20 czerwca 2010

Przystanek Guernsey... Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek

Jaka epoka, jaki wiek, jaka godzina kończy się i jaka zaczyna... 
Jest 2010 rok... Nie, jest 1946 rok. Guernsey. Cudownie było oderwać się na jakiś czas od rzeczywistości i znaleźć się w tym wykreowanym przez autorki, fikcyjnym świecie, w którym miłość do książek i do słowa pisanego pobrzmiewa niemal z każdej frazy. Pozazdrościłam głównej bohaterce, Juliet, która miała okazję poznać mieszkańców wyspy. Juliet Ashton jest pisarką przeżywającą kryzys twórczy. Pewnego razu otrzymuje list od Dawseya Adamsa z Guernsey, który przypadkiem kupił w antykwariacie należącą niegdyś do niej książkę. Tak oto nawiązuje znajomość z Dawseyem, stopniowo poznając wszystkich członków Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek, dzięki którym znalazła temat do swojej nowej książki. "Zakochałam się w Ebenie Ramseyu i Dawseu Adamsie. Clovisa Fosseya i Johna Bookera lubię. Przez Amelię Maugery chciałabym zostać adoptowana, a Isolę Pribby sama bym chętnie adoptowała"[s. 91]. Moje myśli uporczywie powracały do Guernsey. Tęskniłam. Ja także chciałam zostać adoptowana przez Amelię Maugery, a najlepiej przez całe Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek. Zapragnęłam znaleźć się choć raz na "uczcie" literackiej okraszonej słynnym plackiem z kartoflanych obierek. Zasmakować tej urzekającej atmosfery, w jakiej odbywały się emocjonujące dyskusje o przeczytanych książkach prowadzone przez zwykłych, skromnych ludzi, spróbować placka przyrządzonego z resztek obierek kartoflanych z braku innego pożywienia i poczuć magię agape: uczty duchowej, jaką niewątpliwie były dla mieszkańców wyspy te literackie posiedzenia. Rozdarta pomiędzy obowiązkiem a tęsknotą, rygorystycznie spędzałam godziny w pracy, ukradkiem popatrując z poczuciem nostalgii na powieść, od której tak trudno było mi się oderwać.

Jej lektura to prawdziwa uczta dla miłośników książek. Jest to powieść o książkach. Książki – na wzór poezji u Słowackiego – "przemieniają zwykłych zjadaczy chleba w aniołów", sprawiają, że życie nabiera pełniejszego wyrazu. Książki zbliżają do siebie ludzi, scalają ich, łączą we wspólnotę, czynią ich codzienność znośniejszą, co jest tym cenniejsze, że bohaterowie muszą się zmagać z wojennymi, często dramatycznymi realiami – dzięki książkom ich tragedie stają się łatwiejsze do przezwyciężenia. "Czyta się po to, by nie zwariować"[s. 37] – napisze Dawsey w jednym z listów do Juliet. Bohaterowie czerpią z książek pociechę, znajdują w nich ukojenie, pokrzepienie i mądrość: "Czyż to mało znaczy cieszyć się słońcem, radośnie powitać wiosnę, kochać, zamyślić się, związać koniec z końcem" – Matthew Arnold, Hymn Empedoklesa, "Empedokles na Etnie"[s. 65]. Na Wyspach Normandzkich okupowanych przez Niemców panowały trudne warunki. Głodni, niedożywieni, przytłoczeni ciężką pracą, zwątpieniem oraz lękiem o własne życie i o najbliższych, mieszkańcy znajdują remedium w książkach. "Jedynym ratunkiem były książki i przyjaciele, bo człowiek przypominał sobie, że w życiu jest coś jeszcze"[s. 65]. Dla Johna Bookera książki okazały się autentycznym lekarstwem: "Listy Seneki (...) i Stowarzyszenie do spółki razem uratowali mnie przed godnym pożałowania życiem nałogowego pijaka"[s. 86]. Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że książki uratowały bohaterów przed aresztowaniem. Ocaliły im życie...

...Wszystko zaczęło się od pieczonego prosiaka i od zakazanej kolacji. Przyłapani po godzinie policyjnej, wracający z zakazanej kolacji od Amelii, chcąc uniknąć aresztowania, bohaterowie opowiedzieli strażnikom o fikcyjnym Stowarzyszeniu Miłośników Literatury, którego spotkanie właśnie się odbyło. Warto dodać, że rzekomo nasi bohaterowie mieli dyskutować o książce bardzo popularnej wśród Niemców. Opowiastka udobruchała strażników na tyle, że puścili wolno nieszczęsną gromadkę, ale zapowiedzieli kontrolę. Tak oto zrodził się pomysł Stowarzyszenia. Z czasem czytanie książek i dyskusja o nich stały się nie tyle sposobem na przetrwanie, ile receptą na życie. Ideą. Pasją. Książki zrosły się z codziennością bohaterów. Stały się wartością samą w sobie. Niektórzy z członków Stowarzyszenia nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z literaturą piękną. Byli prostymi ludźmi, całe życie ciężko pracującymi na chleb: rolnikami, hodowcami zwierząt, sklepikarzami, ogrodnikami. Cykliczne spotkania Stowarzyszenia stały się tradycją, zyskując sobie popularność i coraz to nowych uczestników. Rozmowa o książkach, dzielenie się wrażeniami z lektury otworzyły ich na zupełnie nowe relacje: między obcymi sobie ludźmi zawiązuje się przyjaźń i poczucie wspólnoty. W przypadku dwojga głównych bohaterów dyskusja o książkach staje się początkiem prawdziwego uczucia.

