19 marca 2010

O seksie, szczęściu, sztuce i filozofii... Mario Vargas Llosa. Raj tuż za rogiem


Jak rodzi się wielka sztuka? Co leży u jej źródeł? Przypadek Paula Gauguina i tysięcy wybitnych artystów potwierdzałby, że musieli oni dotknąć dna, otrzeć się o piekło, zanurzyć się w szaleństwie, by ich twórczość zyskała znamię geniuszu, boskości. Podziwiam ją, wzruszam się, doznaję euforii, unoszę się na chwilę nad ziemią. Każde dzieło sztuki żyje jako odbłysk doznań, które wywołuje w odbiorcy. Właśnie tak to postrzegam – dzieło sztuki staje się żywe, gdy spotyka się w nim jego twórca i jego odbiorca. Dla mnie najważniejsze jest to spotkanie. Dialog między nimi w obrazie, w książce, w wierszu, w filmie...

Przeglądam album z malarstwem Gauguina. Wpatruję się w jego obrazy i próbuję odgadnąć, jakie kryją tajemnice. Co wprawiło w ruch wyobraźnię artysty? Patrzę i widzę grę kolorów, form, odkrywam kunszt w operowaniu światłem, w portretowaniu postaci, w tworzeniu nastroju, metafory. Na czym polega geniusz tworzenia? Jak rodzi się odwaga kreowania i rewolucjonizowania: sztuki, własnego życia, siebie, świata... Zapytywałam o to Florę Tristan i Paula Gauguina, dwoje bohaterów "Raju tuż za rogiem", których łączą więzy krwi: ona jest jego babką ze strony matki. Zapytywałam nieustannie, w gorączce zdziwienia: jak to możliwe, że ludzie są w stanie wyrwać siebie z korzeniami z dotychczasowego, poukładanego życia, zmienić je o 360 stopni, by podążyć ze głosem swojego powołania.

W przypadku Flory jej decyzja była skutkiem upokorzenia, jakiego doświadczyła jako kobieta i jako człowiek. Porywcza, obdarzona nieposkromioną, silną osobowością i żelaznym charakterem, nie potrafiła żyć w jarzmie małżeństwa. Dla Flory małżeńskie obowiązki były źródłem cierpienia i napawały ją wstrętem. Po latach porówna małżeństwo do niewolnictwa, największej hańby ludzkości. Kiedy decyduje się opuścić męża, naraża się na powszechne potępienie i społeczną banicję – kobieta, która porzuca dom, staje się w oczach prawa i świata gorzej niż prostytutką, zbrodniarką ściganą przez policję. Flora ukrywa się przed mężem. Wiele przecierpi, straci córeczkę, odebraną jej przez Chazala, ale zyska wiedzę o sobie, hart ducha, nauczy się walczyć o swoją godność i prawo do stanowienia o swoim ja. W sprzyjających okolicznościach zacznie nadrabiać zaległości w wiedzy, pochłaniać książki, pisać własne, a przede wszystkim pod wpływem rodzących się w pierwszej połowie XIX wieku utopijnych systemów filozoficznych i dzięki inspiracji saintsimonistów, fourrierystów i falansterianów – walczyć nie tylko o prawo do szczęścia dla siebie, ale dla wszystkich zniewolonych i gnębionych: kobiet, robotników, niewolników. Będzie podróżować od miasta do miasta i głosić swoją wizję społecznej szczęśliwości, piętnowana przez konserwatystów za swoje wywrotowe poglądy i bycie kobietą. Nawet ci, o których prawa walczy, przyjmują jej wystąpienia sceptycznie. Nie traktują poważnie słów rewolucjonistki w spódnicy. Flora nie zraża się tym, wierzy, że może zmienić świat. Nie ma miejsca w jej życiu na miłość i seks. Llosa przedstawia ją jako kobietę oschłą, której słowo seks kojarzy się z jednym: z obrzydzeniem i ohydą. Z kopulacją. Z gwałtem. Mężczyzna nie jest dla niej obiektem żądzy seksualnej, żaden mężczyzna. Drogę do jej serca – i łóżka – udaje się odnaleźć... kobiecie. Ale na krótko, Flora bowiem nie potrafi pogodzić szczęścia osobistego z walką o zbawienie ludzkości. Widząc nędzę, cierpienie i upokorzenie najbiedniejszych, nieludzki wyzysk kobiet i dzieci pracujących w fabrykach, porzuca Olimpię, dzięki której zaznała szczęścia i rozkoszy.

Zupełnie inną wizję raju ucieleśnia biografia Paula Gauguina. Młodość przyszłego malarza nie zapowiada, że kiedykolwiek dane mu będzie doświadczyć rozkoszy i trudu tworzenia. Jako dwudziestoparolatek zostaje finansistą w jednej z najpotężniejszych firm w Paryżu. Poślubia Mattę Gad, staje się przykładnym mężem i ojcem pięciorga dzieci. Robi karierę na giełdzie i wraz z rodziną przeprowadza się z jednego eleganckiego domu do kolejnego wytwornego apartamentu, za każdym razem coraz bardziej luksusowego. Ma wszystko, o czym marzy młody człowiek stojący u progu życia: piękną żonę, rodzinę, dobrobyt, wysoki status społeczny i powszechny podziw. Jest beniaminkiem swojego szefa. Ugania się za klientami i za pieniędzmi...
Cieniem na dzieciństwo Paula kładzie się tragedia jego matki. Aline, córka Flory, "porzucona" przez matkę, całkowicie pochłoniętą walką o zbawienie świata, zostaje porwana przez ojca, który prawnie jest jej opiekunem i nigdy nie zrezygnował ze swoich roszczeń. Samotna, z dala od zaabsorbowanej swoją pasją społecznikowską matki, która co prawda walczy o odzyskanie dziecka, ale bezskutecznie, umiera z tęsknoty za nią, zżerana poczuciem zdrady i odrzucenia. Molestowana przez ojca w akcie zemsty na matce, nie może się otrząsnąć z tych tragicznych doświadczeń. Paul żyje w cieniu jej smutku, coraz bardziej zamknięty w sobie.
Pod wpływem przyjaciela, wielbiciela sztuki i bohemy, w jego życie zaczyna wkraczać malarstwo. Ogarnia go nieprzezwyciężone pragnienie malowania. Nigdy nie uczył się rysunku, nigdy nie trzymał w ręku ołówka do szkicowania i kartki do malowania. Nigdy nie był w galerii. Nigdy nie rozmawiał o sztuce. Z miesiąca na miesiąc poddaje się coraz bardziej nowej, nieznanej sile, która jak bakcyl ogarnia całe jego jestestwo. Z czasem pragnie tylko jednego: chce... nie – musi, MUSI malować. Opanowany dziwną gorączką, zaniedbuje pracę, rodzinę. Porzuca karierę i zostaje artystą. Nikt nie kupuje jego obrazów, wszyscy się z niego śmieją. Paul zmienia całkowicie swój wizerunek, zarówno zewnętrzny, jak i wewnętrzny. Nosi się jak artysta, manifestując swoim sposobem ubierania się przynależność do cyganerii. Cierpi biedę, żyje jak żebrak. Trawiony gorączką twórczą, nie zważa na niepowodzenia i kpiny innych artystów. Wie, jest tego pewien – jego powołaniem jest malarstwo. Kiedy poznajemy Paula, właśnie przyjeżdża do Polinezji w poszukiwaniu raju. Z retrospekcji snutych po mistrzowsku przez Llosę dowiadujemy się o przeszłości Paula, o jego drodze do zostania artystą – a jednocześnie wrakiem człowieka. Jakie granice może przekroczyć człowiek, poszukując pełni swoich możliwości i wolności twórczej? Dla Paula rajem wyzwalającym w artyście potencjał twórczy uśpiony pod wpływem dekadenckiej kultury Zachodu jest pierwotna kultura Polinezji. Na Tahiti Paul pragnie wyzwolić się spod wpływu starej sztuki i stworzyć nową, wspanialszą. Otoczony dziką, pierwotną naturą, skąpaną w jaskrawym świetle słońca, kipiącą od barw i bogactwa, pełną przepychu jaskrawych kolorów, w otoczeniu prostych, nieskażonych cywilizacją mieszkańców wyspy odnajduje w sobie dzikusa i atawistyczne instynkty, które czynią z niego wolnego artystę. Celebruje swój potencjał twórczy poprzez wolność – absolutną i bezgraniczną, poprzez wolny, swobodny seks. O swoich obrazach powie, że "malował je spermą". "Żeby malować prawdziwie, trzeba odrzucić otaczającą nas cywilizację i wydobyć z siebie to, co w nas dzikie, co ukryte wewnątrz każdego z nas" [s. 29]. Aby odnaleźć w sobie tę pierwotną energię i twórczy potencjał, przekracza wszelkie konwenanse. Roznosi go seksualna energia i żywioł instynktów. Llosa podkreśla mistyczny związek między twórczą ekspresją artysty a jego libido. "Nigdy nie kochałeś się w taki sposób z twoją żoną, Paul, jak z tamtymi Murzynkami o wielkich cyckach, zwierzęcych gardzielach i nienasyconym łonie. Dlatego twoje malarstwo było dotąd tak blade i sklerotyczne, konformistyczne i nieśmiałe" [s. 73]. Seks, oprócz malarstwa, zajmuje w jego życiu ważne miejsce. Paul, w przeciwieństwie do swojej babki, czerpie z niego życiodajne siły i twórczy potencjał. Ugania się za kilkunastoletnimi dziewczynkami, żyje z czternastolatkami, uprawia miłość z prostytutkami, pociąga go nawet młody drwal, który zafascynował Paula swoją androgyniczną naturą. Skutkiem jego nieokiełznanej aktywności seksualnej jest choroba weneryczna, która rujnuje jego organizm. W pogoni za dzikusem Paul łamie konwenanse, wdaje się w bijatyki, uzależnia od alkoholu. Staje się uosobieniem awanturnika, pijaka i erotomana. Próbując walczyć z chorobą, od której jego nogi pokrywają się bolesnymi ranami, uzależnia się od laudanum i opium. Stopniowo traci wzrok i władzę w nogach. Zaczyna chodzić o lasce, cierpiąc fizycznie z powodu bólu kończyn. Cierpi również na zaniki pamięci, miesza mu się umysł, Paul często popada w obłęd, a jeszcze innym razem w odrętwienie. Paradoksalnie wolność zostaje okupiona destrukcją, samotnością i odrzuceniem. Przejmujący jest opis agonii Paula na Markizach, dokąd wyprawił się w poszukiwaniu raju na ziemi. To prawdziwa perełka, podobnie jak opisy natchnienia, olśnienia – stanów, w których Paul malował swoje najwybitniejsze obrazy. Ich interpretacje to prawdziwy majstersztyk. W taki sposób może pisać tylko geniusz o innym geniuszu. Urzekające, genialne, wspaniałe! Równie fascynująca jest opowieść o relacji między Paulem i Vincentem Van Goghiem – trudnej, skomplikowanej i destrukcyjnej przyjaźni, która doprowadziła do samookaleczenia się Vincenta, w potem do jego samobójczej śmierci.

Llosa konfrontuje w powieści odmienne koncepcje szczęścia, sposoby poszukiwania raju na ziemi, przeciwstawne postawy wobec seksu. Poprzez skonfrontowanie ze sobą losów dwojga bohaterów udało mu się ukazać pogoń za szczęściem z dwóch perspektyw - kobiecej, bardziej altruistycznej, nastawionej na dawanie, a nie na branie, oraz męskiej, egoistycznej, ukierunkowanej na zaspokajanie przez mężczyznę własnych potrzeb. Odzwierciedla to również skrajnie różne podejście bohaterów do seksu. Ona - seks traktuje jako formę zniewolenia, on - jako formę wyzwolenia. Bardziej ludzki wydaje mi się Paul, mimo że wiele razy nie mogłam zaakceptować jego erotycznych ekscesów i niepojętego dla mnie dążenia ku samozagładzie (scena nieudanej próby samobójczej przez połknięcie arszeniku, pijaństwo, choroba pustosząca jego organizm). Najbliżsi Flory i Paula cierpią na skutek ich wyborów. W trakcie lektury często dawałam wyraz swojemu zdziwieniu, że można być tak egoistycznym. Bo to był egoizm: Flora zaniedbała swoją córkę, skazała ją na traumatyczne i okrutne dzieciństwo. Dla Flory ważniejsza była jej działalność, jej misja. I analogicznie Paul - wręcz nieludzkie było dla mnie porzucenie rodziny i skazanie jej na biedę. Na pewno nie chciałabym być żoną Paula, chociaż podziwiam jego sztukę. I nie chciałabym mieć takiej matki jak Flora. A jednak... bez tych niuansów, których dotyka powieść Llosy, nie byłaby ona tak porywająca, jaką mi się wydała podczas lektury. Przejmująca była dla mnie samotność bohaterów, wyrastających ponad tłum i odrzuconych przez społeczeństwo. Degrengolada artysty, który za życia nie potrafi utrzymać się ze swojego malarstwa, ale nie umie, nie chce się go wyrzec, ukochawszy swoją sztukę ponad wszystko. Za niepojętą dla zwykłych śmiertelników wierność sobie bohaterowie ponoszą okrutną karę: potępienie w oczach ludzkości i pogardę tłumów. Czy ja nimi pogardzam? Trudno jednoznacznie rozstrzygnąć. Momentami potępiam. I zarazem podziwiam – gdyby nie kontrowersyjne, bulwersujące przeciętnych ludzi wybory wybitnych jednostek, nie byłoby postępu, nie rozwijałaby się sztuka, która rodzi się z napięcia duchowego i emocjonalnego szaleństwa. Stagnacja duchowa, materialistyczny dobrobyt i sztuczny raj – tak jak to zostało pokazane w "Nowym wspaniałym świecie" Huxleya – oto, co by czekało ludzkość...

Mario Vargas Llosa, Raj tuż za rogiem, tłum. Danuta Rycerz, Rebis 2003

57 komentarzy:

  1. Ja u Llosy nie lubię tego epatowania seksem. Najczęściej nie rozumiem, czemu te sceny w powieści służą...
    Strasznie długa Ci wyszła ta recenzja.. ale czasem krócej się nie da, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  2. Monika, nawet miałam żartobliwe dopisać do tytułu recenzji: "Tylko dla wytrwałych", bo jest długa ;-), ale o niektórych książkach nie da się napisać w kilku zdaniach. Książka niesamowita, ale faktycznie seks jest tutaj jednym z głównych motywów. :) Nie da się ukryć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna recenzja Słoneczko:-) A Llosa faktycznie jest wspaniałym pisarzem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Już czytanie Twojego tekstu, to przyjemność, co zatem znajdę u Llosy? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oooo to muszę przeczytać, przyznaję, że bardzo lubię seks w literaturze, ujęty bezpruderyjnie i smakowicie i może być mnogo, mnogo... Słyszałam już o książce od córki, dziękuję Ci za obfitą recenzję... już czuję, że to książka dla mnie :)

