19 marca 2012

DKK – Radość czytania, czyli "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" w nowej odsłonie recenzenckiej



Radość czytania

Media coraz częściej alarmują, że czytelnictwo upada.  Ludzie nie czytają, nie chodzą do biblioteki, mają w pogardzie książki. Brzmi to niemal apokaliptycznie. Czyżby nadciągał "nowy, wspaniały świat", w którym książka będzie stanowić zabytek pokazywany w muzeum? O ileż uboższe stałoby się nasze życie, gdyby zabrakło w nim książek.  Jako dowód niech posłuży chociażby omawiane na ostatnim spotkaniu DKK „Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek”. Przesłanie powieści doskonale współgra z ideą Dyskusyjnych Klubów Książki: „Stowarzyszenie…” opowiada o ludziach, których połączyła pasja czytania i rozmawiania o literaturze. Jest to brawurowo napisana opowieść o potędze i magii literatury, wskrzeszająca osiemnastowieczny gatunek literacki. Autorki Mary Ann Shaffer i Annie Barrows sięgnęły po formułę powieści epistolarnej, co w dobie nowoczesnych technologii i komunikacji internetowej może budzić niedowierzanie. A jednak powieść odniosła niekwestionowany sukces i zyskała sobie rzesze zafascynowanych nią czytelników na całym świecie... Skąd ten fenomen?

"Jaka epoka, jaki wiek, jaka godzina kończy się i jaka zaczyna..."
Jest 2012 rok... Nie, jest 1946 rok. Guernsey. Cudownie było oderwać się na jakiś czas od rzeczywistości i znaleźć się w wykreowanym przez autorki świecie, w którym miłość do książek i do słowa pisanego pobrzmiewa niemal z każdej frazy. Pozazdrościłam głównej bohaterce, która miała okazję poznać mieszkańców wyspy. Juliet Ashton jest pisarką przeżywającą kryzys twórczy. Pewnego razu otrzymuje list od Dawseya Adamsa z Guernsey, który przypadkiem kupił w antykwariacie należącą niegdyś do niej książkę. Tak oto nawiązuje znajomość z Dawseyem, stopniowo poznając wszystkich członków Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek, dzięki którym znalazła temat do swojej nowej książki. „Zakochałam się w Ebenie Ramseyu i Dawseu Adamsie. Clovisa Fosseya i Johna Bookera lubię. Przez Amelię Maugery chciałabym zostać adoptowana, a Isolę Pribby sama bym chętnie adoptowała”[1]. Moje myśli uporczywie powracały do Guernsey. Ja także chciałam zostać adoptowana przez Amelię Maugery, a najlepiej przez całe Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek. Zapragnęłam znaleźć się choć raz na „uczcie” literackiej okraszonej słynnym plackiem z kartoflanych obierek. Zasmakować specyficznej atmosfery, w jakiej odbywały się emocjonujące, nierzadko pełne komicznych sytuacji dyskusje o przeczytanych książkach, prowadzone przez zwykłych, skromnych ludzi, i poczuć magię agape: uczty duchowej, jaką niewątpliwie były dla mieszkańców wyspy te literackie posiedzenia, co odzwierciedlają słowa jednego z bohaterów: jeśli życie ofiarowuje ci bure odpadki, upiecz z nich ciasto, uśmiechnij się i zaproś przyjaciół na ucztę. Jednocześnie zdradzają one symbolikę tytułu: placek z kartoflanych obierek – na wzór "Uczty Babette" Karen Blixen, która doczekała się wspaniałej ekranizacji – ucieleśnia przesłanie książki uczącej trudnej sztuki radości życia pomimo wojennej zawieruchy. Członkowie Stowarzyszenia spotykają się, by podyskutować o przeczytanych lekturach, racząc się skromnym poczęstunkiem. Ile w nich było prawdziwej miłości do książek, a ile wyrachowania? Wszakże Stowarzyszenie powstało z pobudek czysto praktycznych. Trwała wojna. Wyspa znalazła się pod niemiecką okupacją. Zapanowały na niej głód, terror strachu, zwątpienie i nasilające się poczucie beznadziei. Dla niektórych spotkania literackie stanowiły okazję do zaspokojenia głodu, były też pretekstem do tego, by uniknąć aresztowania. Czyżby działalność Stowarzyszenia była fikcją? Okazuje się, że obcowanie z literaturą daje bohaterom znacznie więcej, niż są sobie w stanie uświadomić pod wpływem pierwszego kontaktu z książką. Ze spotkania na spotkanie ich potrzeby czytelnicze zaczynają ewoluować, co obrazuje znane porzekadło: „Apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Nawet ci z bohaterów, którzy nie podejrzewali siebie wcześniej o zamiłowania literackie i którym obca była jakakolwiek aktywność artystyczna, w miarę kolejnych spotkań Stowarzyszenia zaczynają czerpać z książek nieznane dotąd wartości: odkrywają dla siebie mądrość, dającą im siłę do zmagania się z trudną, okupacyjną rzeczywistością. Odnajdują w nich remedium na okrucieństwo wojny, na poczucie zagrożenia, na strach przed śmiercią, na lęk o najbliższych. Czyta się po to, by nie zwariować. Twórczość Seneki uchroniła Johna Bookera przed nałogiem alkoholowym. Za sprawą poezji Katullusa, Williama Wordswortha i Wilfreda Owena Clovis Fossey zdobywa serce wdowy Hubert, a dzięki esejom Charlesa Lamba nieśmiały i zakompleksiony Dawsey Adams nabiera poczucia własnej wartości i wznosi się ponad ograniczenia, które nie pozwalały mu nawiązywać głębszych relacji międzyludzkich. Magia czytania promieniuje na wszystkich bohaterów. Każdy z nich odkrywa w książkach coś dla siebie. Przede wszystkim jednak wspólne dyskusje o książkach pozwalają im odkryć wartość przyjaźni, która zawiązuje się pomiędzy nimi za sprawą Stowarzyszenia Miłośników Literatury. Książki wyzwalają w nich głębsze potrzeby, inspirują, dają nadzieję i wiarę w człowieka na przekór grozie wojny. Ich prostolinijność i otwartość niosą pokrzepienie i napełniają czytelnika wiarą w budującą siłę literatury: książki nie tylko krzepią w trudnych chwilach, ale też kruszą bariery międzyludzkie i łączą. Zbliżają do siebie ludzi, którzy pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. Literatura ponad podziałami? Jeśli nie możesz w to uwierzyć, przeczytaj „Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek”. 

Lektura powieści to prawdziwa uczta dla miłośników książek. Książki – na wzór poezji u Słowackiego – przemieniają "zwykłych zjadaczy chleba w aniołów”[2], sprawiają, że życie bohaterów nabiera pełniejszego wyrazu. Bohaterowie czerpią z książek pociechę, znajdują w nich ukojenie, pokrzepienie i mądrość. „Jedynym ratunkiem były książki i przyjaciele, bo człowiek przypominał sobie, że w życiu jest coś jeszcze”[3]. Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że książki uratowały bohaterów przed aresztowaniem. Ocaliły im życie... Tak oto dramatyczny splot okoliczności zapoczątkował działalność Stowarzyszenia, przyczynił się do tego, że zwykli, prości ludzie, farmerzy, rybacy, ogrodnicy, sklepikarze, którzy wcześniej niewiele wiedzieli o literaturze i w ogóle nie czytali książek, ku swemu zaskoczeniu odkrywają w sobie potrzebę obcowania ze sztuką literacką. Z czasem czytanie książek i dyskusje o nich stały się nie tyle sposobem na przetrwanie, ile receptą na życie. Ideą. Pasją. Rozmowy o książkach, dzielenie się wrażeniami z lektury otworzyły ich na zupełnie nowe relacje: między obcymi sobie ludźmi zawiązuje się poczucie wspólnoty.

W konfrontacji ze społecznością Guernsey, złożoną z prostych, ale otwartych i skromnych ludzi, którzy z książek i z przyjaźni czerpią siłę do przetrwania, Juliet nie tylko znajduje inspirację do napisania kolejnej książki, ale też przeżywa głęboką metamorfozę. Jej życie ulega przewartościowaniu. Przestają jej imponować mężczyźni, w których doszukuje się podobieństwa do bohaterów literackich. Zaczyna zwracać się ku życiu, ucząc się od mieszkańców wyspy doceniać jego piękno, dostrzegać je w rzeczach małych i zwyczajnych, co symbolizuje przycisk do papieru z wygrawerowanym napisem "carpe diem", jedyna pamiątka po rodzicach, która przetrwała zawieruchę wojenną i ocalała z pożogi. Kreacja Juliet Ashton wzbudziła sporo zastrzeżeń podczas dyskusji nad powieścią. Niektórych czytelników irytowała jej egzaltacja granicząca z infantylizmem, ale w obliczu szczerości, z jaką opowiada o kolejnych wydarzeniach i podróży na Guernsey, czytelnik jest w stanie wybaczyć jej tę ponadnormalną spontaniczność – a nawet pozwolić się jej uwieść. Opowieściom Juliet zawdzięczamy bowiem plastyczne, pełne emocji i uroczego poczucia humoru opisy, które sprawiają, że magia miejsca i ludzi, o których opowiada, udziela się nawet najbardziej kostycznym odbiorcom. Humor odgrywa w powieści bardzo ważną rolę, nie jest jedynie figurą stylistyczną mającą ubarwić akcję. Jeden z bohaterów zauważa, że śmiech pozwala zapomnieć o grozie okupacji. Ma charakter terapeutyczny. Stanowi odtrutkę na koszmar wojny, sposób na jego obłaskawienie. Kiedy okupacja dobiega końca, ludzie marzą tylko o jednym: aby na powrót wrócić do normalnego życia. Humor ułatwia ten trudny powrót.

Obraz okupacji wzbudził sporo zastrzeżeń ze strony sceptycznie nastawionych czytelników, zarzucających autorkom pobieżne potraktowanie tematu. Tymczasem w książce wiele miejsca poświęcono odtworzeniu realiów panujących podczas wojny na Wyspach Normandzkich oraz w Europie. Dramatyczny przebieg przymusowej wywózki dzieci na kontynent tuż po ekspansji Niemiec, rozdzierające, pełne rozpaczy rozstanie rodziców z ukochanymi pociechami, skazanymi na niepewność, czy kiedykolwiek zobaczą jeszcze swoich bliskich... Opowiadanie o umierających z głodu więźniach obozów pracy czy cierpiących z powodu niedożywienia żołnierzach niemieckich polujących na koty i okradających miejscowych farmerów, którzy sami cierpieli głód i walczyli o przetrwanie... Bolesne wspomnienia Remy z obozu w Ravensbrück... Te i wiele innych obrazów na długo pozostają w pamięci, sprawiając, że opowieść będąca pochwałą trudnej sztuki radości życia nabiera mrocznych akcentów, zwłaszcza za sprawą tragicznej śmierci Elizabeth, rozstrzelanej w obozie za przeciwstawienie się okrucieństwu jednej ze strażniczek. Jej gest nabiera głębokiego humanitarnego wyrazu: symbolizując niezgodę na zobojętnienie i odczłowieczenie.

Kontrowersje może wzbudzać sposób sportretowania żołnierzy niemieckich. Autorki sięgnęły do motywu tzw. dobrego wroga, łamiąc stereotypy utrwalone w literaturze obozowej i wojennej. Christian, niemiecki oficer i ukochany Elizabeth, zaskarbia sobie przyjaźń i szacunek mieszkańców. Jest zdolny do empatii i współczucia, a ponadto uwielbia twórczość Charlesa Lamba, czym zjednuje sobie sympatię Dawseya. I tutaj zarzut pod adresem książki: zabrakło, niestety, głębi psychologicznej w portretowaniu postaci, szczególnie blado pod tym względem wypada właśnie postać Christiana. Niemniej taka kreacja współgra z koncepcją powieści, w której literatura łączy, a nie dzieli, a poczucie więzi ze wspólnotą pozwala zachować wiarę w sens życia. Wojna to absurd, a wrogowie to nie tylko zwyrodnialcy, ale też zwykli, zdolni do refleksji ludzie spragnieni odrobiny normalności w anormalnym świecie wojny.

Na uwagę zasługują też aspekty metaliterackie. Powieść zdradza kulisy pisania książki, pokazuje zmagania pisarki z materią literacką, proces krystalizowania się koncepcji, poszukiwania inspiracji, spoiwa łączącego poszczególne elementy. Tym spoiwem jest postać Elizabeth McKenna. Dzięki niej książka nabiera głębszego wymiaru, stając się opowieścią o skromnym bohaterstwie zwykłych ludzi w obliczu wojny.

Wśród uczestników spotkania DKK zdania na temat lektury były podzielone, a zażarta dyskusja przeciągnęła się niemal do dwóch godzin. To, co wśród krytyków powieści wzbudziło sceptycyzm: sielankowy obraz życia na wyspie i wyidealizowani bohaterowie, przez obrońców książki zostało uznane za jej atuty, doskonale wpisujące się w model literatury terapeutycznej, dającej nadzieję i przywracającej wiarę w człowieka, co jest szczególnie bezcenne w czasach wojny i dehumanizacji. Za największą wartość powieści uczestnicy spotkania uznali ujmującą prostotę opowiadania o trudnych i ważnych sprawach. „Autorki pokazują, że można opowiedzieć historię zwykłych ludzi w taki sposób, by codzienność miała w sobie coś z magii, miłość nie była harlequinowym romansem, a nawiązania do II wojny światowej nie przeradzały się w żerowanie na tragedii ofiar”[4].

To lekka, urocza, czarująca, skrząca się humorem powieść epistolarna: wyidealizowani bohaterowie nie irytują, szczęśliwe zakończenie mimo wszystko zaskakuje, a fragmenty listów nawiązujące do dzieł i postaci literatury światowej (Katullusa, Seneki, sióstr Brontë, Charlesa Lamba, Yeatsa, Marka Aureliusza, Chaucera, Oscara Wilde’a), obfitujące w humor sytuacyjny i językowy, to prawdziwe perełki – jeden z głównych atutów tej powieści. Książka pozbawiona ciężaru filozoficznych refleksji i eksperymentów literackich, ale na pewno z głębszym przesłaniem, pozwalająca uwierzyć w budującą moc literatury i jej ocalającą siłę.
---
[1] A. Barrows, M.A. Shaffer, "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek", tłum. Joanna Puchalska, Świat Książki 2010, s. 91.
[2] J. Słowacki, "Testament mój".
[3] A. Barrows, M.A. Shaffer, "Stowarzyszenie Miłośników Literatury...", dz. cyt., s. 65.
[4] Cytat z recenzji Bernadetty Darskiej, autorki bloga literackiego „A to książka właśnie”.

17 komentarzy:

  1. Słać do IK i wygrywać - o TUTAJ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pochwal się, Bazyl, co dostałeś w nagrodę? :-) GRATULUJĘ. :-))

      Usuń
    2. Małego, gigowego Ipodzika. Przyda się na rower. Liczyłem na książkowy bon do jakiejś e-księgarni, ale jak się nie ma co się lubi ... :D

      Usuń
    3. PS. Kurczę, a miałem udawać, że to ni eo mnie chodzi :)

      Usuń
  2. Nasze DKK jest bardzo młode, i te recenzje dopiero raczkują, ale od czegoś trzeba zacząć. ;-) Już wysłałam. kto wie, co z tego wyniknie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Młode, ale prężne, bo i dyskusja była. A u nas cztery spolegliwe osoby, to się zejdziemy, herbatki popijemy, ciastkiem zakąsimy, pozgadzamy się ze sobą ok. godzinki i cześć. Trzeba chyba D z nazwy wywalić ;)

      Usuń
  3. :))W książce się zaczytałam, już jakiś czas temu. Do tego stopnia, że zaczęłam szukać informacji o Gurnsey:)Czarująca, tak chyba określiłabym tą powieść:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli obie zostałyśmy zaczarowane. Książka szalenie budująca. :)

      Usuń
  4. Świetna inicjatywa! Życzę Wam powodzenia - oby DKK rozwijało się prężnie xD

    Pozdrawiam ciepło^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby. :-))
      Tymczasem jesteśmy po dyskusji na temat "Oczyszczenia" Sofi Oksanen. Niesamowita książka.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  5. akurat z tym spadkiem popularności książek o którym trąbią w telewizji to GRUBO przesadzają. To prawda, mało ludzi kupuje książki, ale popatrzeliście na ich ceny??? Wzięte z księżyca! Kogo dzisiaj stać na kupienie książki: bardzo mało ludzi. No sory, ale 70 zł. to już GRUBE przegięcie :/ Do biblioteki ludzie nie chodzą, bo wiedzą, że nie ma bata, nie przeczytasz np. grubej książki w dwa tygodnie jak masz wiele innych rzeczy na głowie (rodzina, praca, dzieci itp.)Dlatego ludzie wolą wchodzić na net i czytać WIRTUALNE książki np. ściągnąć sobie z torentów i albo drukować po rozdziale albo po prostu czytać z kompa lub laptopa. Telewizja JESZCZE się nie nauczyła, że jak ktoś nie kupuje książek czy nie chodzi do biblioteki to nie znaczy, że nie czyta książek. Bez przesady :/

    OdpowiedzUsuń
  6. 70 zł to faktycznie spora kwota, ale są też książki za 20 zł – zależy, jakiej jest grubości i w jakiej okładce. Pamiętaj, że koszt wydania książki wcale nie jest mały. Nad książką pracuje armia ludzi: począwszy od autora, poprzez tłumacza, kilku redaktorów, korektorów, grafika, łamacza itd. A i tak lwią część zysku pochłania dystrybucja.
    A co do spadku czytelnictwa, coś jest na rzeczy. Owszem, sporo ludzi czyta teksty wirtualne, ale i ten rodzaj czytelnictwa jest brany pod uwagę przy tworzeniu ogólnej statystyki.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cieszę się, że z takim entuzjazmem piszesz o książce, która również jest moją ulubioną. Warto, żeby znał ją każdy książkoholik.
    Co do stanu czytelnictwa, to chyba nie tylko w cenach tkwi problem. Książki zawsze były elitarne i w marzeniach miały trafić pod strzechy. A nawet jeśli już "Pan Tadeusz" trafił do każdego mieszkania, to ilu Polaków tak naprawdę go przeczytało? Czytanie to wysiłek, to czas, to potrzeba serca i intelektu. Moje serce rośnie, gdy bywam na targach książki i wtedy na wszystkie statystyki patrzę inaczej. A ile książkowych blogów! A tak przy okazji, to nie wiem, dlaczego dopiero teraz znalazłam Cię (Wasze trio) i to na FB. Pozdrawiam czytającą rodzinkę serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Możliwe, że moje spojrzenie na czytanie książek jest trochę wyabstrachowane z realiów. ;-) Wydaje mi się, że ludzie nie czytają, i pewnie moje podejście ociera się o katastrofizm, a tymczasem – na co słusznie zwracasz uwagę – dawniej książka nie była tak powszechnie dostępna jak teraz. Kiedyś to dopiero były ceny – w średniowieczu jedna książka kosztowała kilka wsi. ;-) Może faktycznie nie jest tak źle. Tylko te statystyki i nagłówki w prasie trochę kłują w oczy. Z drugiej strony powstaje coraz więcej blogów książkowych, portali czytelniczych, akcji książkowych itp. Mam w perspektywie przeczytanie książki U. Eco "Nie myśl, że książki znikną". Wielce mówiący tytuł. I jakim emanuje optymizmem... :-D Suma summarum -- dziękuję Ci za przywołanie mnie do rzeczywistości. Oczywiście, że ludzie czytają, dyskutują o książkach, spotykają się, by się nimi wymieniać, zrzeszają się w DKK itp. Nie jest tak źle.
    Na Twój blog trafiłam jakiś czas temu i mam go w swojej linkowni i obserwatorium. :) Dziękuję za odwiedziny i komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  9. Teraz żałuję, że oddałam tę książkę do biblioteki, nie przeczytawszy jej. Niestety, nie znalazłam na nią czasu wtedy, oddałam do biblioteki.

    OdpowiedzUsuń
  10. Trafna recenzja! http://my-paper-paradise.blogspot.com/2012/06/stowarzyszenie-miosnikow-literatury-i.html

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziękuję. Za komentarz i za zaproszenie. :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz. :-)