Trudne jest życie nastolatka. Jeszcze trudniejsze jest życie rodzica zmagającego się z problemami dorastającego dziecka. Pewnego ranka budzisz się i stwierdzasz, że niepostrzeżenie znalazłeś się po drugiej stronie muru, którego jeszcze kilka tygodni temu w ogóle między wami nie było. Zastanawiasz się, czy to twoja wina. Przecież jesteś czułym i troskliwym rodzicem. Przecież jeszcze nie tak dawno twoje dziecko z ufnością składało swoje życie w twoje ręce. Było częścią ciebie. W marzeniach snułeś plany na przyszłość. Z dumą wyobrażałeś sobie, że twoja pociecha zostanie prawnikiem, a może… lekarzem. Albo dziennikarzem. Delektowałeś się wizją potencjalnego sukcesu, na który skazane jest dziecko rodzica pragnącego dla swojej pociechy tego, co najlepsze. Jest przecież takie zdolne. Jedyne w swoim rodzaju. Dostrzegałeś drzemiący w nim wyjątkowy potencjał. Z dumą spoglądałeś na jego postać, z roku na rok coraz doroślejszą. Jak byś zareagował, gdyby pewnego dnia okazało się, że twoje ukochane dziecko – twoja duma i chluba – nie chce chodzić do szkoły? Złością? Groźbą? Presją? Szantażem? Obietnicami? Ofensywą? Karą? Propozycją terapii?
Nie wiem, czy zdobyłabym się na takie wyjście, na jakie odważył się David Gilmour, ojciec nastoletniego Jessego… „Klub filmowy” to bowiem nie tyle historia zbuntowanego i zagubionego nastolatka, ile opowieść o odwadze podejmowania decyzji i ponoszenia ich konsekwencji. Decyzji, które wymusza życie na każdym z nas: i dorosłym, i dorastającym człowieku. Jak trudno znaleźć wspólną płaszczyznę pozwalającą dokonywać właściwych, konstruktywnych dla obu stron wyborów. Tym bardziej że ich konsekwencje pozostają na długo jedynie hipotetyczne. Co wyniknie z tych wyborów, życie pokaże dopiero za jakiś czas. Dlatego David zdaje się na intuicję, na rodzicielski instynkt i miłość do syna. Nie chce wywierać na niego presji. Wzdraga się przed zastraszaniem go, zmuszaniem do czegokolwiek. Zdaje sobie sprawę, że takie działania mają charakter doraźny i mogą być tragiczne w skutkach. Zamiast desperacji szuka w sobie miłości do dziecka. Zamiast poddawać się gniewowi i uczuciu zawodu, poszukuje alternatywy. Rozwiązania problemu, a nie jego eskalacji. Z godną pozazdroszczenia odwagą pozwala synowi dokonać samodzielnego wyboru. Ale nie pozostawia go samego z tą decyzją. Proponuje mu edukację filmową. Najgorszym rozwiązaniem byłaby bowiem bezczynność. Jako krytyk filmowy i dziennikarz może zaoferować Jessemu swoją pasję, wiedzę i doświadczenie. To jego warunek. Jesse może rzucić szkołę, ale musi zgodzić się oglądać z ojcem trzy wybrane przez niego filmy tygodniowo… I wziąć na siebie odpowiedzialność za dotrzymanie słowa. Trzy filmy tygodniowo… i żadnych narkotyków. I może nie chodzić do szkoły. OK? OK.
I co wy na to?
W pierwszej chwili takie rozwiązanie może zbulwersować niejednego rodzica. I zbulwersowało. Mnie także! Na głowę Davida posypały się gromy. Byłam skłonna przyłączyć się do chóru owych wzburzonych sceptyków. Nie wyobrażałam sobie siebie na miejscu Davida. Z jednej strony podziwiałam jego odwagę i zaufanie, jakie pokładał w swoim dziecku. Z drugiej… głos rozsądku prowokował mnie do zanegowania takiego wyboru, przekonując, że to przecież przyzwolenie na degrengoladę.
