Sven Nordqvist... Stoję przed biblioteczną półką i wpatruję się w kilka książek przyciągających wzrok zabawnymi, ale nie infantylnymi ilustracjami. Taką szatą graficzną nie powstydziłaby się poczytna książka dla dorosłych czytelników. Pięknie dobrane kolory, wyeksponowany detal, realizm szczegółu. Literatura szwedzka dla dzieci – odkąd sięgam pamięcią – zawsze urzekała dziecięcą wyobraźnię i wrażliwość. Pisarze z Północy potrafią zaskarbić sobie sympatię małych czytelników. Zastanawiające, na czym polega ten fenomen. Kultura skandynawska kojarzy mi się z przesyconymi duszną atmosferą filmami Bergsona czy mrocznym, egzystencjalnym pisarstwem Knuta Hamsuna i Pära Lagerkvista, mocno zanurzonym w problematyce moralnej. Może nieco jaśniej wypada na tym tle czerpiąca z ludowych podań twórczość Selmy Lagerlöf .
Literatura dla dzieci to całkowicie inna galaktyka. Świat kreowany przez skandynawskich autorów odbiega od disnejowskiej, cukierkowej estetyki. Potwierdzeniem jest chociażby twórczość Svena Nordqvista. Szwedzki pisarz to człowiek orkiestra – z wykształcenia architekt, z zamiłowania i z zawodu pisarz i ilustrator, który samodzielnie tworzy szatę graficzną do swoich książek. Jest autorem wielu popularnych w Europie, zwłaszcza w Niemczech, opowieści dla kilkuletnich czytelników oraz dla młodzieży. Nordqvist powołał do istnienia świat, w którym ludzie i zwierzęta koegzystują na równych prawach. Co ciekawe, bohaterami książek Nordqvista nie są dzieci.
Oto oni:
Poczciwy i dobrotliwy. Starszy energiczny pan o wielkim sercu, choć czasem gderliwy zrzęda i gaduła jakich mało. Pan Pettson. Na pewno nie jest to typ melancholika czy flegmatyka, rzekłabym, że raczej przejawia on pewne cechy choleryka. Wyprowadzony z równowagi, szybko wpada w gniew. Ale stary Pettson nie potrafi się długo gniewać. Ktoś, kto go dobrze zna, wie, że drugiego tak dobrego i łagodnego człowieka ze świecą szukać. Stary Pettson nie ma rodziny. Mieszka samotnie na wsi. Jego jedynym przyjacielem jest kot Findus w zabawnych ogrodniczkach w zielone pasy. Jeśli pan Pettson jest w porywach cholerykiem, to sprytny Findus jawi się jako pogodny sangwinik. Przyjaciele doskonale się uzupełniają. Findus jest wesoły, rezolutny, psotny. Wszędzie jest go pełno. Ma sto pomysłów na minutę. Tak naprawdę to właśnie on rządzi w zagrodzie Pettsona, choć ten nie zdaje sobie z tego sprawy. Sympatyczny kocur wie, jak wodzić za nos starego przyjaciela. Jeśli Pettson jest gadułą, to Findus jest gadułą do kwadratu. Jeśli Pettsonowi czasem zdarza się rzucić w emocjach słowa, których potem może żałować, to Findusowi trzeba by co chwila przypominać: najpierw pomyśl, zanim powiesz. Z tego powodu bohaterom przytrafiają się zabawne przygody. Z każdej opresji udaje im się wyjść cało dzięki wspólnemu działaniu i sprytowi Findusa. Zagroda Pettsona, zagubiona gdzieś na prowincji wiejska idylla, w której znalazło się miejsce dla niesfornej zwierzęcej gromadki, przypomina arkę Noego. Pod kuratelą starego Pettsona pędzą tu żywot kury i krowy, a nieproszonym gościem bywa czasem lis, na którego uparcie polują Pettson i Findus. W tym sielankowym, bezpiecznym świecie każde stworzenie ma swoje miejsce, nawet wszędobylskie stworki – mukle, które pojawiają się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach ilustracji książek o kocie Findusie [ukłon w stronę Bazyla].
Atutem książek są zabawne dialogi, w których uczestniczą wszyscy mieszkańcy zagrody. Stary Pettson szanuje swoich podopiecznych, nawet jeśli sprawiają mu kłopoty. Mali czytelnicy uczą się od bohaterów, że każdy problem znajduje swoje rozwiązanie, jeśli działa się wspólnie, podejmuje wzajemny dialog i słucha drugiej strony.
