Akumulacja nieograniczonego bezsensu[1]. Taki jest świat Murakamiego. Jak rysunek sympatycznym atramentem. "Nie widać go, lecz wie się, że jest (...). Kształt pozbawiony kształtu"[2]. Nie mogę w nim odnaleźć konturów. Błądzę w abstrakcyjnym labiryncie. Jest jak sen. "Jak pusty sen"[3]. Jak mgła. Jak japońskie origami. Trzeba odnaleźć linie, aby bezkształtnej tabula rasa nadać konkretną formę. Stworzyć ją z nicości. Z płaskiego potencjału istnienia uczynić trójwymiarową strukturę. Odnaleźć połączenia. Natrafić na trop. Nić Ariadny rwie się co chwila w tym kunsztownym przybytku chaosu, który wypełnia narrację tak doskonałą jak misterne linie shodō[4]. Szukam jej razem z bohaterem, balansując na granicy dwóch światów. Oba są równie nierzeczywiste, ten realny nawet bardziej niż ten nierzeczywisty. Może to efekt origami. Japońskiej iluzji. Staję się bezosobową kartką papieru. Na skórze czuję dotyk słów. Wchłaniam w siebie obcość, jaką jest przesiąknięty świat wykreowany w powieści, wsysam w siebie obezwładniającą anonimowość postaci. Ich eskapizm wydaje się nie do udźwignięcia. Marionetkowa rzeczywistość, w której nie ma miejsca na bliskość. W społeczeństwie rozwiniętego kapitalizmu łatwiej jest kochać subaru.
Murakami kreuje fizyczność samotności w taki sposób, jakby wrzucał na samo dno mojego serca małe kamyki. Serce ma w środku mnóstwo skomplikowanych zakamarków, lecz on potrafił wrzucić kamyk nawet w ukryty w głębi zakątek, do którego zwykle nie można było dotrzeć[5].
Kim jest bezimienny bohater? Alter ego Józefa K.? Możliwe. Tamten również drążył swoją świadomość w poszukiwaniu rozwiązania zagadki, wobec której został postawiony pewnego ranka. Gubił połączenia. Błądził w chaosie i tracił orientację. Może śmierć jest początkiem narodzin. Jeśli tak, Józef K. został zabity po to, by narodzić się na nowo. By odnaleźć zagubioną świadomość. Spojrzeć głębiej, pod naskórkowość rzeczy. Odrzucić iluzję. Dotknąć prawdy. Tak jak bohater Murakamiego. Przeżył własną śmierć kilkakrotnie, gdy umierają poznane przez niego osoby. Jego życie jest jak sen, puste jak jego nazwisko – X. Nigdy się nie dowiemy, jak ma na imię. To typowy everyman. Można go lubić i jednocześnie nie czuć wobec niego współczucia. Paradoksalnie stał mi się bliski. Tak jak Syzyf Camusa[6], który próbuje odnaleźć sens w swoim cierpieniu. Oswoić bezsens. Mimo poczucia beznadziei podejmować trud nieustannego wtaczania kamienia, który u szczytu raz za razem spada w przepaść. Odnalazłam z nim punkt styczności, tak jak z Camusowskim Syzyfem. Poprzez to, jak próbuje uczłowieczyć swój kamień. Odnaleźć z nim połączenie[7]. "Straciłeś świat z oczu, a świat stracił z oczu ciebie. Chcesz gdzieś iść, lecz nie wiesz dokąd. Straciłeś różne rzeczy. Pozrywałeś różne połączenia, ale nie znalazłeś nic, aby je zastąpić. (...) Czujesz, że nie jesteś z niczym związany"[8]. Wciąż tli się szansa, by odnalazł w sobie utracone drżenie serca, by jego świat nie zabarwił się szarością, niczym postacie ze starej fotografii. Może jeszcze wciąż delektować się ochazuke – i opowiadać o jej smaku, tak że nagle mam ochotę jej spróbować, tym bardziej że nie znam kuchni japońskiej. Lubię, gdy mówi o swojej pracy dziennikarza beznamiętnie i rzeczowo, jak o kulturalnym odśnieżaniu. Czuję się wtedy cząstką jego świata. Znajduję z nim połączenie. I mimowolnie czuję, że zaczyna brakować mi bliskości drugiego człowieka. Z niecierpliwością czekam na jego telefony do Yumiyoshi oraz na spotkania z 13-letnią Yuki, dziewczynką jeszcze bardziej nieszczęśliwą i zagubioną niż on, Ame i Makimura razem wzięci.
Poplątane drogi, którymi "tańczą" bohaterowie powieści Murakamiego, co chwila się zbiegają, tak jak drogi bohaterów filmu Kieślowskiego. Pozorny chaos. W tym szaleństwie jest metoda. A jednak chaos to tylko iluzja. Każdy szczegół ma swoje znaczenie. Każdy element dziania się ma swoje miejsce w misternej kompozycji zdarzeń, tak jak poszczególne kreski ornamentu w japońskim shodō. Kto pisze ten absurdalny scenariusz? Czy to ważne... Istotne jest to, że czemuś on służy. Człowiek wprzęgnięty w labirynt zdarzeń musi podjąć wyzwanie. Nie może pozostać poza ich orbitą. Musi działać. Zaangażować się. O tym opowiadał pisarzom Człowiek-Owca, aby mogły powstać takie moralitety, jak "Proces", "Kobieta z wydm", "Obcy", "Dżuma", "Wieża"...
Ja także spotkałam Człowieka-Owcę. Przyśnił mi się hotel Delfin. Tobie również się śnił. Nie jest tylko wymysłem bezimiennego. Każdy ma swojego Człowieka-Owcę. Czy tobie także dał nadzieję? Po to są tajemnice. Żeby budzić ze snu. To drogowskazy w tym szalonym konsumpcyjnym świecie, gdzie łatwiej przywiązać się do subaru niż do człowieka. "Nie możesz tylko siedzieć i myśleć. W ten sposób do niczego nie dojdziesz. Musisz tańczyć. Kiedy słyszysz muzykę, musisz tańczyć. Nie wolno ci myśleć, co to znaczy, to nie ma znaczenia. (...) Ale musisz tańczyć. I tańczyć jak najpiękniej. Tak, żeby wszystkich zachwycić. Wtedy być może będę mógł ci pomóc. Dlatego musisz tańczyć. Tak długo, jak gra muzyka"[9]. Tańcz, tańcz, tańcz... ダンス・ダンス・ダンス...
Murakami kreuje fizyczność samotności w taki sposób, jakby wrzucał na samo dno mojego serca małe kamyki. Serce ma w środku mnóstwo skomplikowanych zakamarków, lecz on potrafił wrzucić kamyk nawet w ukryty w głębi zakątek, do którego zwykle nie można było dotrzeć[5].
Kim jest bezimienny bohater? Alter ego Józefa K.? Możliwe. Tamten również drążył swoją świadomość w poszukiwaniu rozwiązania zagadki, wobec której został postawiony pewnego ranka. Gubił połączenia. Błądził w chaosie i tracił orientację. Może śmierć jest początkiem narodzin. Jeśli tak, Józef K. został zabity po to, by narodzić się na nowo. By odnaleźć zagubioną świadomość. Spojrzeć głębiej, pod naskórkowość rzeczy. Odrzucić iluzję. Dotknąć prawdy. Tak jak bohater Murakamiego. Przeżył własną śmierć kilkakrotnie, gdy umierają poznane przez niego osoby. Jego życie jest jak sen, puste jak jego nazwisko – X. Nigdy się nie dowiemy, jak ma na imię. To typowy everyman. Można go lubić i jednocześnie nie czuć wobec niego współczucia. Paradoksalnie stał mi się bliski. Tak jak Syzyf Camusa[6], który próbuje odnaleźć sens w swoim cierpieniu. Oswoić bezsens. Mimo poczucia beznadziei podejmować trud nieustannego wtaczania kamienia, który u szczytu raz za razem spada w przepaść. Odnalazłam z nim punkt styczności, tak jak z Camusowskim Syzyfem. Poprzez to, jak próbuje uczłowieczyć swój kamień. Odnaleźć z nim połączenie[7]. "Straciłeś świat z oczu, a świat stracił z oczu ciebie. Chcesz gdzieś iść, lecz nie wiesz dokąd. Straciłeś różne rzeczy. Pozrywałeś różne połączenia, ale nie znalazłeś nic, aby je zastąpić. (...) Czujesz, że nie jesteś z niczym związany"[8]. Wciąż tli się szansa, by odnalazł w sobie utracone drżenie serca, by jego świat nie zabarwił się szarością, niczym postacie ze starej fotografii. Może jeszcze wciąż delektować się ochazuke – i opowiadać o jej smaku, tak że nagle mam ochotę jej spróbować, tym bardziej że nie znam kuchni japońskiej. Lubię, gdy mówi o swojej pracy dziennikarza beznamiętnie i rzeczowo, jak o kulturalnym odśnieżaniu. Czuję się wtedy cząstką jego świata. Znajduję z nim połączenie. I mimowolnie czuję, że zaczyna brakować mi bliskości drugiego człowieka. Z niecierpliwością czekam na jego telefony do Yumiyoshi oraz na spotkania z 13-letnią Yuki, dziewczynką jeszcze bardziej nieszczęśliwą i zagubioną niż on, Ame i Makimura razem wzięci.
Poplątane drogi, którymi "tańczą" bohaterowie powieści Murakamiego, co chwila się zbiegają, tak jak drogi bohaterów filmu Kieślowskiego. Pozorny chaos. W tym szaleństwie jest metoda. A jednak chaos to tylko iluzja. Każdy szczegół ma swoje znaczenie. Każdy element dziania się ma swoje miejsce w misternej kompozycji zdarzeń, tak jak poszczególne kreski ornamentu w japońskim shodō. Kto pisze ten absurdalny scenariusz? Czy to ważne... Istotne jest to, że czemuś on służy. Człowiek wprzęgnięty w labirynt zdarzeń musi podjąć wyzwanie. Nie może pozostać poza ich orbitą. Musi działać. Zaangażować się. O tym opowiadał pisarzom Człowiek-Owca, aby mogły powstać takie moralitety, jak "Proces", "Kobieta z wydm", "Obcy", "Dżuma", "Wieża"...
Ja także spotkałam Człowieka-Owcę. Przyśnił mi się hotel Delfin. Tobie również się śnił. Nie jest tylko wymysłem bezimiennego. Każdy ma swojego Człowieka-Owcę. Czy tobie także dał nadzieję? Po to są tajemnice. Żeby budzić ze snu. To drogowskazy w tym szalonym konsumpcyjnym świecie, gdzie łatwiej przywiązać się do subaru niż do człowieka. "Nie możesz tylko siedzieć i myśleć. W ten sposób do niczego nie dojdziesz. Musisz tańczyć. Kiedy słyszysz muzykę, musisz tańczyć. Nie wolno ci myśleć, co to znaczy, to nie ma znaczenia. (...) Ale musisz tańczyć. I tańczyć jak najpiękniej. Tak, żeby wszystkich zachwycić. Wtedy być może będę mógł ci pomóc. Dlatego musisz tańczyć. Tak długo, jak gra muzyka"[9]. Tańcz, tańcz, tańcz... ダンス・ダンス・ダンス...
[1] Haruki Murakami, "Tańcz, tańcz, tańcz", tłum. Anna Zielińska-Elliott, wyd. Muza 2006, s. 234.
[2] Tamże, s. 253.
[3] Tamże.
[4] Kaligrafia – japońska sztuka pięknego pisania.
[5] Parafraza fragmentu – s. 275.
[6] Zob. "Mit Syzyfa" Alberta Camusa.
[7] Słowo klucz w powieści Murakamiego. Dla mnie porównywalne do kategorii wpisanych w filozofię egzystencjalizmu heroicznego.
[8] Haruki Murakami, "Tańcz, tańcz, tańcz", dz. cyt., s. 120.
[9] Tamże, s. 122.
Haruki Murakami, Tańcz, tańcz, tańcz, tłum. Anna Zielińska-Elliott, wyd. Muza 2006
Witam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJestem właśnie w trakcie drugiej części 1Q84 i odczucia mam właśnie takie: brak granic między rzeczywistością a tym, co nierzeczywiste (a może między dwoma rzeczywistościami? albo dwoma nierzeczywistościami?) fascynuje. Pytanie - o co tu chodzi? ciągle towarzyszy w trakcie lektury. To chyba znak, że się czyta dobrą książkę: chce się dalej i więcej.
Pozdrawiam
Witaj, Desperate Househusband
OdpowiedzUsuńTo moje pierwsze spotkanie z prozą Murakamiego. Sięgałam po nią bardzo długo, bo trwało to kilka lat. Zniechęcała mnie moda na Murakamiego. Ale zbieg okoliczności – ostatnia wizyta w bibliotece i spojrzenie na blat, na którym leżał jedynie ten egzemplarz – sprawił, że doszło do tego spotkania. Chciałam się przekonać, "o co właściwie chodzi" z tym całym Murakamim. ;-) Myślę, że było warto. :)
Pozdrawiam.
Cudowna recenzja, Jolu! Podziwiam Cię za tak dogłębne wejście w świat Murakamiego. Czytałam niedawno jego opowiadania i zniechęciłam się, choć oczywiście zamierzam go poznać bardziej i sięgnąć po inne książki.
OdpowiedzUsuńA Ty dajesz mi wiarę, że jednak warto po niego sięgać.
Pozdrawiam!
Olu, dziękuję za komentarz i słowa "pocieszenia". ;-) Trudno pisać o tak abstrakcyjnej, irracjonalnej prozie, jaką jest twórczość Murakamiego. To moje pierwsze i na razie jedynie spotkanie z jego pisaniem. Ufff. Do 40. strony ścierałam się z tym dziwacznym światem, gubiłam i czułam ogarniające mnie zniechęcenie. Ale w pewnym momencie coś zaskoczyło. I potem nie było odwrotu. Lawina ruszyła. ;-) Na pewno warto spróbować. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Piękna recenzja! xD
OdpowiedzUsuńCieszę się, że w taki sposób oddziałuje na Ciebie Murakami (przynajmniej za pośrednictwem "Tańcz, tańcz, tańcz"). Mam nadzieję, że to nie ostatnia jego książka, którą przeczytasz xD
Pozdrawiam serdecznie!^^
owarinaiyume
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie ostatnia. Ale trochę się obawiam powtarzalności i wynikającego z tego powodu zniechęcenia. Na pewno warto czytać tę prozę. Kusi mnie "Kafka nad morzem". To chyba będzie następna powieść. :) Dziękuję za ciepłe słowa od Znawczyni tematu. :)
Przeczytałam recenzję z wielką przyjemnością, toż to skrzydła poezji wyrosły po lekturze, brawo :)
OdpowiedzUsuńProzaicznie :tej książki Murakamiego jeszcze nie znam i chyba czas poszukać.:)
Pemberley
OdpowiedzUsuńDziękuję. :)
Co by nie mówić o wartości tej twórczości, mogę napisać jedno: na pewno jest w niej coś urzekającego. Magia słowa. Na razie postrzegam Murakamiego jako iluzjonistę słowa i wyobraźni. Fabuła schodzi na dalszy plan. :)
Odnoszę wrażenie (nie czytałem książki), że jest to obiekt doskonały do twórczej recenzji.
OdpowiedzUsuńWartość sama w sobie.
Dokładnie tak. Być może moje recenzje kolejnych książek Murakamiego byłyby takie same, gdyż to, co wywołuje pragnienie opisania wrażeń po lekturze, bardziej wynika ze sposobu budowania nastroju przez autora, snucia refleksji, niesamowitych dialogów, irracjonalnej narracji, która wsysa w siebie wrażliwość czytelnika. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Znawczynią to nie bardzo jestem - jeszcze mi do tego bardzooo daleko ; )
OdpowiedzUsuńCieszę się, że już Cię Murakami kusi. "Kafka..." przyciąga Cię pewnie już ze względu na tytuł, czyż nie? xD
Ach, ten Kafka. ;-) Coś w tym jest. Przeczytam na pewno, chociaż może nie od razu.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Murakamiego, on tak pięknie i namacalnie pisze o samotności. Przeczytałam większość jego książek i wszystkie zlewają mi się w jedna historię, w jedną wielką opowieść o samotności człowieka...Świat Murakamiego wciąga, mną zawładnął na długi czas. Nie spoczęłam, póki nie przeczytałam wszystkich - wtedy - jego książek. Po dłuższej przerwie jakaś obawa, lęk hamuje mnie przed sięgnięciem po nowe...Może nie mam w tej chwili nastroju, siły na tę mroczność i rozsupływanie tajemnicy? Wspaniale napisałaś!
OdpowiedzUsuńciepło pozdrawiam
m.
Dziękuję.
OdpowiedzUsuńCo do intensywnej lektury powieści Murakamiego... może się odważę, na pewno jednak nie od razu. :)
Jolu, jak zwykle wyśmienity tekst! Gratuluję.
OdpowiedzUsuńJedyna książka Murakamiego, jaką przeczytałam, to "Na południe od granicy, na zachód od słońca". Myślę, że jest dość nietypowa, bo bardzo realistyczna. Pamiętam jednak, że podobał mi się jej nostalgiczny, melancholijny nastrój.
Mam nadzieję, że wkrótce poznam kolejne pozycje tego pisarza. Twoja świetna recenzja zdecydowanie do tego inspiruje!