Decyzja kosztowała Davida bardzo wiele. „A co, jeśli się mylę…”[1]. „A jeśli kosztem swojego syna chcę być spoko i pozwalam mu na zrujnowanie sobie życia?”[2]. Te pytania dręczyły go nieustannie. Wątpliwości. Strach, który nie pozwala zasnąć długo w nocy. Koszmary. Sny, w których widzi Jessego jako bezdomnego kloszarda śpiącego w kartonowym pudle. Albo jako zgnuśniałego taksówkarza bez przyszłości. Najprościej byłoby dokonać innego wyboru. Ale David zaryzykował.
No dobrze… a praca? Kariera? Przecież życie nie kończy się na… dziecku? I tu cię mamy! David poświęca Jessemu cały swój czas. Dając mu wolność, zawierza mu bezgranicznie. Zawierza również własne życie. Czy Jesse zdaje sobie z tego sprawę? Czy jest świadomy, że w sytuacji, w jakiej się znalazł, staje się odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za ojca? Wydaje się, że tak. Choć oczywiście to nie jest takie proste. Dojrzewanie to pasmo błędów i klęsk. Tak jak rodzicielstwo. Ale najważniejsze jest zaufanie. Nawet jeśli chwilami wydaje się, że nawzajem siebie zawiedliśmy. I rodzic syna, i syn rodzica. Czy istnieje wychowanie bez porażek? Chyba tylko w teorii. Z takich porażek krystalizuje się bowiem wzajemna relacja. Zdolność do wybaczania, akceptowania – i zdolność do skruchy, do ponoszenia konsekwencji, wyciągania wniosków. Porażki stają się próbą charakteru.
Pamiętacie „Czterysta batów” François Truffauta? Jego debiut reżyserski. Czy wiedzieliście, że François Truffaut był wagarowiczem, zanim został uznanym filmowcem? Właśnie o tym opowiada ten film. To jest także historia Jessego. On jeszcze o tym nie wie. To dopiero początek. To pierwszy film, który ogląda wspólnie z ojcem. Ojciec jest jak pełen współczucia redaktor, ten słynny redaktor, który zaproponował Truffautowi pracę w charakterze krytyka filmowego. Nie bacząc na jego przeszłość wagarowicza i brak wykształcenia. To nie przypadek, że właśnie ten film zapoczątkował edukację Jessego. Tytuł filmu oznacza, że człowiek mądrzeje dopiero po otrzymaniu czterystu batów. Być może to przesłanie dojrzeje w Jessem dopiero za kilka lat, ale wierzę, że kiedyś do niego powróci, może w chwili, gdy będzie podejmował życiową decyzję i zapragnie podzielić się nią z Davidem? A zatem David jest jak pełen współczucia redaktor, który dał szansę wagarowiczowi. Dał szansę swojemu synowi. I dał szansę sobie jako ojcu. Zafascynowana śledziłam sposób, w jaki pozwalał Jessemu odkrywać walory takiej filmowej, indywidualnej edukacji, dostrzegać wartości drzemiące w filmach, poznawać warsztat filmowy, zachwycać się scenami perełkami, prowokować do dyskusji, zadawania pytań, negowania kulturowych standardów – na przykład filmów, które zostały okrzyknięte genialnymi. A pamiętacie „Chungking Express”, filmik z Hongkongu? To jeden z ulubionych obrazów Jessego. Grająca w nim aktorka przypominała mu jego pierwszą dziewczynę, z którą łączył go burzliwy romans. Śliczną Rebekę. David pragnął ocalić wrażliwość Jessego, uchronić go przed cierpieniem i porażką, ale jego rolą jako ojca było pozwolić synowi doświadczyć wszystkich miłosnych zawodów i podnosić się po porażce. David to nie tylko pełen współczucia redaktor, który daje szansę wrażliwemu nastolatkowi, ale przede wszystkim pełen mądrości i cierpliwości rodzic, który nie zakazuje, ale rozmawia, który nie narzuca, ale słucha. Nie oczekuje nagrody, nie warunkuje swojej miłości do dziecka oczekiwaniem na świadectwo z paskiem. Jest czujny. Pełen umiaru. Nie chce przedobrzyć, przesadzić. „Zna” granice. Instynktownie potrafi je wytyczyć, bez naruszania intymności i poczucia godności syna.
Gdyby ta historia nie była prawdziwa, pomyślałabym, że to niemożliwe. A jednak… David Gilmour opowiada o sobie i swoim rodzicielstwie. Z autentyzmem, wrażliwością i inteligentnym, autoironicznym poczuciem humoru. I można by zwątpić w powodzenie jego filmowego projektu, gdyby nie to, że Jesse istnieje naprawdę. Jego problemy ze szkołą, z dziewczynami, z narkotykami nie są fikcją. Gehenna dorastania, dramatycznej kontestacji, nieprzystosowania do standardów szkolnej edukacji… to dzieje się naprawdę. I może spotkać rodzica każdego nastolatka. Nie chcę przez to powiedzieć, że książka jest oskarżeniem nieudolnego systemu szkolnictwa. Sama przez wiele lat byłam pedagogiem. Jestem też rodzicem. A zatem mogę spojrzeć na problem z dwóch perspektyw. I może dlatego początkowo decyzja Davida budziła mój sceptycyzm. Ale w miarę lektury zastępowała go refleksja. Zdaję sobie sprawę, że nieprzystosowanie systemu edukacji do rzeczywistości to odwieczny problem, i nie leży on jedynie po stronie szkoły, nauczycieli, ministerstwa oświaty i autorów programów szkolnych. Gdyby tak było, Jesse nigdy nie zdecydowałby się na podjęcie przerwanej nauki. Problem jest po prostu o wiele bardziej złożony. I z tego zdaje sobie sprawę Gilmour. Jego klub filmowy to na pewno jakaś alternatywa. Jakieś światełko w tunelu. Może zainspiruje kogoś, kto ma wpływ na kształtowanie szkolnego systemu… Chociaż może bardziej powinien zainspirować rodziców. To oni są przede wszystkim odpowiedzialni za swoje dzieci.
„Był to magiczny, nieczęsto zdarzający się ojcu prawie dorosłego syna czas. (…) były to cudowne lata”[3]. „Owe trzy lata, które tylko my dwaj, ja i on, spędziliśmy na oglądaniu filmów, siedzeniu na werandzie i rozmawianiu”[4]. „Była to szczęśliwa przerwa dla nas obu”[5]. Zamiast świadectwa z paskiem David otrzymał coś więcej. Zyskał świadomość, że wybrał właściwie. Że nie zawiódł. Że się nie pomylił co do Jessego. „Zaskakiwało mnie to, jak wiele nauczył się o filmach przez te ostatnie trzy lata”[6], tak naprawdę ucząc się czegoś ważnego o sobie. Dlatego David mógł z całą świadomością pogratulować Jessemu: „Wiesz o filmach więcej, niż ja wiedziałem, będąc oficjalnym krytykiem filmowym dla CBC”[7]. Czy i wy dostrzegacie w tych słowach drugie dno? Wiesz, czego chcesz, o wiele bardziej niż ja wiedziałem o sobie, gdy byłem w twoim wieku. Jestem z ciebie dumny…
Nie wiem, czy zdobyłabym się na takie wyjście, na jakie odważył się David Gilmour, ojciec nastoletniego Jessego… „Klub filmowy” to bowiem nie tyle historia zbuntowanego i zagubionego nastolatka, ile opowieść o odwadze podejmowania decyzji i ponoszenia ich konsekwencji. Decyzji, które wymusza życie na każdym z nas: i dorosłym, i dorastającym człowieku. Jak trudno znaleźć wspólną płaszczyznę pozwalającą dokonywać właściwych, konstruktywnych dla obu stron wyborów. Tym bardziej że ich konsekwencje pozostają na długo jedynie hipotetyczne. Co wyniknie z tych wyborów, życie pokaże dopiero za jakiś czas. Dlatego David zdaje się na intuicję, na rodzicielski instynkt i miłość do syna. Nie chce wywierać na niego presji. Wzdraga się przed zastraszaniem go, zmuszaniem do czegokolwiek. Zdaje sobie sprawę, że takie działania mają charakter doraźny i mogą być tragiczne w skutkach. Zamiast desperacji szuka w sobie miłości do dziecka. Zamiast poddawać się gniewowi i uczuciu zawodu, poszukuje alternatywy. Rozwiązania problemu, a nie jego eskalacji. Z godną pozazdroszczenia odwagą pozwala synowi dokonać samodzielnego wyboru. Ale nie pozostawia go samego z tą decyzją. Proponuje mu edukację filmową. Najgorszym rozwiązaniem byłaby bowiem bezczynność. Jako krytyk filmowy i dziennikarz może zaoferować Jessemu swoją pasję, wiedzę i doświadczenie. To jego warunek. Jesse może rzucić szkołę, ale musi zgodzić się oglądać z ojcem trzy wybrane przez niego filmy tygodniowo… I wziąć na siebie odpowiedzialność za dotrzymanie słowa. Trzy filmy tygodniowo… i żadnych narkotyków. I może nie chodzić do szkoły. OK? OK.