    Grazie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bazyl, ja byłam książką urzeczona, Llosa rzucił na mnie urok. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jest tutaj sporo tej seksualnej energii, którą tak upajał się Paul. Zresztą to wynika też chyba z preferencji samego autora, w wielu jego książkach ten temat jest mocno eksponowany. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wieszcz co? Czuję się zakłopotana i onieśmielona... wstyd mi za swoja literacką biedę.
    Wiesz- w przypadku haiku, można było zgrywać mądralę milcząc...:) a tu chyba trzeba coś powiedzieć, tylko co tu mądrego wymyślić.
    Niewątpliwie wysokie recenzenckie loty.
    Chyba będziesz mogła kupić sobie następnego Umberto :)

    P.S. znowu poprawiałam

    OdpowiedzUsuń
  9. Mota, dziękuję. Czasem nie da się skomentować wszystkiego. A Twój wpis to dla mnie jeden z najmilszych komentarzy... przewrotnie mówiąc. ;-) Będę próbować walczyć o książkę Umberto. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. To dobrze, nie lubię jak autor mota w sprawach seksu, książka od razu ląduje pod łóżko... Dziękuję Jolu!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja tam sobie lubię poMotać ;) (nie mogłam się powstrzymać ;):*)

    OdpowiedzUsuń
  12. Wspaniała recenzja. Masz dar pisania :) Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  13. ta recenzja,to juz lektura sama w sobie!
    swietnie sie czytalo,dzieki:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Gdybyśmy jadali recenzje, powiedziałabym, ze "pyszna" :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Montgomerry,
    Dziękuję za miłe słowa. Zapewne taka recenzja mi się napisała, bo i książka jest świetna – rzuca urok i kiedy się o niej pisze, człowiek wpada w swoisty trans. ;-) Wiem, że nie wszyscy czytelnicy byli zachwyceni powieścią. Poznałam też inne recenzje. Ludzie próbują porównywać tę powieść do innych książek autora, uznawanych za genialne, ale to się mija z celem. Ta książka jest inna - i jest na swój sposób genialna. Opowiada o autentycznych ludziach, to jest książka biograficzna, a nie fantasmagoria wyobraźni, tutaj autor musiał pokonać tego typu ograniczenia - udało mu się doskonale. Książka mnie porwała. Dziękuję za komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  16. Emocja, dziękuję. Obawiałam się, że recenzja jest za długa, zdaję sobie sprawę, że większość nie ma czasu i ochoty zagłębiać się na blogach w długie czytanie. Ale o tej książce nie potrafiłam napisać w kilku szkicowych zdaniach. A i tak to, co omówiłam, to tylko namiastka.

    OdpowiedzUsuń
  17. Beatko, cieszy mnie, oj bardzo. :-)) Mam nadzieję, że Llosa, trafiwszy na tę stronę, nie zagrzmi z gniewu. Może wypaczyłam jego intencje... Ale tak właśnie odbieram tę książkę. W skrócie. :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Mota i Margo, fajne to Wasze MOTAnie. :-)

    OdpowiedzUsuń
  19. Przepraszam Mota, wymsknęło mi się, bez urazy!

    OdpowiedzUsuń
  20. No co Ty Margo... :)
    Uwielbiam żarty.......

    OdpowiedzUsuń
  21. Hehe, to dobrze, bo mnie się takie wpadki nagminnie udają :)

    buziaki dziewczyny :***

    OdpowiedzUsuń
  22. Porywająca recenzja! Gratuluję z całego serca.
    Po lekturze "Szelmostw niegrzecznej dziewczynki" miałam ambiwalentne odczucia, między innymi dlatego, że główny bohater był jedną z najbardziej irytujących postaci literackich, z jakimi miałam do czynienia :) Jednak atmosfera i magia pisarstwa Llosy pozostała ze mną. Pasjonuję się malarstwem i literaturą opartą na wątkach biograficznych, "Raj tuż za rogiem" zapamiętuję jako pozycję do przeczytania.

    OdpowiedzUsuń
  23. Lirael, dziękuję. Dzięki takim opiniom dostaję skrzydeł. ;-) "Szelmostw..." nie czytałam, ale słuchałam w Trójce (powieść czytał bodajże Peszek). I faktycznie nie miałam ochoty czytać powieści. Nie porwała mnie. W przypadku "Raju..." zafascynowała mnie zwłaszcza tajemnica tworzenia, akt twórczy, Llosa pisze o tym po mistrzowsku.

    OdpowiedzUsuń
  24. Doskonała recenzja do doskonałej książki. czytałam to i moje odczucia były identyczne:)

    PeeS. Kolejny "Umberto" Twój :D

    OdpowiedzUsuń
  25. Życia mi nie starczy, żeby przeczytać te wszystkie dobre książki, o których czytam na blogach - ech :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Nivejko, kusi mnie ten Twój PeeS. Przydałaby się druga część "Historii piękna". Mam nadzieję, że nie wymęczyłam Ciebie, mistrzyni krótkiej formy, tą swoją długą recenzją. Ale krócej nie dało się napisać o tej książce. ;-)

    Lirael, ja tylko żałuję, że nie zamieszczono w "Raju..." reprodukcji obrazów, do których odwołuje się Llosa. Brakowało mi tego malarskiego kontekstu.

    OdpowiedzUsuń
  27. I mnie szalenie podobała się ta książka. "Szelmostwa..." zresztą też się dobrze czytały.

    OdpowiedzUsuń
  28. Skarletko, ja mam ten sam syndrom, czytam na blogach świetne recenzje i pożądam tych wszystkich książek, o których jest mowa. Chciałabym je połknąć wszystkie naraz.
    Kiedyś było to bardziej realne, bo miałam szybkie tempo czytania, teraz sporo czasu zabiera mi macierzyństwo. Ale niech tylko Tatianka podrośnie... Chociaż nie chodzi mi o czytanie na czas - kto więcej i kto szybciej. Po prostu - chciałby się przeczytać każdą wzmiankowaną książką, a tymczasem jesteśmy skazani na selekcję, bo wszystkich nie damy rady pochłonąć. :)

    OdpowiedzUsuń
  29. Anno, witaj. :) "Raj tuż za rogiem" można rekomendować jako świetną powieść. Brakowało może autentyzmu Floricie, wyszła trochę posągowo, ale kto wie, może taka właśnie była. Nie mogłam pojąć, że była w stanie żyć z dala od dziecka, zostawić je pod opieką znajomej "dobrej kobiety". Jest to dla mnie, matki, nie do zaakceptowania.
    W przypadku Paula potępiałam go za to, że porzucił rodzinę i w ogóle się nią nie interesował. Wyrzekł się piątki dzieci, ot, tak po prostu. Chyba że Llosa spłycił ten wątek, demonizując priorytety artystyczne. Czyniąc z nich absolut, w imię którego Paul bez żalu zrywa z rodziną. Dla mnie nie do pojęcia.

    OdpowiedzUsuń
  30. Jolu,
    z wielką przyjemnością zaczytałam się w Twoim tekście. Wprowadzasz mnie w świat Llosy - nawet jeśli powieść nie jest dlań typowa. Z literatury latynoamerykańskiej czytałam niejednego Cortazara, Marqueza, Allende...a Llosa pozostał terra incognita :)
    Świetne, pełnokrwiste postaci. Interesuje mnie właśnie ze względu na Gaugiune`a.
    A co do przewijającego się w komentarzach wątku Umberto - (jasne, jasne!) to jest faktycznie część druga - "Historia brzydoty" (obie mam na półce, przyciągają się wzajemnie).
    Pa :)

    OdpowiedzUsuń
  31. Tamaryszku, z Llosy polecam Ci gorąco 'Pochwałę macochy' i 'Zeszyty don Rigoberta'. To są prawdziwe perły. 'Raj tuż za rogiem' już został zarekomendowany, więc się nie będę powtarzać.
    Na kolejną książkę Eco mam apetyt, ale nie wiem, czy można dwa razy wygrać w konkursie.:)
    Dobrej nocy.

    OdpowiedzUsuń
  32. Ależ skąd. jakie wymęczyłam. Jak zwykle czytam z zapartym tchem i żałuję, że ja tak nie umiem :)

    OdpowiedzUsuń
  33. A ja nie umiem tak jak Ty. ;-) Ale to jest cudne, że każdy się spełnia po swojemu. :)

    OdpowiedzUsuń
  34. Jolu, recenzja jak zwykle super! Mam taką teorię, że recenzje są często lepsze niż recenzowane książki. Oczywiście z Twoich zachwytów wiem, że książka jest równie dobra ;) ale ten seks... Nie lubię seksu i przemocy w literaturze, tak już mam. Ale za to recenzja - wyborna! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  35. Sylwia, zdarza się, że po pozytywnej recenzji biorę książkę do ręki i --- rozczarowanie. I tak może być w tym przypadku. Książki Llosy są specyficzne, nie każdy preferuje taki typ pisarstwa. Jakiś czas podarowałam mojej siostrze w prezencie urodzinowym książkę Llosy: Ciotka Julia i skryba; siostra nie była tą książką zachwycona, czytała bez entuzjazmu, a ja rozpływałam się w zachwytach jak szalona. ;-) W tej książce nie ma przemocy, ale jest sporo seksu. Ale jeśli to książka biograficzna, to prawdopodobnie i seks był ważną sferą życia malarza. Tutaj ta sfera jest mocno spleciona z jego sztuką. Co nie znaczy, że i ja czasami nie byłam zdegustowana. :)

    OdpowiedzUsuń
  36. Aż szkoda, że już przeczytałam bo po recenzji pewnie bym się skusiła. :)Książka to klasyczny Llosa - kto czytał wcześniejsze książki łatwo rozpozna styl.
    W tej książce drażni mnie to co jest typowe dla Llosy - mieszanie obu historii, szczerze mówiąc lepiej czyta się je osobno:)I tak zrobię kiedy zabiorę się za nią drugi raz!

    OdpowiedzUsuń
  37. Czarny Pieprzu, a to mnie zaskoczyłaś. Nie wpadłabym na to, żeby czytać te historie osobno. Nie wiem, czy starczyłoby mi cierpliwości do oddzielania od siebie dwóch płaszczyzn biograficznych, które w książce zostały dość płynnie ze sobą splecione.

