Właśnie przeglądam tytułowe strony gazet. Odstręczają mnie swą natarczywością krzyczące z każdej okładki nagłówki jak z tabloidowej makulatury – i nie są to bynajmniej brukowce: "Miłość i seks. Kultura kontra natura" [National Geographic], "Seks po bożemu" [Newsweek], "Goło niewesoło" [Wprost], "Życie płciowe Polaków. Moralne, oralne, realne, wirtualne" [Polityka], "Księżna Kate Middleton bez majtek" [Super Exspress] itd. Z każdej stacji telewizyjnej leje się strumieniami komercyjny chłam, który wywołuje mdłości u wrażliwego odbiorcy. Ale do czasu. Jeszcze więcej medialnej papki i nasze mózgi całkowicie uodpornią się na zalewającą nas szmirę. Wrażliwy odbiorca, jeśli w ogóle przetrwa, będzie się czuł jak muzealna skamielina... Powiało grozą niemal jak z Huxleyowskiego wspaniałego świata? Ależ to wszystko dzieje się naprawdę. I może to nieuniknione... Może taki obrót spraw jest kolejnym ogniwem ewolucji?
Jaką rolę w tym ogniwie odgrywają literatura, sztuka, media? W końcu tak to już jest, że aby przetrwać, człowiek musi się przystosować. Inaczej ciebie zadepczą, zakrzyczą, ukrzyżują. Ta dewiza zdaje się obowiązywać również w prasie, w literaturze, w teatrze. Dziś największą słabością mediów jest odbiorca – mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Grzegorz Miecugow, dziennikarz TVN, gospodarz Szkła kontaktowego i były prowadzący Big Brothera. – Telewizja jest kiepska, bo widz chce przaśnej rozrywki[1]. I tylko pozostaje pytanie o to, kto kogo kreuje: potrzeby estetyczne odbiorcy kreują poziom mediów czy media kreują oczekiwania odbiorców. Kołem ratunkowym dla tych artystów, którzy gardzą pseudosztuką, jest dzisiaj kompromis. Bądź zabawny, ale nie głupi[2]. Tymczasem inny znany dziennikarz, Piotr Najsztub, nie pozostawia nam złudzeń: Poziom [mediów] nadal będzie spadał, bo trzeba ludzi emocjonować, raczej zabawiać, niż straszyć złożonością świata[3].
Jaką rolę w tym ogniwie odgrywają literatura, sztuka, media? W końcu tak to już jest, że aby przetrwać, człowiek musi się przystosować. Inaczej ciebie zadepczą, zakrzyczą, ukrzyżują. Ta dewiza zdaje się obowiązywać również w prasie, w literaturze, w teatrze. Dziś największą słabością mediów jest odbiorca – mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Grzegorz Miecugow, dziennikarz TVN, gospodarz Szkła kontaktowego i były prowadzący Big Brothera. – Telewizja jest kiepska, bo widz chce przaśnej rozrywki[1]. I tylko pozostaje pytanie o to, kto kogo kreuje: potrzeby estetyczne odbiorcy kreują poziom mediów czy media kreują oczekiwania odbiorców. Kołem ratunkowym dla tych artystów, którzy gardzą pseudosztuką, jest dzisiaj kompromis. Bądź zabawny, ale nie głupi[2]. Tymczasem inny znany dziennikarz, Piotr Najsztub, nie pozostawia nam złudzeń: Poziom [mediów] nadal będzie spadał, bo trzeba ludzi emocjonować, raczej zabawiać, niż straszyć złożonością świata[3].
Te smutne wnioski zdaje się potwierdzać "zabawna i niegłupia"[4] powieść Piotra Adamczyka zatytułowana "Pożądanie mieszka w szafie". Z jednej strony jest to lekka, przekomiczna historia współczesnego mężczyzny, czterdziestoletniego onanisty, borykającego się z samotnością, złaknionego kobiecego ciepła i bliskości oraz seksualnego spełnienia, z drugiej strony niegłupia, a momentami wręcz gorzka satyra na współczesną rzeczywistość i jej absurdy. Jest to zarazem "całkiem niegłupia" literatura konfesyjna, która "raczej bawi, niż starszy złożonością świata". Ale to, zdaje się, zręczna mistyfikacja. Może Adamczykowi zależy na tym, by ktoś go wysłuchał, przeczytał z uwagą, nie nudząc się przy tym ani trochę – stąd sporo improwizacji z lekka egzystencjalnych, pół serio, pół żartem, stąd ujmująca, zabarwiona nieco hrabalowskim humorem autoanaliza, która czasem drażni obfitością seksualnych odniesień, czasem bawi, czasem wzrusza, momentami prowokuje do zamyślenia się nad paradoksami czasów, w jakich przyszło nam żyć. Dla mnie była to także okazja do zweryfikowania mitologii narosłej wokół wizerunku współczesnego mężczyzny, któremu nie jest łatwo odnaleźć się w dzisiejszych sfeminizowanych czasach.