I co wy na to?
W pierwszej chwili takie rozwiązanie może zbulwersować niejednego rodzica. I zbulwersowało. Mnie także! Na głowę Davida posypały się gromy. Byłam skłonna przyłączyć się do chóru owych wzburzonych sceptyków. Nie wyobrażałam sobie siebie na miejscu Davida. Z jednej strony podziwiałam jego odwagę i zaufanie, jakie pokładał w swoim dziecku. Z drugiej… głos rozsądku prowokował mnie do zanegowania takiego wyboru, przekonując, że to przecież przyzwolenie na degrengoladę.
Decyzja kosztowała Davida bardzo wiele. „A co, jeśli się mylę…”[1]. „A jeśli kosztem swojego syna chcę być spoko i pozwalam mu na zrujnowanie sobie życia?”[2]. Te pytania dręczyły go nieustannie. Wątpliwości. Strach, który nie pozwala zasnąć długo w nocy. Koszmary. Sny, w których widzi Jessego jako bezdomnego kloszarda śpiącego w kartonowym pudle. Albo jako zgnuśniałego taksówkarza bez przyszłości. Najprościej byłoby dokonać innego wyboru. Ale David zaryzykował.
No dobrze… a praca? Kariera? Przecież życie nie kończy się na… dziecku? I tu cię mamy! David poświęca Jessemu cały swój czas. Dając mu wolność, zawierza mu bezgranicznie. Zawierza również własne życie. Czy Jesse zdaje sobie z tego sprawę? Czy jest świadomy, że w sytuacji, w jakiej się znalazł, staje się odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za ojca? Wydaje się, że tak. Choć oczywiście to nie jest takie proste. Dojrzewanie to pasmo błędów i klęsk. Tak jak rodzicielstwo. Ale najważniejsze jest zaufanie. Nawet jeśli chwilami wydaje się, że nawzajem siebie zawiedliśmy. I rodzic syna, i syn rodzica. Czy istnieje wychowanie bez porażek? Chyba tylko w teorii. Z takich porażek krystalizuje się bowiem wzajemna relacja. Zdolność do wybaczania, akceptowania – i zdolność do skruchy, do ponoszenia konsekwencji, wyciągania wniosków. Porażki stają się próbą charakteru.
Pamiętacie „Czterysta batów” François Truffauta? Jego debiut reżyserski. Czy wiedzieliście, że François Truffaut był wagarowiczem, zanim został uznanym filmowcem? Właśnie o tym opowiada ten film. To jest także historia Jessego. On jeszcze o tym nie wie. To dopiero początek. To pierwszy film, który ogląda wspólnie z ojcem. Ojciec jest jak pełen współczucia redaktor, ten słynny redaktor, który zaproponował Truffautowi pracę w charakterze krytyka filmowego. Nie bacząc na jego przeszłość wagarowicza i brak wykształcenia. To nie przypadek, że właśnie ten film zapoczątkował edukację Jessego. Tytuł filmu oznacza, że człowiek mądrzeje dopiero po otrzymaniu czterystu batów. Być może to przesłanie dojrzeje w Jessem dopiero za kilka lat, ale wierzę, że kiedyś do niego powróci, może w chwili, gdy będzie podejmował życiową decyzję i zapragnie podzielić się nią z Davidem? A zatem David jest jak pełen współczucia redaktor, który dał szansę wagarowiczowi. Dał szansę swojemu synowi. I dał szansę sobie jako ojcu. Zafascynowana śledziłam sposób, w jaki pozwalał Jessemu odkrywać walory takiej filmowej, indywidualnej edukacji, dostrzegać wartości drzemiące w filmach, poznawać warsztat filmowy, zachwycać się scenami perełkami, prowokować do dyskusji, zadawania pytań, negowania kulturowych standardów – na przykład filmów, które zostały okrzyknięte genialnymi. A pamiętacie „Chungking Express”, filmik z Hongkongu? To jeden z ulubionych obrazów Jessego. Grająca w nim aktorka przypominała mu jego pierwszą dziewczynę, z którą łączył go burzliwy romans. Śliczną Rebekę. David pragnął ocalić wrażliwość Jessego, uchronić go przed cierpieniem i porażką, ale jego rolą jako ojca było pozwolić synowi doświadczyć wszystkich miłosnych zawodów i podnosić się po porażce. David to nie tylko pełen współczucia redaktor, który daje szansę wrażliwemu nastolatkowi, ale przede wszystkim pełen mądrości i cierpliwości rodzic, który nie zakazuje, ale rozmawia, który nie narzuca, ale słucha. Nie oczekuje nagrody, nie warunkuje swojej miłości do dziecka oczekiwaniem na świadectwo z paskiem. Jest czujny. Pełen umiaru. Nie chce przedobrzyć, przesadzić. „Zna” granice. Instynktownie potrafi je wytyczyć, bez naruszania intymności i poczucia godności syna.
Gdyby ta historia nie była prawdziwa, pomyślałabym, że to niemożliwe. A jednak… David Gilmour opowiada o sobie i swoim rodzicielstwie. Z autentyzmem, wrażliwością i inteligentnym, autoironicznym poczuciem humoru. I można by zwątpić w powodzenie jego filmowego projektu, gdyby nie to, że Jesse istnieje naprawdę. Jego problemy ze szkołą, z dziewczynami, z narkotykami nie są fikcją. Gehenna dorastania, dramatycznej kontestacji, nieprzystosowania do standardów szkolnej edukacji… to dzieje się naprawdę. I może spotkać rodzica każdego nastolatka. Nie chcę przez to powiedzieć, że książka jest oskarżeniem nieudolnego systemu szkolnictwa. Sama przez wiele lat byłam pedagogiem. Jestem też rodzicem. A zatem mogę spojrzeć na problem z dwóch perspektyw. I może dlatego początkowo decyzja Davida budziła mój sceptycyzm. Ale w miarę lektury zastępowała go refleksja. Zdaję sobie sprawę, że nieprzystosowanie systemu edukacji do rzeczywistości to odwieczny problem, i nie leży on jedynie po stronie szkoły, nauczycieli, ministerstwa oświaty i autorów programów szkolnych. Gdyby tak było, Jesse nigdy nie zdecydowałby się na podjęcie przerwanej nauki. Problem jest po prostu o wiele bardziej złożony. I z tego zdaje sobie sprawę Gilmour. Jego klub filmowy to na pewno jakaś alternatywa. Jakieś światełko w tunelu. Może zainspiruje kogoś, kto ma wpływ na kształtowanie szkolnego systemu… Chociaż może bardziej powinien zainspirować rodziców. To oni są przede wszystkim odpowiedzialni za swoje dzieci.
„Był to magiczny, nieczęsto zdarzający się ojcu prawie dorosłego syna czas. (…) były to cudowne lata”[3]. „Owe trzy lata, które tylko my dwaj, ja i on, spędziliśmy na oglądaniu filmów, siedzeniu na werandzie i rozmawianiu”[4]. „Była to szczęśliwa przerwa dla nas obu”[5]. Zamiast świadectwa z paskiem David otrzymał coś więcej. Zyskał świadomość, że wybrał właściwie. Że nie zawiódł. Że się nie pomylił co do Jessego. „Zaskakiwało mnie to, jak wiele nauczył się o filmach przez te ostatnie trzy lata”[6], tak naprawdę ucząc się czegoś ważnego o sobie. Dlatego David mógł z całą świadomością pogratulować Jessemu: „Wiesz o filmach więcej, niż ja wiedziałem, będąc oficjalnym krytykiem filmowym dla CBC”[7]. Czy i wy dostrzegacie w tych słowach drugie dno? Wiesz, czego chcesz, o wiele bardziej niż ja wiedziałem o sobie, gdy byłem w twoim wieku. Jestem z ciebie dumny…
Inspirujące. Wzruszające. Tej lektury po prostu nie można przeoczyć!