    OdpowiedzUsuń
  38. :)) Mnie właśnie tego sensu splecenia obu historii zupełnie tutaj brakuje.:)

    OdpowiedzUsuń
  39. Ja z kolei widziałam w tym celowy zabieg: próbę pokazania pogoni za szczęściem z dwóch perspektyw - kobiecej, bardziej altruistycznej, nastawionej na dawanie, a nie na branie, oraz męskiej, egoistycznej, ukierunkowanej na zaspokajanie przez mężczyznę własnych potrzeb; odzwierciedla to również skrajnie różne podejście bohaterów do seksu. Ona - seks traktuje jako formę zniewolenia, on - jako formę wyzwolenia. :)

    OdpowiedzUsuń
  40. mistrzowska recenzja!!! ... Llosy nie czytałam i pewnie nadejdzie taki moment, że po niego sięgnę. Przypomnę sobie wtedy Twoje słowa i chyba sięgnę po "Raj tuż za rogiem" jako pierwsze spotkanie z tym pisarzem.
    Pozdrawiam słonecznie Jolu :)

    OdpowiedzUsuń
  41. Ja również dziekuję za odwiedziny:)

    Oczywiście moŻna korzystać z zasobów bloga KSIĄZKA W SZTUCE:)tYLKO JA NA TWOIM MIEJSCU OBRAZ BYM NIECO ZMNIEJSZYŁA W PROGRAMIE DO OBRÓBKI ZDJĘĆ. nA BLOG JEST CHYBA ZA DUŻY:)

    pOZDRAWIAM SERDECZNIE I CIEPŁO

    OdpowiedzUsuń
  42. Virginio, dziękuję za ciepły komentarz. Mistrzostwa w posługiwaniu się słowem i wyobraźnią to ja mogę Tobie pozazdrościć. :)
    A wracając do książek Llosy, na początek poleciłabym Tobie Pochwałę macochy i kontynuację - Zeszyty Don Rigoberta. Ja zaczynałam właśnie od tych książek i byłam nimi zafascynowana, nawet bardziej niż Rajem... Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  43. Montgomerry, dziękuję. :)
    Odrobinkę zmniejszyłam obraz, ale zależało mi właśnie na tym, żeby nie był zbyt mały.

    OdpowiedzUsuń
  44. Pod wpływem tego arcyciekawego wpisu pewnie sięgne niedługo po tę pozycje! Pozdrawiam serdecznie:)))

    OdpowiedzUsuń
  45. Slavko, dziękuję. A do lektury gorąco zachęcam. :)

    OdpowiedzUsuń
  46. Witaj :)

    Bardzo obszerna, wyczerpująca temat notatka. Winszuję, czytało mi się ją świetnie, jako że w wielu kwestiach dotyczących tego autora, zgadzam się z tobą w całej supełkowatości. Myślę nawet, czy nie zakupić którejś z jego książek... Może właśnie tę?!? :)

    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  47. Anhelli, supełkowatość jest świetna. ;-)
    Zachęcam Cię gorąco do lektury tej powieści, ale także do sięgnięcia po inne, np. Pochwałę macochy i Zeszyty Don Riboerta. Te książki na razie pozostają dla mnie najlepsze z twórczości Llosy.
    Ja także pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  48. Jolu, widzę, że zmieniłaś blogowe ubranko:)
    Szerszy układ. Może to jest bardziej praktyczne, niż tak wąski paseczek :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  49. Mota, właśnie, brakowało mi przestrzeni. Najlepszy byłby blog o trzech kolumnach, ale nie wiem, jak to zrobić, jak tę trzecią kolumnę wprowadzić...
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  50. Gdzieś widziałam ... na którymś blogu była informacja, że ktoś takie rzeczy robi.... Tylko gdzie ja to wiedziałam....
    Może sobie przypomnę.
    Jolu- denerwuję się, wiesz czym. Chyba coś gdzieś zginęło.

    OdpowiedzUsuń
  51. Czytałem tę książkę kilka ładnych lat temu, Twoja świetna (i jakże żywa ;) ) recenzja mi ją przypomniały.
    Gauguine, podobnie jak i Van Gogh, zawsze byli w kręgu moich zainteresowań. Przy czym, jeśli o Van Gogh'u można się było dowiedzieć sporo (przede wszystkim z jego znakomitych, poruszających listów do brata), to o Gauguinie było już mniej do czytania. I właśnie książka Llosy doskonale wypełnia tę lukę.
    Jej zaletą jest także to, że pozwala nam poznać jeszcze inną ciekawą postać, jaką była babka Gauguina, Flora Tristan.

    W przypadku takich tragicznych życiorysów, czasami stawiałem sobie pytanie: na ile życie tych ludzi wynikało z ich własnych wyborów, a na ile było determinowane czymś innym (choćby genami, przypadkiem, okolicznościami, czasem, w którym żyli - panującą wówczas sytuacją społeczną i polityczną). Innymi słowy: czy oni na ten swój "herozim" i cierpienie byli skazani (przez coś z zewnątrz), czy też sami się na to skazali?
    Cena, jaką zapłacili za to, aby stać się "sobą" była okrutna.
    Muszę przyznać, że czuję się cokolwiek nieswojo, kiedy np. zachwycam się malarstwem Gauguina czy Van Gogha, albo właśnie czytam takie "perełki" literackie, jak ta podana nam przez Llosę... bo wiem, że jest to krew i pot żywych, cierpiących ludzi (a wynika stąd moja estetyczna przyjemność). Czy nie jesteśmy wobec tego takimi małymi pasożytami, którzy w cieple i przytulności własnych foteli, w poczuciu bezpieczeństwa i dobrym zdrowiu - oglądają albumy, chodzą do jasnych i suchych galerii... czytają (w bezpieczeństwie i stabilizacji) o tragicznym losie prawdziwych ludzi, którzy zamiast raju znaleźli przecież za rogiem piekło?