Narracja przybierająca formę bezpośredniej, szczerej spowiedzi, w której bohater całkowicie obnaża najintymniejsze zakamarki swej duszy i pożądań, wciąga czytelnika już od pierwszej strony i nie pozwala oderwać się od lektury. Czytelnik mimowolnie wciela się w rolę doktora Freuda, zasłuchanego w monolog pacjenta, który z rozbrajającym autoironicznym poczuciem humoru opowiada o swoich przemyśleniach, tudzież zmaganiach, tudzież spektakularnych porażkach, rzadziej sukcesach – a to zawodowych, a to erotycznych, a to egzystencjalnych. Pod naskórkowością karykaturalnie zobrazowanej współczesności autor przemyca wiele ważkich refleksji, którymi raczy nas bohater, a jednocześnie narrator powieści – Piotr Adamczyk, redaktor naczelny ambitnego czasopisma z tradycjami, które, aby utrzymać się na rynku, musi poddać się hipermarketyzacji – stąd podglądanie najpopularniejszych stron w internecie, szukanie inspiracji w najpoczytniejszych brukowcach i epatowanie czytelników prymitywną sensacją, nierzadko graniczącą z absurdem. Główne kryteria doboru treści to sprzedaż i zysk. A co sprzedaje się najlepiej? Seks i przemoc. Aby zwiększyć sprzedaż, kolegium redakcyjne jest nawet gotowe, na wzór praktyk stosowanych w hipermarketach, nasączyć papier aromatem kawy. Najbardziej pożądanym towarem staje się tandeta – jako pożywka dla gawiedzi złaknionej jarmarcznej rozrywki.
Nawet jeśli do powieści wkrada się sarkazm, nieodłącznie towarzyszy mu autoironia. Wrażliwy, ale daleki od sentymentalizmu, obdarzony zmysłem obserwacji bohater nie tyle pokpiwa sobie z ludzi, ile raczej drwi z samego siebie. Postrzegamy go zatem jako niespełnionego kochanka, pełnego sprzecznych pragnień i poddanego torturze pokus cielesnych: z jednej strony nie potrafi zatrzymać przy sobie żadnej kobiety, choć rozpaczliwie pragnie stałego związku, z drugiej jednak strony niemal każda napotkana kobieta wywołuje w nim pożądanie. Owa heglowska dialektyka uobecnia się na wielu poziomach: duchowym, egzystencjalnym i seksualnym, kiedy bohater czuje się rozdarty między skrajnymi pragnieniami ducha i ciała, kiedy musi skonfrontować swoje libido i superego, ale też kiedy jest zmuszony pójść na kompromis ze swoimi ambicjami, skapitulować przed oczekiwaniami masowej publiczności i zaakceptować fakty. Apogeum tych zmagań ukazuje przekomiczny splot wydarzeń, których machinę bezwiednie uruchamia sam Adamczyk. Niczym Forrest Gump staje się przypadkowym bohaterem, uzmysławiając, jak dalece osoba publiczna jest więźniem oczekiwań milionowej publiczności. Fantomowa rzeczywistość kreowana przez media i technologie internetowe staje się bardziej realna niż ta rzeczywista. Na skutek zbiorowej histerii zwykły, szary człowiek w kilka godzin może przeobrazić się w supermena. Sporo tutaj zabarwionych ironią aluzji do popkultury, sztuki masowej i socjotechniki. Ale o co chodzi? Ano właśnie. Jeśli nie ma cię w internecie, jesteś nikim. Redaktor naczelny czołowej śląskiej gazety w końcu pojawia się w wynikach wyszukiwania. Gawiedź jest złakniona bohaterów, którzy poruszą zbiorową wyobraźnię. Jeśli jesteś anonimowy, zostań antybohaterem, a koronują ciebie na swojego idola.
