszkom czekającym na swoją wróżkę Zębuszkę.

***
Zainteresowanym tematem polecam też inne publikacje:

Shirley Barber, Magiczna podróż z Zębową Wróżką, tłum. Dorota Graboń, Publicat



Renata Piątkowska, Lemoniadowy ząb, wydawnictwo BIS



Paulette  Bourgeois, Franklin i wróżka Zębuszka, ilustr. Brenda Clark, tłum. Patrycja Zarawska, Debit



Iwona Radunz, Thomas Rohner, Moje zęby. Dlaczego są i jak należy o nie dbać!, tłum. Agata Janiszewska, Debit



Bartosz Niedziółka, Bajka o robaku zębowym, Colgate 2007


 Jan Brzechwa, wiersz Natka-Szczerbatka

--------------------------------------------
Lauren Child, Charlie i Lola. Rusza mi się ząb, ale nie chcę być szczerbata!, tłum. Ewa Rojewska,  Media Rodzina


Książki możesz kupić tutaj: seria Charlie i Lola

 

11 marca 2010

Przytul stracha [Małgorzata Strzałkowska, "Wiersze, że aż strach!"]

Dorośli lubią się bać. Kochają horrory, filmy grozy,  frenetyczne historie o wampirach, duchach, wilkołakach, psychopatach. Uwielbiają ten dreszczyk grozy, który przebiega im po plecach podczas mrocznego seansu filmowego w ciemnym pokoju, przyprawiając o szybkie bicie serca z nadmiaru emocji i adrenaliny. Nie ma to jak raz na jakiś czas seansik  "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną". 
A dzieci?
Nasza pociecha ma obsesję na punkcie POTWORÓW. Potwory są wszędzie. Czają się w pokoju pod stołem, chowają się pod łóżkiem, pod kołdrą, za plecami taty czy mamy. Najwięcej potworów gromadzi się w ciemności. Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, co się kryje za tą  dziecięcą fascynacją światem potworów. Strach? Być może, zwłaszcza wieczorem. Ciekawość? Chęć eksperymentowania z nową zabawą? Próba wyzwolenia  dużej dawki silnych emocji? Prawdopodobnie wszystko po trochu. Skąd u mojego malucha taka obsesja...
Zdaje się, że potwory zainspirowały ją w przedszkolu. Zaraziła się tą fascynacją od innych dzieci? Nie tylko... Spotkała też strachy w bajkach. Ale przede wszystkim  potwory  narodziły się w jej wyobraźni. Przecież każdy ma swojego potwora.
Strach ma wielkie oczy... Nic bardziej mylnego! Bo oto okazuje się, że stracha można przytulić! Małgorzata Strzałkowska podjęła bardzo udaną próbę oswojenia strachu nie tylko wierszem, ale też za pomocą niebanalnych ilustracji – kolaży. "Kolaże autorki, wyklejane we wtorki" – taki dopisek widnieje na stronie tytułowej książki. "Wiersze, że aż strach"... wcale nie straszą. Potwory i spółka wykreowane przez autorkę są kolorowe, pełne fantazji, a przede wszystkim są rozbrajające. W książce spotykamy COŚ STRASZNEGO z ulicy Batorego, BORDO MORDĘ, którego obłaskawił lord z Irlandii, CZAROWNICE, które nie pozwalają niszczyć lasów i nawołują do korzystania z makulatury, DIABŁY  z diabelskiego młyna, DUCHA z ponurego zamku, który na widok nieproszonych gości zwykł krzyczeć: "Rach! Ciach! Ciach!". Są tutaj jeszcze JĘDZE spod Swarzędza, POTWÓR z dziwną fryzurą, muzykalny SZARPACZ uzależniony od cza-czy, CZAROWNICA i BABA JAGA. A wszystkie strachy pokazane z humorem. Magdalena Strzałkowska posługuje się wierszem po mistrzowsku, łącząc zabawną opowiastkę z pełnym wdzięku i lekkości rymem, co nasunęło mi na myśl porównanie z twórczością Jana Brzechwy czy analogię z rymowankami Agnieszki Frączek, której również nieobce są strachy i potwory ("Poczet straszydeł strasznych straszliwie"):
Baba Jaga zza komina
W moim domu za kominem
Baba Jaga sobie mieszka,
jest maleńka jak guziczek
i w łupinie śpi orzeszka.

Chciałaby nastraszyć kogoś,
bardzo groźne stroi minki,
lecz czy można się przestraszyć
takiej tyciej ociupinki?

Płacze sobie więc cichutko,
Choć to przecież nie jej wina,
Że jest taka maciupeńka
Baba Jaga zza komina.
Jaki byłby świat bez strachów? Aż strach sobie wyobrażać. "Bo przecież każdy ma swój kawałek cienia,/ Brak cienia jest dowodem nieistnienia...". Skąd my to znamy. Apologetom chowania dzieci pod kloszem, z dala od światłocienia życia, od jego złożonej natury, z którą prędzej czy później dziecku przyjdzie się zmierzyć, mówimy NIE. Warto rozmawiać z dziećmi o lęku, uczyć je konfrontować własną wyobraźnię z innymi wyobrażeniami na temat strachu. Strach został obłaskawiony i zrehabilitowany w literaturze, również tej dla dzieci. Na każdego potwora można znaleźć sposób, o czym przekonują zabawne wiersze Małgorzaty Strzałkowskiej.  Nie taki diabeł straszny, jak go malują...
Przytul stracha
Strach ma strasznie wielkie oczy,
strasznym wzrokiem wokół toczy....
Lecz gdy go za uszkiem głaszczę,
w śmieszny pyszczek zmienia paszczę.

Coś dziwnego z nim się dzieje,                        
łagodnieje i maleje,
mruży swoje kocie oczy
i w ogóle jest uroczy!

Strach ma strasznie wielkie oczy,
strasznym wzrokiem wokół  toczy,
lecz ty dłużej się nie wahaj
i po prostu przytul stracha!
Ta zabawna, mądra książka  została uhonorowana Nagrodą Literacką im. Kornela Makuszyńskiego.  Ja także jestem pod urokiem zaproponowanej małym czytelnikom przez autorkę  literackiej zabawy baśniowymi wątkami oraz pod wrażeniem fantasmagorii doskonale zharmonizowanych z tekstem ilustracji. Przytul stracha... "Kto dobrze wyje, ten długo żyje!"...


9 marca 2010

Magiczny świat ilustracji. Iwona Cała

Wczorajszy dzień upłynął nam pod znakiem miłych niespodzianek. Jedną z nich okazała się wizyta na naszym blogu pani Iwony Całej. Początkowo nie byłam pewna, czy to TA Iwona Cała. Długo przyglądałam się profilowi nowej obserwatorki naszego bloga. W końcu udało mi się dotrzeć do strony sygnowanej imieniem i nazwiskiem znanej nam bardzo dobrze ilustratorki książek dla dzieci. Ilustracje Iwony Całej znamy z kilku książek, które czytaliśmy wspólnie z Tatianką. O jednej pisaliśmy w poście zatytułowanym Zabawy lingwistyczne. Berek językowy, w którym omówiliśmy książkę Agnieszki Frączek "Berek literek, czyli psoty od A do Z". Ku naszej radości pani Iwona Cała zostawiła pod tym postem swój ślad! Pani Iwono, dziękujemy za odwiedziny i za komentarz.
Znakiem rozpoznawczym ilustracji pani Iwony są, jak to określił Bazyl w komentarzu do postu o książce Agnieszki Frączek, "buźki z rumieńcami". Iwona Cała ilustrowała między innymi książki Agnieszki Frączek, Grzegorza Kasdepke, Beaty Ostrowickiej, Renaty Piątkowskiej, Ludwika Jerzego Kerna, Barbary Gawryluk.














   
zdjęcia pochodzą z portali  czasdzieci.pl i gandalf.com.pl



















ilustracje pochodzą z portalu merlinksiążki.pl

8 marca 2010

Dla wszystkich Kobiet...