Nie jest to wielka literatura, ale nie sądzę, by autorki uzurpowały sobie prawo do takiego statusu dla swojej książki. To lekka, urocza, czarująca, skrząca się humorem powieść epistolarna: wyidealizowani bohaterowie nie irytują, szczęśliwe zakończenie mimo wszystko zaskakuje, a fragmenty listów nawiązujące do dzieł i postaci literatury światowej (Katullusa, Seneki, sióstr Brontë, Charlesa Lamba, Yeatsa, Marka Aureliusza, Chaucera, Oscara Wilde'a), obfitujące w humor sytuacyjny i językowy, to prawdziwe perełki – uznałabym je za jeden z głównych atutów tej powieści. Książka pozbawiona ciężaru filozoficznych refleksji i eksperymentów literackich, ale na pewno z głębszym przesłaniem. Będę tęsknić za Guernsey...

19 czerwca 2010

Z dziecięcego punktu widzenia. O rewolucji estetycznej

Jedną z ulubionych zabaw naszej latorośli jest układanie kart z ilustracjami wszelakich istot żywych, począwszy od hipopotama, poprzez słonie, żyrafy czy zebry, na mrówkach i muchach skończywszy. Karty pochodzą z "Quizu przyrodniczego z zabawnymi zgadywankami", ale na tym etapie Tatiana nie korzysta z jego wszystkich możliwości, a jedynie z obrazków służących do rozgrywania poszczególnych serii.
Układamy. Tatiana losuje pierwszą kartę ze stosiku, ja mam przeczytać wierszowany opis, a moja mała konkurentka musi odgadnąć – posiłkując się również obrazkiem na odwrocie – o jakim stworzeniu jest mowa.
Pierwszą bohaterką zgadywanki jest mała owieczka, co dobitnie odzwierciedla niezbyt artystyczny obrazek.
– Słodkie maleństwo – podsumowuje Tatianka.
Następną tajemniczą postacią okazuje się kotek.
– Słodkie maleństwo – Tatianka za każdym razem wypowiada tę samą formułę. Zabawa trwa w nieskończoność.
W końcu przychodzi kolej na... pewne kosmate, fruwające stworzenie:

Siada na wszystkim, co jest brudne,
nieświeże , lepkie i paskudne,
unika tylko pajęczych nici,
aby jej pająk nie pochwycił.

Dla Tatiany nie ma w tej prezentacji niczego odstręczającego i niesmacznego.
Nie zrażając się turpistycznym opisem muszych preferencji, podsumowuje żarliwie:
– Słodkie maleństwo...
...co każe mi spojrzeć na tradycyjne kanony piękna i brzydoty z zupełnie nowej perspektywy. Z dziecięcego punktu widzenia wszystko prezentuje się inaczej. Piękniej...

"Zagadkowe, z pozoru bezsensowne i niestosowne, zwłaszcza w przedstawieniach religijnych, muchy nie umknęły uczonym oczom historyków sztuki. Malowana mucha ma wspaniałą >>literaturę przedmiotu<<. I znaleziono wiele jej sensów". Zob. Maria Poprzęcka "Na oko: Mucha"

I jeszcze mucha w ujęciu poetów. :-D

Jan Brzechwa
Mucha

Z kąpieli każdy korzysta,
A mucha chciała być czysta.
W niedzielę kąpała się w smole,
A w poniedziałek w rosole,
We wtorek - w czerwonym winie,
A znowu w środę - w czerninie,
A potem w czwartek - w bigosie,
A w piątek - w tatarskim sosie,
W sobotę - w soku z moreli...
Co miała z takich kąpieli?
Co miała? Zmartwienie miała,
Bo z brudu lepi się cała,
A na myśl jej nie przychodzi,
Żeby wykąpać się w wodzie.


Czesław Miłosz
Na cześć księdza Baki

Ach te muchi,
Ach te muchi,
Wykonują dziwne ruchi,
Tańczą razem z nami,
Tak jak pan i pani
Na brzegu otchłani.

Otchłań nie ma nogi,
Nie ma też ogona,
Leży obok drogi
Na wznak odwrócona.

Ej muszki panie,
Muszki panowie
Nikt się już o was
Nigdy nie dowie,
Użyjcie sobie.

Na krowim łajnie
Albo na powidle
Odprawcie swoje figle,
Odprawcie figle.

Otchłań nie je, nie pije
I nie daje mleka.
Co robi? Czeka.

A swoją drogą dziecięce spojrzenie prowokuje do jakże twórczych poszukiwań. I mucha może być wdzięcznym tematem sztuki i poezji. :-)
                                                                                 
źródło zdjęcia

14 czerwca 2010

W oparach absurdu. O duchu, który się bał

Potwory są złe. Potwory są straszne. Dręczą, męczą, prześladują, nasze dzieci torturują. Oczywiście niedosłownie, spektakl grozy bowiem rozgrywa się w dziecięcej wyobraźni. O, potęgo imaginacji! Pamiętam te nieprzespane noce, z udręczonym potworną wizją wzrokiem, dostrzegającym w każdym zarysie cienia czającą się w ciemności groźbę spotkania z tym czymś, kimś, niedookreślonym, przerażającym, budzącym z uśpienia najmroczniejsze lęki i napawającym grozą. Ten złowrogi, tajemniczy świat odpycha i fascynuje zarazem, przeraża i hipnotyzuje. Była już o tym mowa na blogu jakiś czas temu, gdy pisałam o książce Małgorzaty Strzałkowskiej Wiersze, że aż strach. Strach został tutaj obłaskawiony, zrehabilitowany i ujarzmiony. Na każdego potwora bowiem można znaleźć sposób, nawet na tego  najgorszego, "dorosłego", czającego się w podświadomości (każdy z nas ma zapewne swojego potwora).

Książka O duchu, który się bał szwedzkiej pisarki Sanny Töringe momentami paraliżuje grozą, a chwilami śmieszy. Tak jak średniowieczny Taniec ze śmiercią, gdzie groza i wzniosłość ustępują miejsca karykaturze i  rubaszności, sprawiając, że śmierć zostaje obłaskawiona, a lęk przed jej majestatem zneutralizowany i oswojony.  W książce  Sanny Töringe również mamy do czynienia z groteskowym tańcem – tym razem z rodziną wampirów, duchów i kościotrupów w roli głównej. Makabryczny taniec duchów tylko na pierwszy rzut oka wydaje się przerażać: jest "bardzo ciemny wieczór w bardzo, bardzo ciemnym lesie"[s. 2], w którego głębi stoi samotny stary dom. Konwencja makabreski – ku zaskoczeniu czytelnika, oczekującego na sceny godne najstraszniejszych horrorów –  zostaje przełamana poprzez wprowadzenie elementów codzienności. I elementu zaskoczenia. Motyw tańca opiera się na grze z konwencją,  z wyobraźnią, grze z oczekiwaniami czytelnika. Napięcie i groza osiągają apogeum, by w tym samym momencie zderzyć się z karykaturą – zamiast tańca grozy przed naszymi oczyma odbywa się bowiem taniec duchów, które nie starszą, a są straszone, które nie budzą grozy, a same się boją. Absurdalne przewartościowanie utartych schematów, pudełkowa konstrukcja narracji i element zaskoczenia to główne walory tej opowieści. Odbiorca jest nieustannie zaskakiwany i trzymany w napięciu. Co chwila zmieniają się dekoracje tego na poły przerażającego, na poły komicznego spektaklu grozy: od dziecięcego pokoju, poprzez zalaną ciemnością klatkę schodową, garderobę, strych, po piwnicę. Duch bez głowy ukrywający się rzekomo pod łóżkiem małej dziewczynki okazuje się duchem bezradnym: zapomniał, gdzie zostawił swoje łańcuchy, które służą mu do straszenia i dzwonienia. Kościotrup mieszkający w garderobie odziany jest w kolorowy beret w kwiatki, zieloną chustę i zielone balerinki na obcasie, wywołując raczej uśmiech politowania niż grymas przerażenia: kościotrup bowiem boi się potworów i nie przepada za wampirami! A wampiry wcale a wcale nie są straszne: boją się... kościotrupa! Błędne koło! Żeby tego było mało: jest jeszcze wielki potwór w piwnicy, który z kolei boi się... małej myszki. Tak się biedak przestraszył, że w te pędy rzucił się do ucieczki. A ze słoika potrąconego przez małą myszkę wcale nie kapie krew (jak się wydaje Kruszynce), lecz dżem truskawkowy (jej mama ma zatem rację). Wkrótce przerażone i skompromitowane duchy w popłochu uciekają z domu Kruszynki i jej mamy i znajdują sobie schronienie w bardziej godnej swego potwornego majestatu scenerii: w ruinach starego  zamku z wieżyczkami i basztami.
Historia, ku uspokojeniu najmłodszego czytelnika, zyskuje inne zakończenie niż w znanej balladzie Goethego Król Olszyn: "W samotnym domu w wielkim ciemnym lesie nie ma ani kościotrupa w garderobie, ani bezgłowego ducha pod łóżkiem, ani potwora w piwnicy, ani wampirów na strychu"[s. 20]. Ilustracje z dreszczykiem autorstwa Kristiny Digman znakomicie dopełniają opowieści, wpisując się w konwencję makabreski, absurdalnie odpotworzonej i odgroźnionej.

Znakomita lektura dla przedszkolaków, które lubią dreszczyk grozy i tajemnicy przyprawiony nutą karykatury i groteski. Mojej córeczce najbardziej podobał się kościotrup (kosztofrup) i nietoperze majaczące na tle księżyca. Bardzo sugestywne!

wydawnictwo Zakamarki