W życiu powieściowego Piotra Adamczyka niebagatelną rolę odgrywają kobiety. Mimo rzekomo skromnych doświadczeń, jak ze smutkiem konstatuje bohater, pejzaż jego erotycznych ekscytacji może z powodzeniem konkurować ze słynnym spisem cudzołożnic[5]. Marysia Jezus, Magdalena, Miriam, Marzenka, Marlena... Każda jest na swój sposób piękna i ponętna, każda jest jakimś archetypem kobiecości, wśród których największą nostalgię wzbudza Marysia Jezus. Możliwe, że w wyobraźni bohatera ulega ona swoistej mitologizacji. Łączy niewinność i erotyczną siłę, dziewczęcą delikatność i kobiece nienasycenie. Czyżby w tej kreacji można się doszukiwać ponadczasowego ideału kochanki, o jakim marzy mężczyzna? Marysia Jezus staje się bowiem punktem odniesienia dla każdej kolejnej fascynacji. W każdej z kolejnych kochanek narrator doszukuje się choćby wątłego podobieństwa do Marysi Jezus. Czy ona istniała naprawdę? Czy została wymyślona? Podobnie jak Miriam, tajemnicza autorka pięknych, zmysłowych listów miłosnych, które systematycznie przychodzą na skrzynkę mejlową Piotra Adamczyka. To wyjaśniałoby fantomową teorię rzeczywistości, którą narrator przywołuje z zakamarków wspomnień z dzieciństwa. A może wiara w prawdziwą miłość jest jedynie ucieleśnieniem owej teorii?
Żyjemy na styku dwóch światów: przyziemnej codzienności i iluzji, którymi karmią nas kultura, literatura, religia, sztuka, media. Stąd Piotr Adamczyk vel Piotr Adamczyk. "Mógłbym się nazywać Al Pacino, a nazywam się Piotr Adamczyk. [...] Mógłbym się też nazywać Dustin Hofman, George Clooney, Colin Firth albo nawet Johny Deep. A nazywam się jak ten polski aktor, który grał papieża. Cały naród kochał polskiego papieża; myślę, że sporo z tego przeniosło się na Piotra Adamczyka, tamtego aktora, a mnie ominęło..."[6]. Co czyni tę powieść jedyną w swoim rodzaju, mimo że "cytaty, jak sama nazwa wskazuje, są prawdziwe"[7]? Przede wszystkim to, że Piotr Adamczyk jest sobą. Po trosze zabawny, po trosze liryczny, po trosze rubaszny, czasem irytujący. Przymierza różne kostiumy, raczej dla zabawy literackiej niż na serio, ale nawet w trampkach Forresta Gumpa czy czerwonych skarpetkach Leopolda Tyrmanda będzie Piotrem Adamczykiem. Tym Piotrem Adamczykiem.
Narracja przybierająca formę bezpośredniej, szczerej spowiedzi, w której bohater całkowicie obnaża najintymniejsze zakamarki swej duszy i pożądań, wciąga czytelnika już od pierwszej strony i nie pozwala oderwać się od lektury. Czytelnik mimowolnie wciela się w rolę doktora Freuda, zasłuchanego w monolog pacjenta, który z rozbrajającym autoironicznym poczuciem humoru opowiada o swoich przemyśleniach, tudzież zmaganiach, tudzież spektakularnych porażkach, rzadziej sukcesach – a to zawodowych, a to erotycznych, a to egzystencjalnych. Pod naskórkowością karykaturalnie zobrazowanej współczesności autor przemyca wiele ważkich refleksji, którymi raczy nas bohater, a jednocześnie narrator powieści – Piotr Adamczyk, redaktor naczelny ambitnego czasopisma z tradycjami, które, aby utrzymać się na rynku, musi poddać się hipermarketyzacji – stąd podglądanie najpopularniejszych stron w internecie, szukanie inspiracji w najpoczytniejszych brukowcach i epatowanie czytelników prymitywną sensacją, nierzadko graniczącą z absurdem. Główne kryteria doboru treści to sprzedaż i zysk. A co sprzedaje się najlepiej? Seks i przemoc. Aby zwiększyć sprzedaż, kolegium redakcyjne jest nawet gotowe, na wzór praktyk stosowanych w hipermarketach, nasączyć papier aromatem kawy. Najbardziej pożądanym towarem staje się tandeta – jako pożywka dla gawiedzi złaknionej jarmarcznej rozrywki.