Wszystkim Paniom, dziewczętom, kobietom i małym kobietkom składam najserdeczniejsze życzenia. Wam również dedykuję jeden z najpiękniejszych wierszy o kobietach:

"w Tobie ziemia" Pablo Neruda

Mała
różo,
różyczko,
czasami
malutka i naga,
jak gdybym cię mógł w jednej dłoni
zmieścić,
jakbym cię mógł tak złapać
i do ust podnieść,

nagle
stopy moje dotkną twoich stóp i wargi twych ust:
urosłaś,
ramiona twoje wznoszą się jak wzgórza,
piersi wędrują po mojej piersi,
moje ramię ledwie zdoła cię objąć w pasie
O linii wysmukłej niby księżyc na nowiu:
w miłości rozpłynęłaś się jak woda morska:
trudno mi zmierzyć najbardziej rozległe
oczy całego nieba
I do twych ust się schylam,
aby pocałować ziemię.


















Obrazek dawno temu znaleziony w sieci.

6 marca 2010

Lingwistyka stosowana

***
Próby zachęcenia naszej latorośli do podejmowania czynności samoobsługowych przynoszą czasem zaskakujące i komiczne efekty. Nie dalej jak wczoraj długo namawiałam Tatiankę do umycia buzi i rączek po bardzo twórczej sesji malarskiej. Nasza pociecha, demonstrując na policzkach tu i ówdzie iście ekspresjonistyczne fantazmaty, opierała się dość skutecznie  moim higienicznym inwigilacjom, ale ostatecznie autorytet rodzicielski zatriumfował.
Pojawiły się jednak pewne przeszkody, które stanęły na drodze do samodzielnego wykonania maminej prośby.
– Mamo, nie mogę zapalić światła – poinformowało mnie nasze umorusane maleństwo.
Pomogłam.
Tatianka dość ochoczo zainstalowała się w łazience...
Po chwili usłyszałam dobiegającą stamtąd skargę:
– Mamo, nie mogę zapalić wody...

***
Dzisiejszy poranek. Śniadanie. W pewnym momencie Grzegorz, chcąc wygospodarować sobie nieco więcej miejsca przy stole, przesunął odrobinę krzesło z siedzącą nań Tatianką.
Nasza pociecha natychmiast ten manewr skomentowała z adekwatną do sytuacji powagą:
– Jestem przesunięta.

3 marca 2010

Trwaj, chwilo, trwaj...

Nazbierało się kilka powodów do radości. Dzisiaj rano zakochałam się w pewnej piosence, która dodała mi skrzydeł i sprawiła, że dzień upłynął mi pod znakiem cudownej lekkości bytu:



Żeby tego było mało, właśnie dowiedziałam się, że moja recenzja wygrała w konkursie na recenzję miesiąca organizowanym przez Selkar.pl, dzięki czemu otrzymałam bon na zakupy w księgarni internetowej i w ramach wygranej wybrałam książkę Umberto Eco "Historia piękna" (wydawnictwo Rebis).  Chyba nie mogłam wybrać lepiej? O posiadaniu tej książki marzę od dawna, a teraz mogę to pragnienie zrealizować. Na pewno nie jest to publikacja do jednorazowej lektury, przynajmniej tak wnioskuję, czytając notę wydawcy tej książki: 
"Książka ta, choć ilustrowana stoma arcydziełami wszech czasów, nie jest kompendium wiedzy o sztuce. Obrazy, podobnie jak cytaty z dzieł literackich, od Pitagorasa po teksty współczesne, odzwierciedlają zróżnicowane pojęcia piękna, jakie pojawiały się na przestrzeni dziejów. Książka ilustruje, jak pojmowano piękno natury, kwiatów, zwierząt, ciała ludzkiego, gwiazd, proporcji matematycznych, światła, drogocennych kamieni, Boga, wreszcie - szatana. Na podstawie tekstów filozofów, pisarzy, uczonych, mistyków i teologów oraz świadectw artystów można się także zorientować, jak odczuwał piękno zwykły, przeciętny człowiek. Okazuje się, że nie tylko w różnych epokach, ale nawet w obrębie tej samej kultury ścierały się ze sobą różnorodne pojęcia na temat piękna. Czytelnik sam może się przekonać, czy w tak odmiennych swych przejawach koncepcja piękna zachowała pewne cechy stałe. Bez wątpienia przeżyje przy tym pasjonującą przygodę estetyczną i intelektualną".
No i jak tu nie cieszyć się jak dziecko... Czekam na przesyłkę i słucham, słucham, słucham...