---
[1] David Gilmour, "Klub filmowy", tłum. Emilia Skowrońska, wyd. Dobra Literatura, 2011, s. 16.
[2] Tamże, s. 18.
[3] Tamże, s. 11.
[4] Tamże.
[5] Tamże.
[6] Tamże, s. 197.
[7] Tamże.
Bardzo ciekawa recenzja i z przyjemnością przeczytam tę książkę:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Kasandro, bardzo dziękuję za komentarz. Książkę polecam gorąco. Znakomita autentyczna opowieść, która dostarczy i wzruszeń, i tematów do dyskusji. Inspirująca książka.
OdpowiedzUsuńJa już czekam na paczkę z tą książką i mam nadzieję ,że też mi się ona spodoba :)
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że to nieuniknione. Książkę się po prostu połyka. Jest świetnie napisana. Jeśli interesujesz się sztuką filmową i historią kina, znajdziesz tu dodatkowe smaczki. Ale powieść jest nie tylko dla koneserów. To życiowa i uniwersalna historia. :)
OdpowiedzUsuńJak zwykle Twoją recenzję czyta się na jednym wdechu:) Co prawda jeszcze nie przyjęłam na siebie roli rodzica, ale często zastanawiam się nad tym, jakie wartości będę w stanie przekazać swojemu dziecku. Czy tak naprawdę wszystko zależy od nas?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Inez, bardzo dziękuję. Cieszy mnie Twój odbiór, tym bardziej w kontekście tak znakomitej lektury. Ja także zastanawiam się często nad tym pytaniem, i nie tylko jako rodzic, ale także były pedagog, który często miał do czynienia z nastolatkami tego pokroju co Jesse i ich zrozpaczonymi, bezradnymi rodzicami. Na taki stan rzeczy wpływa całe spektrum czynników. Na pewno odpowiedzialni są po trosze wszyscy: sami - zbyt słabi i nieprzystosowani - nastolatkowie, zbyt wymagający rodzice i zbyt skrępowani programem nauczania nauczyciele. I może okoliczności. Trudno jednoznacznie powiedzieć. Ale na pewno każdy zasługuje na jeszcze jedną szansę. Tak jak Jesse. Ważne, że potrafił to docenić i właściwie wykorzystać tę szansę. :)
OdpowiedzUsuńJolu, kusiłaś mnie tym tytułem już wcześniej. Teraz się wiercę, bo chciałabym natychmiast, ale widzę, że dziś jeszcze nie zacznę. Kupię na pewno!. Wszystko ciekawe. Już sobie myślę, co też za filmy wybrali?!
OdpowiedzUsuńDobrze, że zdradziłaś choć kilka. Reszta na przynętę.
Pozdrawiam! Dlaczego tak rzadko piszesz?
ren
Renatko, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Książka nie powinna Cię zawieść, nie tylko jako znakomita powieść, ale też jako fabularyzowana kronika historii kina.
OdpowiedzUsuńA piszę rzadziej, ponieważ jestem bardzo zapracowana, co mnie cieszy, ale i nie pozwala poświęcić się w pełni innym zajęciom.
Pozdrawiam cieplutko. :)
Rzadko piszesz, ale za to jak :D Poszukam.
OdpowiedzUsuńBo liczy się jakość, a nie ilość. ;-) To oczywiście żart. :)
OdpowiedzUsuńAle dziękuję. Poszukaj, poszukaj. Książka do pochłonięcia i na pewno nie do zapomnienia.
Bardzo mnie zaintrygowala ta ksiazka. Nie wiem, czy zdobylabym sie na podobna odwage. Ale z drugiej strony - wierze w sztuke, tyle ze prawdopodobnie wybralabym ksiazki, nie filmy...