    Czy może wogóle nie powinienem się tym przejmować?

    OdpowiedzUsuń
  52. Logosie Amicusie, witaj. Muszę przyznać, że Twoje pytania brzmią mi znajomo, gdyż zadawałam je sobie w trakcie lektury; przerywałam ją i dzieliłam się swoimi wątpliwościami z mężem, gdyż tej książki nie sposób czytać bez emocji. Dla mnie niesamowite było to, że ludzie zmieniają swoje życie o 360 stopni, żeby podążyć ze głosem swojego powołania. W przypadku Flory jej bunt w dużym stopniu był skutkiem osobistych przeżyć, jak sądzę, upokorzenia, jakiego doświadczyła jako kobieta (i człowiek, mówiąc ogólniej) i przeciwko któremu buntowała się całą swoją istotą; kobiet znajdujących się w takiej sytuacji były tysiące, ale to właśnie ona postanowiła zawalczyć o prawo do wolności i godności nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Być może niezwykłe cechy charakteru, które predestynowały ją do takiej bezkompromisowej walki, odziedziczyła po peruwiańskich przodkach? Swoją karierę jako rewolucjonistka zawdzięcza również ludziom, z którymi zetknął ją los: saintsimonistom, fourrierystom i falansterianom, którzy pomagali jej od strony organizacyjnej: dzięki nim zdobywała nowe kontakty, poznawała innych działaczy i filozofów, którzy zajmowali się organizowaniem spotkań Flory z robotnikami i przedsiębiorcami. to były czasy niezwykłego fermentu społecznego i filozoficznego – tak to przynajmniej wynika z powieści. Flora w tych środowiskach była przyjmowana z entuzjazmem i to dodawało jej jeszcze skrzydeł. pytanie, czy udało jej się cokolwiek wywalczyć, zmienić? W powieści nie ma mowy o jakichś konkretnych skutkach jej tytanicznej pracy społecznej, ale ja się mogę tylko domyślać, że zasiała może jakieś ziarenka idei, które na przykład później zaowocowały rozwojem ruchu feministycznego.
    Cenę za bycie sobą oboje bohaterowie zapłacili straszną. Flora swoim trybem życia (intensywna praca, podróże, setki spotkań, dyskusji, konfrontacji z przeciwnikami i zwolennikami jej idei), brak domu, wieczny ferment emocjonalny i duchowy, kory rozrywał jej umysł) doprowadziła do tak skrajnego wyczerpania swojego organizmu, że zmarła w wieku 42 lat. Tuż przed śmiercią wyglądała jak staruszka. Dla mnie zastanawiające było to, że córka nie przyjechała się z nią pożegnać. Ale to można potraktować jako skutek tego, że zaniedbywała ją, gdy Aline była dziewczynką.
    W przypadku Paula być może także zadziały geny (jego dziadek, Chazal, był rytownikiem, do uprawiania tego rzemiosła trzeba mieć zdolności manualne); ale też moda na bohemę, która na przełomie XIX i XX wieku święciła triumfy. Miałam też wrażenie, okoliczności sprzyjały takim, a nie innym poczynaniom bohaterów. Paul nie tyle porzucił pracę na giełdzie, ile został zwolniony z powodu kryzysu. To był moment przełomowy w jego życiu. A zatem przypadek, przeznaczenie?
    Twoja refleksja sprowokowała mnie do tego, że zadałam sobie – niezbyt może odkrywcze – pytanie: jak rodzi się wielka sztuka? Co leży u jej źródeł? Przypadek Paula i tysięcy wybitnych artystów potwierdzałby, że musieli oni dotknąć dna, otrzeć się o piekło, zanurzyć się w szaleństwie, by ich sztuka zyskała znamię geniuszu, boskości.
    Obcując z wybitną sztuką okupioną - jak to nazwałeś - krwią i potem cierpiących ludzi, nie czuję się jak pasożyt. Podziwiam ją, wzruszam się, doznaję euforii, unoszę się na chwilę nad ziemię - gdyby nie było odbiorcy tej sztuki, ona tak naprawdę by nie istniała. Każde dzieło sztuki żyje jako odbłysk doznań, które wywołuje w odbiorcy. Ja to tak postrzegam – dzieło sztuki staje się żywe, gdy spotyka się w nim jego twórca i jego odbiorca. Dla mnie najważniejsze jest to spotkanie. Dialog między nimi w obrazie, w książce, w wierszu, w filmie...

    OdpowiedzUsuń
  53. Pisząc "pasożyt" powinieniem jednak ująć to słowo w cudzysłów (to, że ująłem je tak w mojej głowie, nie było pewnie wystarczające ;) ) Być może też posłużyłem się nim n iezbyt fortunnie.
    O co mi chodziło?
    Otóż o to, że niekiedy czyjeś cierpienie (łzy, krew, pot artysty), staje się dla nas źródłem przyjemności czysto estetycznej, (choć odnosi się to bardziej do malarstwa, niż literatury).
    Do takiej refleksji przywiodło mnie konkretnie takie Twoje zdanie: "(...)wolność zostaje okupiona destrukcją, samotnością i odrzuceniem. Przejmujący jest opis agonii Paula na Markizach, dokąd wyprawił się w poszukiwaniu raju na ziemi. To prawdziwa perełka (...)". Tą "perełką", jak rozumiem, jest mistrzowski popis literacki Llosy. Ale to tylko przykład.