Elżbieta Adamiak, Adam Nowak
  Trwaj, chwilo, trwaj...

Nim ostatni raz w milczeniu gwiazd
mrok snem uderzy w gong miesiąca
nim się rozpłynie w teatr cieni
w pierwszych promieniach słońca
zanim się rozum z drzemki zbudzi
dajmy się, dajmy się ponieść, dajmy się ponieść
żądz powodzi

Trwaj, chwilo trwaj, jesteś taka piękna
dziś tylko głupcy śpią
Ta noc uderzy nam do głów
upijmy się nią
Porwij nas, porwij rzeko zmysłów wezbrana
Niech się w tym pędzie zabliźni sumienia rana

I w tęsknot grze, w zmysłowym śnie, niech się objawi tajemnica
Witaj w krainie wiecznej przyjemności!
Wystarczy otrzeć się o zło, wystarczy otrzeć się o zło
A zło już tak nie złości…


z płyty Elżbiety Adamiak "Zbieram siebie", 
słowa Przemysław Dakowicz, 
aranżacja Jacek Skowroński i Andrzej Pawlukiewicz

1 marca 2010

O Szymborskiej bez przesady [Chwilami życie bywa znośne, TVN]


 
Film o Szymborskiej zauroczył mnie i rozbawił. Na blogu Biała Fabryka ktoś napisał w komentarzu, że ten program to banał. A ja jestem pod urokiem tego "banału"; według mnie realizacja miała na celu pokazać noblistkę jako zwykłego, choć nie zwyczajnego człowieka. Film nie rościł sobie pretensji do bycia wielką antropologiczną rozprawą o wybitnej poetce. Lekki, pozbawiony nadęcia, patosu i silenia się na wielkość. Momentami rozbrajający.  I właśnie taką Szymborską zobaczyłam. Skromną, ze swoimi uroczymi, rozbrajającymi fanaberiami i nawykami. Szymborską sprowadzoną z piedestału, na którym nie jest jej wygodnie i który jej doskwiera. A jednocześnie kobietę nietuzinkową, mądrą, obdarzoną błyskotliwym poczuciem humoru i charyzmą. Nagroda Nobla – jak stwierdził żartobliwie Jerzy Pilch – podzieliła jej życie na dwa etapy: przed katastrofą i po katastrofie. To prestiżowe wyróżnienie – przynajmniej ja tak zrozumiałam – wywarło na nią olbrzymią presję. Przez dwa lata od jego otrzymania nic nie napisała. Poetka nie lubi tłumów, unika medialnego rozgłosu, wywiady ją męczą i często nie wie, co odpowiedzieć na zadawane jej pytania (to opinia Joanny Szczęsnej, dziennikarki i znajomej poetki). Ale ma grono – bardzo ścisłe – zaufanych przyjaciół, wobec których pozostaje lojalna i wierna. Z każdej podróży przywozi swoim znajomym jakiś upominek; ich wręczanie sprawia jej ogromną frajdę. Właśnie na szlaku podróży po Europie, można by rzec – podróży marzeń, została pokazana Szymborska. Widzimy ją pod tablicami z dziwnymi nazwami miejscowości; poetka uwielbia się fotografować w takich miejscach. Wiele z tych miejscowości pojawia się w jej limerykach. Jednym z najważniejszych punktów tej peregrynacji jest miasto Limerick w Irlandii, od którego pochodzi nazwa gatunku poetyckiego znanego jako limeryk. Limeryk to żartobliwy wiersz, oparty na groteskowym, absurdalnym dowcipie, mający charakter igraszki słownej, wiążący się zwykle z jakimś nazwiskiem lub nazwą miejscowości, groteskowa miniatura o skodyfikowanej budowie:
* pięć wersów o stałej liczbie sylab akcentowanych,
* układ rymów aabba, zwykle żeńskich,
* trzeci i czwarty wers krótsze od pozostałych (zwykle o 2–3 sylaby akcentowane),
* nazwa geograficzna w klauzuli pierwszego wersu (podstawa rymu a). 
Miłosz nie przyznawał się ponoć do tego, że napisał limeryk, bo to nie jest wielka twórczość. A Szymborska pisuje limeryki i nie wstydzi się przyznać do tego, że uprawia tzw. plugawą poezję, mało tego, możemy się przy niej zaśmiewać podczas lektury tomiku "Rymowanki dla dużych dzieci" jej autorstwa:


Pewien młody wikary w Lozannie
Lubił chodzić w rozpiętej sutannie.
Lecz na widok kardynała
Gasła w nim fantazja cała
I zapinał się starannie.

albo:

Raz pewna dama w Lubomierzu
Tarzała swego gacha w pierzu.
"Czemu to czynisz?" – jęczał gach,
A ona na to dictum: "Ach,
zbyt goły jesteś, Kazimierzu..."

Poetka marzyła o spotkaniu z trzema osobami: Woodym Allenem, Vacłavem Havlem, Jane Goodall. W filmie pojawiają się te podziwiane przez noblistkę postaci. Każda z nich opowiada o swoich wrażeniach związanych z poezją i osobą noblistki. Ujął mnie zwłaszcza Woody Allen, poruszony takim wyróżnieniem. Reżyser ceni poezję Szymborskiej; wypowiadał się o poetce ciepło i z sympatią. Szymborska lubi przygotowywać swoim znajomym wyklejanki, takie swoiste kolaże z wycinków z gazet, które układają  się w zabawną opowieść o obdarowywanym. Allen, otrzymawszy taki niecodzienny upominek, był wzruszony. Autentycznie. Być może to kokieteria, ale mistrz autoironii powiedział, że ten prezent, to wyróżnienie więcej dla niego znaczy niż statuetki, o które zabijają się gwiazdy. O poetce wypowiadali się także m.in. filozof i pisarz Umberto Eco, polscy pisarze i poeci, przyjaciele i znajomi noblistki Jerzy Pilch, Ewa Lipska, Bronisław Maj, Michał Rusinek. Byłam zaskoczona, gdy okazało się, że poetka uwielbia kicz. Od lat gromadzi najprzeróżniejsze bibeloty i potrafi się nimi zachwycać jak dziecko. Jerzy Pilch z wyrozumiałym uśmiechem stwierdził, że tak genialna poetka ma do tego prawo, choć on nie ocenia tej fanaberii Szymborskiej i się pod nią nie podpisuje. I oto pojawia się paradoks; noblistka, która hołduje kiczowatym drobiazgom, jednocześnie niefrasobliwie traktuje nagrodę otrzymaną od komitetu noblowskiego. Nie pamięta, gdzie ją schowała. W końcu po żmudnych poszukiwaniach okazało się, że trzyma medal w jednej z górnych szuflad w swoim mieszkaniu, ale w której... to już nie miało znaczenia. Czy to takie ważne? No cóż, przyznaję, że nie tak to sobie wyobrażałam. Sądziłam, że TAKIE nagrody trzyma się gdzieś na honorowym miejscu. Byłoby szkoda, gdyby nagroda zapodziała się gdzieś na dobre. Szymborska nie unika też rozmowy o swoim młodzieńczym socrealistycznym epizodzie poetyckim. Dla mnie ten epizod jest nieważny. Lubię jej poezję, a po tym filmie polubiłam również autorkę, nie tylko jako wielką poetkę, ale też jako interesującego, skromnego, sympatycznego człowieka, który z dystansem odnosi się do swojej "wielkości". Żałowałam, że reklamy co chwila przerywały emisję filmu. Jak zahipnotyzowana, nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła oglądać go dalej...
Niejaka Jolanta ze Śląska
Krzyknęła: oto Szymborska!
Film obejrzała,
Recenzję spisała.
Niech czyta ją "cała Polska". ;-D