"Rwetes w ogrodzie", jedna z części cyklu o Pettsonie i Findusie, przynosi powiew tak długo oczekiwanej wiosny. Pettson zabiera się żwawo do porządków w ogrodzie. Przygotowuje grządki, sieje nasiona, sadzi ziemniaki. Findus realizuje własną rolniczą koncepcję: będzie sadził klopsiki, żeby było ich jeszcze więcej. Naszym dzielnym farmerom nie dane będzie jednak cieszyć się plonami ich ciężkiej pracy w ogrodzie. Wśród zwierząt z zagrody znajdą się bowiem amatorzy nasion, klopsików i sadzonek. Będzie sporo zamieszania, pojawi się wątek detektywistyczny potraktowany z przymrużeniem oka i szczęśliwe zakończenie. Może tylko kot Findus będzie niepocieszony, że stracił bezpowrotnie swoje ukochane klopsiki. Uroczy, czerwony drewniany domek Pettsona nie jest może uosobieniem luksusu, ale kiedy czyta się książki Nordqvista, chciałoby się wyrwać z betonowej dżungli i zamieszkać w tej idyllicznej scenerii gdzieś na końcu świata. Sam pisarz jeszcze do niedawna mieszkał wraz z rodziną w domu na wsi, z drewutnią i kurnikiem, w otoczeniu, jakie znamy z jego książek. A jeśli uważnie przyjrzymy się zdjęciu autora i ilustracji sympatycznego Pettsona, to bez wątpienia dojrzymy pewne podobieństwo między pisarzem a jego literackim bohaterem.
Strona poświęcona książkom Svena Nordqvista
Oto oni:
Poczciwy i dobrotliwy. Starszy energiczny pan o wielkim sercu, choć czasem gderliwy zrzęda i gaduła jakich mało. Pan Pettson. Na pewno nie jest to typ melancholika czy flegmatyka, rzekłabym, że raczej przejawia on pewne cechy choleryka. Wyprowadzony z równowagi, szybko wpada w gniew. Ale stary Pettson nie potrafi się długo gniewać. Ktoś, kto go dobrze zna, wie, że drugiego tak dobrego i łagodnego człowieka ze świecą szukać. Stary Pettson nie ma rodziny. Mieszka samotnie na wsi. Jego jedynym przyjacielem jest kot Findus w zabawnych ogrodniczkach w zielone pasy. Jeśli pan Pettson jest w porywach cholerykiem, to sprytny Findus jawi się jako pogodny sangwinik. Przyjaciele doskonale się uzupełniają. Findus jest wesoły, rezolutny, psotny. Wszędzie jest go pełno. Ma sto pomysłów na minutę. Tak naprawdę to właśnie on rządzi w zagrodzie Pettsona, choć ten nie zdaje sobie z tego sprawy. Sympatyczny kocur wie, jak wodzić za nos starego przyjaciela. Jeśli Pettson jest gadułą, to Findus jest gadułą do kwadratu. Jeśli Pettsonowi czasem zdarza się rzucić w emocjach słowa, których potem może żałować, to Findusowi trzeba by co chwila przypominać: najpierw pomyśl, zanim powiesz. Z tego powodu bohaterom przytrafiają się zabawne przygody. Z każdej opresji udaje im się wyjść cało dzięki wspólnemu działaniu i sprytowi Findusa. Zagroda Pettsona, zagubiona gdzieś na prowincji wiejska idylla, w której znalazło się miejsce dla niesfornej zwierzęcej gromadki, przypomina arkę Noego. Pod kuratelą starego Pettsona pędzą tu żywot kury i krowy, a nieproszonym gościem bywa czasem lis, na którego uparcie polują Pettson i Findus. W tym sielankowym, bezpiecznym świecie każde stworzenie ma swoje miejsce, nawet wszędobylskie stworki – mukle, które pojawiają się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach ilustracji książek o kocie Findusie [ukłon w stronę Bazyla].
Atutem książek są zabawne dialogi, w których uczestniczą wszyscy mieszkańcy zagrody. Stary Pettson szanuje swoich podopiecznych, nawet jeśli sprawiają mu kłopoty. Mali czytelnicy uczą się od bohaterów, że każdy problem znajduje swoje rozwiązanie, jeśli działa się wspólnie, podejmuje wzajemny dialog i słucha drugiej strony.