    Jest jeszcze jedna sprawa: mamy jednak szczęście, że np. Flora nie była naszą matką, a Gauguin naszym mężem... Doprawdy, wtedy nasza perspektywa (i wynikające stąd konsekwencje postrzegania tych postaci) były by zgoła inne, niż teraz, kiedy z dystansu zachwycamy się ich odwagą, bezkompromisowością, buntowniczością, determinacją... rewolucyjnym znaczeniem dla sztuki oraz wojującej emancypacji i wyzwolenia kobiet.

    OdpowiedzUsuń
  54. Logosie, rozpatrując to w takim kontekście, o którym piszesz, faktycznie można dojść do wniosku, że kosztem czyjejś tragedii, do której nawiązuje podziwiany przez nas utwór, my jako jego odbiorcy zaspokajamy swoje potrzeby estetyczne. Nie da się ukryć. Może na tym polega funkcjonowanie w świecie dzieł sztuki? Byłoby to jednak uproszczenie, z którego wynikałoby, że twórca jest ofiarą swojego talentu i swojej twórczości, a my, odbiorcy, to egoiści, którzy wampiryzują się estetycznie, czerpiąc doznania estetyczne z obcowania z dziełem sztuki. Jeśli kogokolwiek nazwałabym pasożytem, to może tych, którzy zarabiają na sztuce, czyli na cierpieniu i pocie jej twórców. Ja "tylko" patrzę na obraz, przeżywam, doznaję wzruszenia, fascynacji, a ktoś na tym zarabia (i to takie pieniądze, od których mi pewnie zakręciłoby się w głowie).
    Zgadzam się z Tobą w pełni z drugą częścią Twojej wypowiedzi. Najbliżsi Flory i Paula cierpią na skutek ich wyborów. W trakcie lektury często dawałam wyraz swojemu zdziwieniu, że można być tak egoistycznym. Bo to był egoizm: Flora zaniedbała swoją córkę, można ją winić za to, że mała Aline została bez opieki u obcych ludzi, potem została porwana przez ojca i molestowana przez niego. Matka skazała ją na tragiczne dzieciństwo. Dla Flory ważniejsza była jej działalność, jej misja. I analogicznie Paul - wręcz nieludzkie było dla mnie porzucenie rodziny i skazanie jej na biedę. Na pewno nie chciałabym być żoną Paula, chociaż podziwiam jego sztukę. I nie chciałbym mieć takiej matki jak Flora.
    Przyznaję Ci rację, że bez tych niuansów, których dotyka powieść Llosy, nie byłaby ona tak porywająca, jaką mi się wydała podczas lektury. Jest albo - albo, gdyby Flora została z mężem, nie byłoby tego całego fermentu społecznego, który wzbudziła swoją działalnością i bezkompromisowością; może Aline byłaby szczęśliwą dziewczynką... ale z drugiej strony gdyby nie takie kontrowersyjne wybory jednostek, nie byłoby postępu, nie rozwijałaby się sztuka, która rodzi się z napięcia duchowego, emocjonalnego, zapanowałaby stagnacja duchowa, świat rozwijałby się jedynie materialistycznie, tak jak to zostało pokazane w Nowym wspaniałym świecie Huxleya. Można odnieść wrażenie, śledząc losy tragicznych artystów, że sztuka jest z jednej strony przywilejem, czymś na podobieństwo religii (takiego sformułowania używa Llosa, gdy opowiada o poszukiwaniach przez Paula inspiracji do malowania), z drugiej strony przekleństwem (tak postrzega ją żona Paula, Matte Gad).

    OdpowiedzUsuń
  55. Zgadzam się z wszystkimi Twoimi argumentami :)

    Gauguina nie oceniamy przecież jako męża, a Flory jako matki... a jeśli już - to w oderwaniu od ich twórczości (Gauguin) i działalności (Flora).

    Cierpienie jest jednym z głównych źródeł sztuki. A o ileż świat sztuki byłby uboższy np. bez... Piety?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  56. Logosie Amicusie, bardzo dziękuję za sprowokowanie ciekawej dyskusji. Przy okazji dotknęliśmy kwestii, które albo pominęłam w recenzji, albo tylko zasygnalizowałam, bez ich pogłębiania.
    Ja także serdecznie Ciebie pozdrawiam. I gratuluję Ci ciekawego bloga, od którego lektury trudno się oderwać. :)

    OdpowiedzUsuń
  57. Dziękuję za miłe (i budujące ;) ) słowa.
    I cieszę się, że moje "prowokacje" Ciebie nie zirytowały, a zachęciły do podjęcia ze mną tej dyskusji.
    Zastanawiam się także, jak to się stało, że do tej pory nie natrafiłem na Waszego - jakże ciekawego przecież - bloga.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz. :-)