Lirael, dziękuję. Ja z kolei jestem pod wrażeniem Twojej recenzji dot. zbiorku opowiadań "Nadepnęłam na węża" japońskiej autorki. Wciąż intryguje mnie, cóż to za tuboliski i murkotki... Sprawdzę na pewno. :-)
OdpowiedzUsuńTo ja Ci powiem inaczej:-)choć pośród wszystkich zachwytów tutaj, obawiam się linczu niemal:-)
OdpowiedzUsuńZ Murakamim zetknęłam się, gdy moda na niego dopiero się zaczynała i podobnie jak Ty, zaczęłam od "Tańcz, tańcz, tańcz". Przeczytałam zachwycona, z wypiekami i niemal od razu pobiegłam po kolejne pozycje i zonk! Nie, że były gorsze, słabsze ... były takie same. Murakami stworzył piękny, niesamowity, ale niestety bardzo powtarzalny ( w moim odczuciu) świat. Nie ukrywam, że obecnie szał wręcz na książki tego autora skutecznie mnie do niego zniechęca. Ale jednej rzeczy nie mogę Murakamiemu odmówić, dzięki niemu sięgnęłam po prawdziwą literaturę japońską, nie tę zamerykanizowaną, ale tą ze środka esencji. I to dopiero była frajda!
Dea, dziękuję za komentarz.
OdpowiedzUsuńWłaśnie tej powtarzalności trochę się obawiam. na razie przeczytałam tylko tę jedną powieść Murakamiego i nie ukrywam, że mnie zainteresowała, wywarła na mnie mocne wrażenie. Na pewno muszę skonfrontować swoje emocje z kolejną propozycją Murakamiego, by móc stwierdzić, czy warto w to brnąć. :)
Dzisiaj wróciłam do domu z bibliotecznym egzemplarzem "Kroniki ptaka nakręcacza". Odkrywam literaturę japońską i "okołojapońską". To chyba nie będzie przelotny romans...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Życzę miłej lektury. :-) Ja również skłaniam się ku temu, by kiedyś sięgnąć po inne powieści Murakamiego. :)
OdpowiedzUsuńA mnie się udało Murakamiego odkryc przed moda na niego w Polsce. Wtedy mnie wciągnął, a teraz jakoś zniechęca. Może przesyt?
OdpowiedzUsuńMożliwe. Ja tak miałam z Llosą. Na razie zrobiłam sobie przerwę w lekturze jego twórczości. :-)
OdpowiedzUsuńJolanto, ja Cię proszę, zrób krucjatę "korektową" na nasze wydawnictwa. Odkryłam książki, których ze względu na ilość błędów w ogóle czytać się nie da. Ponieważ mam natręctwo związane z błędami w tekście czytanym, przeżywam prawdziwe katusze a błędy zaczynają śnić mi się po nocach. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCzarny Pieprzu, podejrzewam, że całkowite wyrugowanie błędów z publikacji jest nierealne, biorąc pod uwagę to, jak niektóre wydawnictwa tną koszty. Klasyczny model przygotowania książki do druku: 1) redakcja, 2) II redakcja, 3) korekta, 4) II korekta. A i tak zawsze znalazły się jeszcze jakieś usterki, bo ludzkie oko nie jest w stanie wyłapać wszystkiego. A jak to wygląda w praktyce? Cztery etapy są często zamykane w jednym czytaniu: czyli jednorazowa redakcja (bądź korekta) zawiera jednocześnie I i II redakcję oraz I i II korektę. Nieuniknione jest to, że po tak enigmatycznej pracy zostaną jeszcze jakieś błędy.
OdpowiedzUsuńAle przyznaję, że niejednokrotnie winę za taki stan rzeczy ponoszą niechlujni korektorzy. Wystarczy zajrzeć na strony firmowe niektórych z nich: ileż tam literówek i bł. gramatycznych...
Może jakąś kampanię trzeba przeprowadzić wśród wydawnictw? Nie tnijmy kosztów! Zainwestujmy w rzetelnego redaktora/korektora! Doceńmy jego pracę! ;-D
Murakamiego odkryłam niedawno,sięgnęłam po lekturę w kafejce, w empiku i... nie mogłam się oderwać . Kupiłam. Teraz czytam kolejne :-)
OdpowiedzUsuńJa na razie jestem po lekturze tej jednej powieści. Zostałam zachęcona i czekam na sprzyjające wiatry. :-)
OdpowiedzUsuń