"Rwetes w ogrodzie", jedna z części cyklu o Pettsonie i Findusie, przynosi powiew tak długo oczekiwanej wiosny. Pettson zabiera się żwawo do porządków w ogrodzie. Przygotowuje grządki, sieje nasiona, sadzi ziemniaki. Findus realizuje własną rolniczą koncepcję: będzie sadził klopsiki, żeby było ich jeszcze więcej. Naszym dzielnym farmerom nie dane będzie jednak cieszyć się plonami ich ciężkiej pracy w ogrodzie. Wśród zwierząt z zagrody znajdą się bowiem amatorzy nasion, klopsików i sadzonek. Będzie sporo zamieszania, pojawi się wątek detektywistyczny potraktowany z przymrużeniem oka i szczęśliwe zakończenie. Może tylko kot Findus będzie niepocieszony, że stracił bezpowrotnie swoje ukochane klopsiki. Uroczy, czerwony drewniany domek Pettsona nie jest może uosobieniem luksusu, ale kiedy czyta się książki Nordqvista, chciałoby się wyrwać z betonowej dżungli i zamieszkać w tej idyllicznej scenerii gdzieś na końcu świata. Sam pisarz jeszcze do niedawna mieszkał wraz z rodziną w domu na wsi, z drewutnią i kurnikiem, w otoczeniu, jakie znamy z jego książek. A jeśli uważnie przyjrzymy się zdjęciu autora i ilustracji sympatycznego Pettsona, to bez wątpienia dojrzymy pewne podobieństwo między pisarzem a jego literackim bohaterem.
Strona poświęcona książkom Svena Nordqvista
Cykl książek Svena Nordqvista obejmuje siedem części:
Kiedy mały Findus się zgubił
Tort urodzinowy
Goście na Boże Narodzenie
Polowanie na lisa
Rwetes w ogrodzie
Minuta koguta
Biedny Pettson
wydawnictwo: Media Rodzina
Sven Nordqvist, seria o Pettsonie i Findusie
Widzę, że u Was wiosenne porządki - zmiana strony graficznej bloga! Bardzo mi się podoba nowa wersja.
OdpowiedzUsuńO Findusie słyszałam dużo pozytywnych informacji. Dziękuję za utwierdzenie mnie w przekonaniu, że to wartościowa seria.
Ja też zastanawiam się nad fenomenem dziecięcej literatury ze Skandynawii. Mnóstwo świetnych pozycji, bez disnejowskiego, kiczowatego przesłodzenia, o którym wspominasz.
I mukle! Nie zapominaj o muklach! :) Wszystkie Findusy na półce, a ulubione "Polowanie na lisa".
OdpowiedzUsuńLirael, tak jak pisałam w komentarzu w poprzednim poście, brakowało mi przestrzeni. Chciałabym wzbogacić blog o jeszcze jedną kolumnę, ale nie wiem, jak to zrobić.
OdpowiedzUsuńKsiążki o Findusie mają swój specyficzny urok, który dostrzegają dzieci. Początkowo sądziłam, że książka /my akurat czytałyśmy Rwetes w ogrodzie/ jest może bliższa małym chłopcom, ale ku mojemu zdziwieniu Tatianka była ta opowiastką zauroczona. Bardzo jej się spodobały ilustracje: obraz gromadki psotnych zwierzątek przemówił do jej wyobraźni. :)
Bazyl, dziękuję za istotne dopowiedzenie - jak się okazuje. :) Czytałyśmy z Tatianą jedynie Rwetes w ogrodzie, a tam nie ma owych słynnych mukli i stąd taka luka w opisie. Niewybaczalna! zaraz spróbuję wkleić stworka do recenzji. :)
OdpowiedzUsuńBazyl, w naszej książce też są mukle! A ja się zastanawiałam, co to za stworki. :)
OdpowiedzUsuńJa wiosenne porządki na swoim blogu planuję już od połowy lutego, ale jakoś nie umiem dojść ze sobą do kompromisu:) Podoba mi się ta większa czcionka. Ja noszę okulary i takie większe litery to dla mnie miód na oczy:) Jak to zrobiłaś?
OdpowiedzUsuńNordqvista to zupełnie go nie znam! Już wiem, czego będę szukała w bibliotece przy najbliższej okazji. Pytanie tylko, czy będą mieli. Kiedy książki były wydane?
I jeszcze: rozumiem, że to "Vamipre Book" jest tą książką , o której wspominałaś u mnie.
OdpowiedzUsuńMonika, po prostu z szablonów w ustawieniach wybrałam wersję z takim układem bez marginesów - daje to taki efekt, że czcionka staje się większa i można zamieścić większe zdjęcia. Czcionkę powiększyłam jeszcze przy ustawianiu kolorów i czcionek w ustawieniach [opcja czcionki większa - mniejsza].