Nawet jeśli do powieści wkrada się sarkazm, nieodłącznie towarzyszy mu autoironia. Wrażliwy, ale daleki od sentymentalizmu, obdarzony zmysłem obserwacji bohater nie tyle pokpiwa sobie z ludzi, ile raczej drwi z samego siebie. Postrzegamy go zatem jako niespełnionego kochanka, pełnego sprzecznych pragnień i poddanego torturze pokus cielesnych: z jednej strony nie potrafi zatrzymać przy sobie żadnej kobiety, choć rozpaczliwie pragnie stałego związku, z drugiej jednak strony niemal każda napotkana kobieta wywołuje w nim pożądanie. Owa heglowska dialektyka uobecnia się na wielu poziomach: duchowym, egzystencjalnym i seksualnym, kiedy bohater czuje się rozdarty między skrajnymi pragnieniami ducha i ciała, kiedy musi skonfrontować swoje libido i superego, ale też kiedy jest zmuszony pójść na kompromis ze swoimi ambicjami, skapitulować przed oczekiwaniami masowej publiczności i zaakceptować fakty. Apogeum tych zmagań ukazuje przekomiczny splot wydarzeń, których machinę bezwiednie uruchamia sam Adamczyk. Niczym Forrest Gump staje się przypadkowym bohaterem, uzmysławiając, jak dalece osoba publiczna jest więźniem oczekiwań milionowej publiczności. Fantomowa rzeczywistość kreowana przez media i technologie internetowe staje się bardziej realna niż ta rzeczywista. Na skutek zbiorowej histerii zwykły, szary człowiek w kilka godzin może przeobrazić się w supermena. Sporo tutaj zabarwionych ironią aluzji do popkultury, sztuki masowej i socjotechniki. Ale o co chodzi? Ano właśnie. Jeśli nie ma cię w internecie, jesteś nikim. Redaktor naczelny czołowej śląskiej gazety w końcu pojawia się w wynikach wyszukiwania. Gawiedź jest złakniona bohaterów, którzy poruszą zbiorową wyobraźnię. Jeśli jesteś anonimowy, zostań antybohaterem, a koronują ciebie na swojego idola.
W życiu powieściowego Piotra Adamczyka niebagatelną rolę odgrywają kobiety. Mimo rzekomo skromnych doświadczeń, jak ze smutkiem konstatuje bohater, pejzaż jego erotycznych ekscytacji może z powodzeniem konkurować ze słynnym spisem cudzołożnic[5]. Marysia Jezus, Magdalena, Miriam, Marzenka, Marlena... Każda jest na swój sposób piękna i ponętna, każda jest jakimś archetypem kobiecości, wśród których największą nostalgię wzbudza Marysia Jezus. Możliwe, że w wyobraźni bohatera ulega ona swoistej mitologizacji. Łączy niewinność i erotyczną siłę, dziewczęcą delikatność i kobiece nienasycenie. Czyżby w tej kreacji można się doszukiwać ponadczasowego ideału kochanki, o jakim marzy mężczyzna? Marysia Jezus staje się bowiem punktem odniesienia dla każdej kolejnej fascynacji. W każdej z kolejnych kochanek narrator doszukuje się choćby wątłego podobieństwa do Marysi Jezus. Czy ona istniała naprawdę? Czy została wymyślona? Podobnie jak Miriam, tajemnicza autorka pięknych, zmysłowych listów miłosnych, które systematycznie przychodzą na skrzynkę mejlową Piotra Adamczyka. To wyjaśniałoby fantomową teorię rzeczywistości, którą narrator przywołuje z zakamarków wspomnień z dzieciństwa. A może wiara w prawdziwą miłość jest jedynie ucieleśnieniem owej teorii?
Żyjemy na styku dwóch światów: przyziemnej codzienności i iluzji, którymi karmią nas kultura, literatura, religia, sztuka, media. Stąd Piotr Adamczyk vel Piotr Adamczyk. "Mógłbym się nazywać Al Pacino, a nazywam się Piotr Adamczyk. [...] Mógłbym się też nazywać Dustin Hofman, George Clooney, Colin Firth albo nawet Johny Deep. A nazywam się jak ten polski aktor, który grał papieża. Cały naród kochał polskiego papieża; myślę, że sporo z tego przeniosło się na Piotra Adamczyka, tamtego aktora, a mnie ominęło..."[6]. Co czyni tę powieść jedyną w swoim rodzaju, mimo że "cytaty, jak sama nazwa wskazuje, są prawdziwe"[7]? Przede wszystkim to, że Piotr Adamczyk jest sobą. Po trosze zabawny, po trosze liryczny, po trosze rubaszny, czasem irytujący. Przymierza różne kostiumy, raczej dla zabawy literackiej niż na serio, ale nawet w trampkach Forresta Gumpa czy czerwonych skarpetkach Leopolda Tyrmanda będzie Piotrem Adamczykiem. Tym Piotrem Adamczykiem.
---
[1] Zob. "Gazeta Wyborcza" 22.09.2012.
[2] Zob. "Gazeta Wyborcza" 28.09.2012.