OdpowiedzUsuńPrzypomnial mi sie Steve Jobs, ktory opowiadal kiedys swoja historie - bardzo podobna. Byl dzieckiem adoptowanym, pierwsza para na liscie - prawnicy - zrezygnowali bo woleli dziewczynke. Drudzy na liscie - para prostych ludzi - zgodzili sie entuzjastycznie. Dziewczyna, ktora oddawala Steve'a poczatkowo nie chciala im go oddac, zgodzila sie dopiero kiedy jej przyrzekli, ze Steve pojdzie do college'u. Bylo to dla nich ogromnym wyrzeczeniem (takze finansowym, szkoly w Stanach sa oblednie drogie), byc moze nawet nie do konca rozumieli po co to wszystko, ale obietnica to obietnica. Ale sam Steve tez nie do konca rozumial koniecznosc college'u. "Przejadalem ciezko zapracowane pieniadze moich rodzicow i nic z tego nie wynikalo". W koncu wypisal sie z college i wagarowal kilka lat - waletowal u kolegow, pracowal dorywczo, troche glodowal i chodzil tylko na te zajecia, ktore go interesowaly, ale nie dostawal zadnych formalnych zaliczen. Wlos mi sie zjezyl jak to czytalam, bo takie podejscie wymaga dyscypliny, ktora jest rzadka u nastolatkow, doroslych zreszta tez, popada sie raczej w letarg. Steve mowil, ze na przyklad lubil zajecia z typografii, kroju pisma i innych takich niepotrzebnych faramuszkow. To, ze faramuszki byly wrecz niezbedne kiedy juz zalozyl Apple Computers okazalo sie dopiero pozniej. Jakie potezne zaufanie musieli miec do niego rodzice!!
Nie znałam tej historii, i muszę przyznać, że poszukam informacji na ten temat. Ta sama problematyka – opór wobec standardowego systemu szkolnictwa. Książka Gilmoura powstała na kanwie jego osobistych doświadczeń, tyle że została ubrana w formę powieści – czyta się ją jednym haustem. I te pytania, wątpliwości... cały czas nie dają spokoju podczas lektury.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :)
jako matka 6 cio latka dopiero, czytałam recenzje z otwierającą się buzią. Musze przeczytać!
OdpowiedzUsuńdziekuję
:-)
OdpowiedzUsuńMoja córcia ma dopiero niecałe 5 lat, ale w trakcie lektury i ja przeżywałam burzę obaw i doświadczałam rozmaitych wizji. Książkę gorąco polecam.
Fragmenty tej książki są czytane w Programie Pierwszym w audycji "Popołudnie z Jedynką" ok. 17:45.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuńTak, wiem. Przez pana Gosztyłę. Jak Twoje wrażenia? :)
Pozdrawiam.
Głos Pana Gosztyły jest urzekający :) a książkę znam już na pamięć :) To pisałam ja, Anonim :)
OdpowiedzUsuńEmilio-Anonimie, dziękuję za odwiedziny.;-)
OdpowiedzUsuńZnasz książkę na pamięć? W końcu, co by nie mówić, jesteś współtwórczynią (polskiej wersji) powieści. :-D
Bardzo mi miło, że zajrzałaś tu do nas.
Pozdrawiam!
Hej, kupiłam i czytam. A tu się klub autorski zawiązuje.:)) Jest tłumaczka i redaktorka. Co na to Gilmour? Nie dołączy?
OdpowiedzUsuńJa się podzielę niebawem.
ren
:-)
OdpowiedzUsuńŻyczę miłej lektury. A jak zestaw filmów? Może jakiegoś tytułu zabrakło? ;-)
:D
OdpowiedzUsuńNo widzisz, jak mnie znasz! Przyklejam karteczki przy tytułach, bo to właśnie zamierzałam prześledzić. Dużo klasyki i filmów sprzed kilku dekad. Moja filmoteka domowa jest całkiem pokaźna, ale jednak w kategorii filmy lat 60. i 70. ustępuję pola.
Spytam przy okazji o autobiografizm - Twoja recenzja akcentuje, że to wspomnienia, doświadczenia z własnego życia. Okładka określa ten tytuł jako powieść. Odbieram ją według tego pierwszego klucza. Anegdoty, sytuacje nie wydają się być fabularyzowane. Podobnie stosunek do najbliższych: autor odsłania ich sekrety w bardzo wyważony sposób. Powieść czytałabym, oczekując innej dramaturgii.
ren
Mam podobne odczucia. To raczej ujęte w formę powieści wspomnienia autora, próba podzielenia się własnymi doświadczeniami i refleksjami. Zamiast iście powieściowej dramaturgii mamy tu szczerość, szczerość, szczerość...:-), co raczej stanowi o wartości książki niż jest argumentem przeciw niej.
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem Twojej recenzji...cóż dodać - naprawdę warto poznać tę historię...
OdpowiedzUsuń