OdpowiedzUsuńKsiążki były wydane w Polsce w 2007 roku [Media Rodzina]. :)
I już wiem, jakie prezenty kupić dzieciom znajomych, Dziękuję Jolu!
OdpowiedzUsuńDobra książka dla dzieci to podstawa. Wbrew pozorom nie wszystkie są dobre i nie wszystkie sprawiają frajdę, zarówno dzieciom jak i rodzicom:)
OdpowiedzUsuńmam swoje ulubione, ale zawsze dobrze się dowiedzieć o innych, które mogą się stać... ulubionymi :)
Przyjemnie być samowystarczalnym...jak Sven...;)
OdpowiedzUsuńNivejko,
OdpowiedzUsuńna tę książkę trafiłam przypadkowo i nie żałuję wyboru. Wydaje mi się, że Twojemu Krzysiowi ta lektura może dostarczyć sporo zabawy. :) Mnie, jako dorosłą kobietkę, najbardziej urzekł ten stary czerwony, drewniany domek w otoczeniu natury, zagubiony gdzieś na końcu świata. Taki sentymentalny powrót do dzieciństwa...
Beatko,
dokładnie. Ja tylko czekam, kiedy Ty zaczniesz tworzyć własne ilustracje do swoich wpisów na blogu. ;-)) Ciekawie jest to zrealizowane na blogach Czarnego Pieprzu (Pieprza?) i Rozmów z komendantem. :-D
Margo, myślę, że mogę Ci polecić te książki bez obaw, że dzieci będą się nudzić podczas lektury. :)
OdpowiedzUsuńsuper,dzieki za kolejne piekne ksiazeczki!
OdpowiedzUsuńosobiscie uwielbiam takie serie,
znamy Martynke i Franklina,teraz poznamy sie chyba z Pettsonem:)
zmiany na blogu bardzo korzystne!
Do Martynki wracamy co jakiś czas, bo Tatianka bardzo lubi tę serię, zwłaszcza opowieść "Martynka leci balonem". Franklina ostatnio trochę zaniedbaliśmy, ale być może to wynika już z pewnego przesytu. A teraz jest czas zachwytów nad Findusem. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. :-)
Szkoda, że wypadłam z obiegu. Dziecięcych książek nie ma kto u mnie czytać :(. Moje dziecię zaczyna mnie pouczać z literatury młodzieżowej.
OdpowiedzUsuńGdzie te czasy, kiedy czytywałam słodkiej dziewczynce kolorowe bajeczki. Teraz wampiry i "Zmierzch"
Monika, a to mnie zaskoczyłaś. Nie sądziłam, że masz tak dorosłą latorośl. :-)
OdpowiedzUsuńW naszym przypadku minie jeszcze trochę czasu, zanim rodzinnie zaczniemy czytać książki dla młodzieży (Tatianka ma dopiero 3,5 roku). Ale to dobrze -- niech jej dzieciństwo trwa jak najdłużej. :)
Mmm...nie znam. Ale teraz może poznam:)Zajrzałam dziecku przez ramię, a tam na tapecie - "Podstawy budowy modeli autogenerujących"- ech, gdzie ten czas kiedy razem czytaliśmy:)
OdpowiedzUsuńCzarny Pieprzu, domyślam się z brzmienia tego tytułu, który cytujesz, że syn pasjonuje się informatyką. :) Oj, chyba poległabym przy takiej lekturze, gdyby miała to miała być lektura do wspólnego, rodzinnego czytania na głos. Marzy mi się, żeby to nasze rodzinne czytanie trwało jak najdłużej, jak to drzewiej bywało: dzieci i dorośli siedzą sobie wspólnie w pokoju, zamiast wokół telewizora -- wokół stołu, przy którym jedno czyta na głos, wszyscy słuchają, a potem dyskutują. Teraz to wspólne czytanie ma dodatkowo ten urok, że podczas czytania i po lekturze Tatiana chce komentować, prowokuje do 'dyskusji', ciągle zadaje pytania. Zawsze dużo czytałam, ale raczej sama, w ciszy i odosobnieniu. A szkoda, że rodzice nie mieli czasu na takie wspólne głośne czytanie z dorastającymi dziećmi. To chyba niesamowicie integruje -- jest wspólna pasja, robi się coś wspólnie, dzieli się z rodziną emocjami, refleksjami. To moje marzenie, żeby w mojej rodzinie zakorzenić rytuał wspólnego czytania i dyskutowania o książkach, niezależnie od wieku dziecka. Czy jest to możliwe, życie pokaże. :)
OdpowiedzUsuńDziecko to przyszły inżynier lotnictwa, ja niestety w tym temacie jestem zielona ale...mamy wspólny mianownik - angielski język techniczny - tu ciągle mamusia potrzebna:)no i Woodiego Allena - dziecko wyssało to z mlekiem matki.