[3] Zob. Agnieszka Makowska, Koreański wirus, "Newsweek" 40/2012, s. 115.
[4] Zob. recenzję książki Pożądanie mieszka w szafie na stronie internetowej www.polskieradio.pl.
[5] Aluzja do powieści Jerzego Pilcha, Spis cudzołożnic, Wyd. Marabut, Gdańsk 1996.
[6] Piotr Adamczyk, Pożądanie mieszka w szafie, Wyd. Dobra Literatura, Słupsk 2012.
[7] Motto powieści Piotra Adamczyka.
[2] Zob. "Gazeta Wyborcza" 28.09.2012.
[3] Zob. Agnieszka Makowska, Koreański wirus, "Newsweek" 40/2012, s. 115.
[4] Zob. recenzję książki Pożądanie mieszka w szafie na stronie internetowej www.polskieradio.pl.
[5] Aluzja do powieści Jerzego Pilcha, Spis cudzołożnic, Wyd. Marabut, Gdańsk 1996.
[6] Piotr Adamczyk, Pożądanie mieszka w szafie, Wyd. Dobra Literatura, Słupsk 2012.
[7] Motto powieści Piotra Adamczyka.
Przestałam 'czytać' onet i te inne już wieki temu, a gazety, no cóż... Starego dobrego Przekroju już nie ma... Straszne są te 'wiadomości': znana aktorka pokazała majtki, zobacz, kto z kim to robi, itp itd...
OdpowiedzUsuńEvent, szum medialny, skandalizująca otoczka - i gotowe. Jest się na topie. Tak jak w Testosteronie – żeby zaistnieć w showbiznesie, trzeba wywołać skandal. Notabene – poczucie humoru Adamczyka kojarzy się z filmografią twórców Testosteronu. :-)
UsuńTo jest najfajniejsza recenzja tej książki, jaką do tej pory przeczytałam. Sama jestem zaciekawiona powieścią. pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJak najbardziej zachęcam do lektury. I dziękuję za miłe słowa. :) Nie odkryłam w recenzji wszystkich tropów, a jest ich w powieści naprawdę sporo.
UsuńJa raczej nie przeczytam. Nie interesuje mnie ta książka w żaden sposób :-)
OdpowiedzUsuńOczywiście nic na siłę. Dlatego tak bardzo spodobała mi się powieść Adamczyka. Pisana nie na siłę, z niesamowitym wyczuciem słowa, z domieszką liryzmu, ale i brawurowym poczuciem humoru, które nie męczy. To naprawdę dobra proza. :)
UsuńOjej, mam wrażenie, że ta recenzja jest lepsza niż moja książka :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo!
Piotrek A.
:) A mnie się wydaje, że jeszcze nie napisałam o wszystkim, co chciałam napisać. Pozdrawiam. I dziękuję za komentarz. :-D
UsuńBrzmi bardzo zachęcająco. Gdybym miała ocenić książkę po okładce, to pewnie bym po nią nie sięgnęła, ale wnioskuję z Twojej recenzji, że to idealne uzupełnienie ironicznej, zabawnej treści.
OdpowiedzUsuńSpotkałam się z opinią, że okładka tej książki jest cukierkowa, co mnie zdziwiło. Ale możliwe, że takie opinie wydawały osoby niewtajemniczone w zawartość powieści, ponieważ okładka świetnie współgra z jej klimatem i charakterystycznym autoironicznym wydźwiękiem tej prozy.
UsuńDziękuję za zaproszenie. Jeśli czas pozwoli, na pewno zajrzę. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja! Bardzo mnie zachęciła .... i skonkretyzowała plany na weekend :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ewa
Mam nadzieję, że to nie był stracony weekend. :) Ja także pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńGeneralnie nie przepadam za naszą rodzimą prozą, a szczególnie współczesną. Podobnie jak za filmami. Sprawa wydaje się oczywista i wytłumaczalna - na co popyt, taka podaż. Nie spojrzałabym na tę książkę nawet gdybym się bardzo nudziła. Ależ jakże łudzą nas pozory. Mam nadzieję. Po przeczytaniu Twojej recenzji jestem gotowa wyskoczyć za chwilę na poszukiwania Chcę mieć tę pozycję już, w tym momencie. Kolejny raz miło się zadziwić i złożyć podziękowania recenzentce a przede wszystkim autorowi.
OdpowiedzUsuńNa razie dziękuje Jolanto za to, że udało ci się przyciągnąć kolejną duszę :)
Pozdrawiam
http://bmoze.blogspot.com/