OdpowiedzUsuńSzymkowi czytałam do...jego lat 16!(sic!) Siedzieliśmy sobie na łóżku, psy grzecznie leżały pod łóżkiem, szczury i myszki w akwarium - i cała żywina słuchała snujących się opowieści.
Moje dziecko było malcem, który od 4 miesiąca życia nie sypiał w dzień - czy można wyobrazić sobie taki koszmarek? Na dodatek był nadaktywny i jedyne co było w stanie utrzymać go na miejscu to czytanie.:) I chyba czytanie miało wpływ na to, że z rozbuchanego, gadatliwego, wspinającego się wszędzie malucha wyrósł spokojny, wyważony młody człowiek. Co wciąż nie przestaje mnie zadziwiać.:)
Fantastycznie! A więc mój ideał -- wspólnie czytająca i dyskutująca nad lekturą rodzina -- jest możliwy do wcielenia w życie. :) Domyślam się, że nastolatek woli czytać sam, i nic na to nie można poradzić. Raczej powinien to być powód do radości, że dziecko się właściwie rozwija i usamodzielnia. Nie liczę na to, że będziemy czytać razem, w rodzinnym gronie, do końca życia, ale gdyby udało się tę tradycję utrzymać co najmniej do 16. roku życia naszej latorośli, to już byłby sukces. :)
OdpowiedzUsuńAllena uwielbiamy! I mam nadzieję, że Tatianka go również doceni. "Achilles miał tylko piętę Achillesa. Ja mam całe ciało Achillesa".
"Moje życie jest żałosne. Ostatni raz byłem w kobiecie zwiedzając Statuę Wolności".
:-)))
"Pamiętam, że jako mały chłopiec ukradłem kiedyś pornograficzną książkę wydrukowaną w Braille'u.
OdpowiedzUsuńCzęsto pocierałem świńskie fragmenty.":))
Pozdrawiam serdecznie:)
:-D
OdpowiedzUsuń"Literatura szwedzka dla dzieci – odkąd sięgam pamięcią – zawsze urzekała dziecięcą wyobraźnię i wrażliwość. Pisarze z Północy potrafią zaskarbić sobie sympatię małych czytelników."
OdpowiedzUsuń- masz całkowitą rację. Moje naukochańsze książki dzieciństwa to właśnie te od Astrid Lindgren, już zawsze będę je pamiętać jako te, które w "dziwny" i cudowny sposób pobudzają wyobraźnię, zupełnie inny, oryginalny, czasem niezwykle mroczny (Jak np. "Mio mój Mio"). Chyba zacznę powoli tworzyć listę książek dla dzieci, ktorych jeszcz nie mam :)
Anno Liwio, dziękujemy za odwiedziny. Mój mąż jest miłośnikiem twórczości Lindgren, zwłaszcza książki "Bracia Lwie Serce". Ja pokochałam zwłaszcza bohaterów z Bullerbyn oraz Pipi. :-) A obecnie odkrywamy książki Ulfa Starka – czytając Tatianie "Czy umiesz gwizdać, Joanno?", nie mogłam zapanować nad wzruszeniem i łzami, czym bardzo zaniepokoiłam córcię. :) Niezwykła opowieść. Serdecznie pozdrawiamy.
OdpowiedzUsuń"Braci Lwie Serce" także uwielbiałam... Naprawdę - jakie dziwne wspomnienia o tych książkach kotłują się w głowie po latach, to nie były niewinne, słodkie bajki, kryła się w nich jakas groza, jakaś melancholia...
OdpowiedzUsuńNie miałam przyjemności obcowania ani z autorem, ani z ilustracjami... Ale teraz widzę, że wiele straciłam. Przy okazji tego wyzwania na pewno nadrobię braki, w końcu Tove i Lindgren to nie wszystko... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie. Fajnie się czytało, swojsko powiedziałabym wręcz :)
Mogłabyś o Nordqviście napisac pracę doktorską, świetna recenzja i fantastyczne spostrzeżenia. Ja dopiero rozpoczynam przygodę z tym autorem, gdzie ja się uchowałam!?
OdpowiedzUsuńNa wszystko przychodzi pora. ;-) Zauważyłam, że Media Rodzina wydała kolejne książki z tej serii. Cieszy mnie to, ponieważ bardzo polubiłam bohaterów Svena Nordqvista. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń