Jeśli zależy ci za zachowaniu status quo i niczym niezmąconej beztroski –
poczucia komfortu i błogostanu – strzeż się „Kroniki ptaka nakręcacza”. Po
lekturze tej najdziwniejszej z powieści autora, jakie być może do tej pory
przeczytałeś, nie pozostanie ci bowiem nic innego, jak wybrać się na
poszukiwanie wyschniętej studni i wzorem bohatera zmierzyć się ze swoim
przeznaczeniem oraz stanąć oko w oko z najgłębszą otchłanią własnej
świadomości. A jeśli jeszcze zapuścisz się w jej najintymniejsze zakamarki,
przygotuj się na to, że nic w twoim życiu nie będzie już takie, jak było. Z
równowagi może cię wyprowadzić dzwonek telefonu. Możliwe, że po drugiej stronie
odezwie się tajemnicza kobieta, której niespodziewany telefon do Tōru Okady wywołał lawinę absurdalnych sytuacji,
rozrastających się niczym tunele w podziemnym labiryncie. Jeśli przypadkiem
zajdziesz do pobliskiej kafejki na kawę, może ciebie zaskoczyć towarzystwo
Japonki w czerwonym plastikowym kapeluszu, która przysiądzie się do twojego
stolika, by w enigmatycznych słowach zakomunikować ci o czymś, co się niebawem
wydarzy w twoim życiu, wprawiając w ruch przędzę przeznaczenia. Kreacja Malty Kanō,
obdarzonej darem przepowiadania przyszłości, oraz postać jej siostry Krety tworzą ekstrawagancką wariację na
temat roli, jaką w kulturze europejskiej odgrywały boginie przeznaczenia
czuwające nad porządkiem świata. Tyle że w powieści Murakamiego porządek świata
zostaje zachwiany, wymykając się jakimkolwiek próbom obłaskawienia losu –
oswojenia nieoswajalnego – podejmowanym przez bohatera. Wymowne są imiona
sióstr Kanō: Malta i Kreta. Nazwy odsyłające do wysp usytuowanych w
basenie Morza Śródziemnego stanowią trop wskazujący na źródło, z którego można
czerpać inspirację, zastanawiając się, w co Murakami gra z czytelnikiem. Oto
rekwizyty, w które wyposażył pisarz obie siostry: Malta nosi czerwony,
plastikowy kapelusz, z kolei ubrania i makijaż Krety przywołują styl lat 60.
Czyżby czerwony plastikowy kapelusz Malty symbolizował ekspansję kultury
masowej, podobnie jak sztuczne rzęsy Krety, jej fryzura i ubrania w stylu
Jacqueline Kennedy? Jaką rolę odgrywa w powieści pan Honda, którego postać
Murakami kreuje na współczesnego Terezjasza? Ongiś odsłonił on przed
Edypem jego przeznaczenie, a im bardziej mitologiczny bohater chciał uniknąć
spełnienia się tragicznej przepowiedni, tym bardziej zbliżał się do jej
urealnienia. Od losu bowiem nie ma ucieczki. Zdaje sobie z tego
sprawę Tōru Okada, który stawia mu czoło, brnąc coraz dalej w
labirynt niedorzeczności i dążąc do konfrontacji ze swoim przeznaczeniem. Bo
jeśli nie uczyniłby tego, los i tak prędzej czy później zadrwiłby z niego
okrutnie.
Znalezienie klucza do
powieści Murakamiego nie jest łatwe, odnoszę wręcz wrażenie, że „Kronika…” jest
książką niepoddającą się jednoznacznym interpretacjom. Murakami snuje swoją
abstrakcyjną opowieść, wprowadzając coraz to nowe postacie, jeszcze bardziej irracjonalne
niż wykreowane wcześniej, i tworząc coraz to bardziej absurdalne scenariusze
zdarzeń. Kiedy absurd osiąga apogeum i wydaje się, że lada moment znajdziemy
motywację dla zaistniałych zdarzeń, trop się urywa i wracamy do punktu wyjścia.
Im bardziej bohater nie rozumie rzeczywistości, wobec której postawił go ślepy
los, tym silniejsze odczuwa pragnienie, by się z nią zmierzyć, by ją sobie
podporządkować, a im bardziej okazuje się ona nieoswajalna, z tym większą
determinacją Okada usiłuje przezwyciężyć poczucie absurdu, na jakie skazuje
go rozszalała sprężyna zdarzeń.
„Kronika ptaka nakręcacza” to najbardziej
europejsko-amerykańska z powieści japońskich, jakie trafiły dotąd w moje ręce.
Bohater słucha muzyki europejskich i amerykańskich kompozytorów i jaazmanów: m.in.
Rossiniego, Beethovena, Bacha, Percy’ego Faitha, Milesa Davisa, Albeta Aylera czy Cecila Taylora, czyta europejskich i amerykańskich pisarzy, ze szczególnym upodobaniem do Kafki i Hemingwaya, ogląda amerykańskie filmy.
Europejskie korzenie zdradzają liczne aluzje mitologiczne, zaczerpnięte z kultury
śródziemnomorskiej i budujące warstwę filozoficzną powieści. Przemieszanie
japońskich realiów życia i motywów zaczerpniętych z filozofii egzystencjalnej
oraz mitologii greckiej tworzy literacką multimozaikę, która jednych może
zauroczyć, u innych z kolei wzbudzić jedynie sceptyczny uśmiech
politowania. Na potrzeby surrealistycznego
świata, wykreowanego w „Kronice…”, Murakami w zaskakujący sposób dekonstruuje
starożytne mity i archetypy. Dla laika te
aluzje mogą pozostać nieczytelne, co może skutkować wzruszeniem ramion
zniechęconego czytelnika i zbesztaniem w myślach autora nieszczęsnej
„Kroniki…”. A może jednak warto dać mu szansę? Może ta paranoiczna,
surrealistyczna, kafkowska w swej absurdalności historia ma jakiś sens? Dla
mnie ważnym sygnałem do podjęcia gry, w którą Murakami gra z czytelnikiem, była
narzucająca się analogia między narratorem „Kroniki…” i bohaterami powołanymi
do istnienia przez mistrzów literatury europejskiej: Różewicza, Kafkę, Camusa.
Zanim Tōru Okada zostaje
wytrącony z jałowego rytmu dotychczasowej egzystencji, w swej bierności
przypomina bohatera „Kartoteki”. Jest tak samo jak on bezbarwny, szary i
zwyczajny. Z chwilą jednak, gdy w jego codzienność wkracza rzeczywistość niczym
z sennego koszmaru, mężczyzna podejmuje walkę z osaczającym go absurdem,
tak jak uczynił to Józef K., którego świadomość w zetknięciu z łańcuchem
niewytłumaczalnych sytuacji nagle zaczyna się budzić z letargu, a on chce
zrozumieć, dlaczego dzieje się to, co się dzieje, i kto uruchomił machinę
zdarzeń, w obliczu których porywa go nieznana mu dotąd motywacja do działania.
Tak naprawdę nie jest w stanie zgłębić istoty tego, co go spotyka, może jedynie
to zaakceptować i pogodzić się z faktem, że jest igraszką w rękach siły
znacznie potężniejszej niż on. Wędrówka Tōru
Okady, błądzącego pomiędzy jawą i snem w poszukiwaniu zaginionej żony,
przypomina również historię mitologicznego Orfeusza. W takim kontekście
opowieść o schodzeniu bohatera do studni, by dotrzeć tam, dokąd nie ma dostępu
nasza racjonalność, nabiera sensu. Tak jak nabiera sensu mozolna wspinaczka
Syzyfa uginającego się pod ciężarem olbrzymiego głazu, jaką podejmuje ten
mitologiczny bohater, próbując przechytrzyć bogów – mimo że po kilku nieudanych
próbach zyskuje świadomość, że jego trud jest jałowy i z góry skazany na
klęskę. A jednak nie pozostaje mu nic innego, jak trwać przy swoim kamieniu w
poczuciu dramatycznej konieczności podejmowania ciągle od nowa tytanicznego
wysiłku, by przezwyciężyć ironię losu, oswoić to, czego nie da się oswoić,
uwolnić się od absurdu, od którego nie można się uwolnić.
Tōru Okada ze swoją
nierzeczywistą historią może zostać odebrany przez wielu czytelników jedynie
jako bohater niedorzecznej książki Murakamiego. Ale jeśli damy się porwać
iluminacyjnej strukturze opowieści i zejdziemy na samo dno wyschniętej studni,
która otwiera nas na zupełnie inną perspektywę postrzegania rzeczywistości, po
zakończeniu lektury znajdziemy się w miejscu, do którego nie dotarlibyśmy
bez Tōru Okady, nasłuchującego ostrego głosu tajemniczego ptaka nakręcacza. Rutyna usypia świadomość, z kolei stanięcie oko w oko z
nieprzewidywalnością i nieoswajalnością świata sprawia, że budzą się w nas te
głębiny naszej świadomości, na które dotąd pozostawaliśmy głusi. Może warto
doświadczyć tej dziwnej podróży wraz z bohaterem Murakamiego, by nagle odkryć w
sobie zupełnie nieznane krajobrazy.
Genialna recenzja. Uwielbiam absurd, groteskę, surrealizm, a jak miesza się wszystko razem, jestem po prostu urzeczona! Murakamiego nie miałam okazji czytać, ale bardzo bym chciała, a po Twojej recenzji mam ochotę przesunąć go na samą górę listy "must read". Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZanim napisałam recenzję , moje nastawienie do tej książki ewolouwało od irytacji i rozbawienia poprzez akceptację i chęć zrozumienia, o co chodzi Murakamiemu, jeśli w ogóle o coś chodzi :) Dodam, że nie jestem fanką jego twórczości i mam sporo zastrzeżeń do książek, które przeczytałam [dwie]. Ale na pewno warto je przeczytać.
OdpowiedzUsuńOdsyłam przy okazji do mojej recenzji innej powieści Murakamiego:
http://zaksiazkowani.blogspot.com/2011/02/akumulacja-nieograniczonego-bezsensu.html
Z wielką chęcią przeczytam i wyrażę swoją opinię. O książkach Murakamiego czytałam sporo - to chyba domena naszych czasów, więcej czytamy o książkach niż samych książek, jednak cóż począć. Obecnie zbieram manatki i wyjeżdżam, ale jak tylko dotrę na miejsce i pozwolę dziadkom nacieszyć się moją obecnością, zajrzę do recenzji, jaką mi poleciłaś :)
UsuńW takim razie życzę udanych ferii i wypoczynku. :) Pozdrawiam.
UsuńJako miłośniczka twórczości Murakamiego, niedawno zabrałam się do lektury "Kroniki ptaka nakręcacza". I mam względem tej powieści bardzo mieszane uczucia, gdyż momentami (dość długimi) wydawała mi się po prostu nudna. Szczerze mówiąc, nie do końca rozumiem, dlaczego uznano ją za najwybitniejsze dzieło tegoż autora.
OdpowiedzUsuńPorównanie Malty i Krety Kano do bogiń przeznaczenia jest dla mnie absolutną nowością, przez co zastanawiam się, czy książka zawiera więcej odniesień do kultury, których nie zrozumiałam i nie dostrzegłam, z powodu braku jakiejś wiedzy w tej dziedzinie.
Ponadto, bardzo nużyły mnie opowieści dotyczące bitwy pod Nomonhan.
*Przeczytanie Twojej recenzji do końca upewnia mnie w fakcie, iż nie zrozumiałam w pełni tej książki. Aczkolwiek warto by podyskutować nad symboliką :)
W trakcie lektury miałam podobne odczucia. Książka mnie irytowała, momentami nużyła, odnosiłam wręcz wrażenie, że powinna być o połowę krótsza, że część tekstu jest niepotrzebna, że to "słowa, słowa, słowa..." :-) Nieco inaczej spojrzałam na tekst po zakończeniu lektury. Jeszcze się kłóciłam z Murakami [w myślach], ale w pewnym momencie coś we mnie zaskoczyło i wrażenia, refleksje, obrazy zaczęły się układać w całość. Co nie znaczy, że książkę oceniam wysoko. dałabym jej 6/10. Jednak zaczęłam powątpiewać, czy taka książka da się racjonalnie ocenić, ba, czy w ogóle jest sens ją oceniać.
UsuńSymbolika. Możliwie, że popłynęłam w swoich interpretacjach i odniesieniach, zwłaszcza z analogiami do Mojry, może bardziej dotyczą one ptaka nakręcacza [a nie sióstr Kano], który uosabia jakiś wewnętrzny głos, ale też jest prorokiem, losem, drogą itd. ?????? I to znamię na policzku bohatera... Według mitologii człowiek, do którego przybyły Mojry, otrzymywał znamię, takie jakie pojawia się u Okady. Stąd trop prowadzący do Mojry. ["W trzecią noc życia dziecka przychodziły do niego i pochylając się nad kołyską wyznaczały jego człowieczy los. Czasami zostawiały na czole dziecka znamię, aby ludzie wiedzieli, że były tutaj" - źródło: internet]. Oczywiście te analogie nie zostały wyrażone wprost i nie poprzez dosłownie identyczne obrazy, postacie, sytuacje, bo Okada ma znamię na policzku, nie na czole, nie jest też niemowlęciem, ale to, co się z nim dzieje po wejściu do studni i po jej opuszczeniu, jego przemiana, może oznaczać ponowne narodziny, wejście w nowy etap, na wyższy poziom świadomości, stąd porównanie z niemowlęciem, którym metaforycznie staje się Okada po opuszczeniu studni [to także sytuacja symboliczna]. Tych tropów tutaj jest tyle, że można się pogubić. :)
Upewniłam się co do tego, że książki nie zrozumiałam :) A już na pewno nie wgłębiałam się tak mocno w analizy.
UsuńJeśli chodzi o Murakamiego, znam większość jego twórczości, lecz (jeszcze) nie całą. Dotychczas najbardziej zachwyciła mnie trylogia (aczkolwiek zakończenie rozczarowało), na drugim miejscu, natomiast, "Norwegian Wood", która stanowiła moje zapoznanie z twórczością autora.
P.S. Jestem pod wrażeniem Twojej wiedzy na temat kultury i mitologii europejskiej :)
Mam ochotę przeczytać "Norwegian Wood" – czuję, że ta książka nie będzie mnie tak irytować i męczyć jak "Kronika...". Moja wiedza jest bardziej intuicyjna niż rzetelna. Ale czasami potrafię wyłapać jakieś ukryte nuty, tropy i znaleźć dla nich uzasadnienie. :) Możliwe, że ta intuicja jest efektem humanistycznego wykształcenia, pracy redaktorskiej i oczytania. Poza tym mam już swoje lata. :-D A to zobowiązuje. ;-) Tylko czy moje interpretacje nie są nadużyciem wobec intencji autora...
Usuń"Norwegian Wood", według mnie, różni się bardzo od pozostałych książek tego autora. Zupełnie brak w niej wątków nierzeczywistych, czy magicznych. Opowiada skomplikowaną w swej prostocie historię młodzieńczej miłości, wspominanej po latach. Towarzyszenie bohaterowi, będącemu jednocześnie narratorem, jest jak wyplatanie wiklinowego koszyka z gałązek wspomnień nasączanych nostalgią. Gorąco polecam (nie tylko dlatego, że ciekawa jestem Twojej opinii i recenczji :))
UsuńBrzmi zachęcająco. :)
Usuńgenialna recenzja ! Sama nadal nie wiem czy książka jest odpowiednia dla mnie, jednak poważnie się nad nią zastanowię, może kiedyś przeczytam :)
OdpowiedzUsuńMoże warto spróbować. Ale jeśli nie czytałaś Murakamiego, proponuję zacząć od innej książki. 'Kronika...' może Ciebie odstraszyć, a myślę, że warto czytać Murakamiego i zgłębiać dziwaczny świat jego wyobraźni. :)
OdpowiedzUsuńDla mnie "Kronika" była strzałem w dziesiątkę. Magiczne klimaty, lubię to :)
OdpowiedzUsuńTo tak jak mój mąż. :-) On zawzięcie broni tej książki. I coś jest na rzeczy z tym Murakamim. ;-D
OdpowiedzUsuńcześć, Jolanto :)
OdpowiedzUsuńrozgoszczę się tutaj - jeśli pozwolisz :)
niedawno czytałam ,,Kronikę..." i też miałam mieszane uczucia, bo spodziewałam się czegoś innego, ale to jest taka ksiązka, której trzeba dać szansę. trzeba się po prostu otworzyć na jej przkaz wypowiedziany językiem symboli, niedomówień, surrealistycznych fabułek, które tworzą jej krajobraz. no właśnie: krajobraz. to dobre słowo, kończące Twoją recenzję. ta proza rozlewa się niespiesznie jak widok z okna leniwie jadącego pociągu. nie do końca rozumiemy to, co widzimy, ale i tak pozwalamy temu wnikać do własnej (pod)świadomości.
od dawna marzy mi się pisanie o ksiązkach, ale ciągle nie mam czasu!
Emmo, dziękuję za wizytę i proszę: rozgość się i czytaj sobie.
OdpowiedzUsuńZ Murakamim mam problem od momentu, kiedy się zetknęłam z tą postacią. Wszechobecne zachwyty nad jego twórczością wywołują u mnie odruch ucieczki, z kolei zamiłowanie mojego męża do książek słynnego Japończyka sprawia, że są one u nas pod ręką i chcąc nie chcąc od czasu do czasu trafiają w moje recenzenckie macki. ;-) I tak to już jest, że kiedy przekartkuję kilka stron, z kilku robi się kilkanaście, aż nagle odkrywam, że zabrnęłam tak daleko w lekturę, że podążam za tokiem opowieści do końca, mimo że od czasu do czasu głośno komentuję swoje wrażenie ["ależ ten Murakami namieszał...". "no teraz to przeszedł samego siebie..." itp.], na co mąż nie omieszka zareagować i robi się z tego niekończącą się dyskusja; i wówczas nie mam wyjścia... i muszę doczytać do końca. Dopiero długo po lekturze obrazy z Murakamiego układają się w jakiś sens, w ciąg skojarzeń, interpretacji, przemyśleń, olśnień. Zaczyna mi się to nawet podobać. :)
Pozdrawiam Ciebie serdecznie i życzę napisania kolejnego tak dobrego haiku, jakie znalazłam u Ciebie w ostatnim poście.
haiku ma tę zaletę, że nie eksploatuje emocjonalnie tak, jak dłuższe formy poetyckie. w pewnej chwili tak się zachłysnęłam tym, że w ogóle potrafię sklecić jakiś wiersz, że zwyczajnie przesadziłam. to tak, jakbyś wydała więcej niż masz na koncie. ale cóż, człowiek się całe życie uczy. piszę raptem od 4 lat, więc popełniam szkolne błędy. ale uczę się na nich :)
Usuńbardzo lubię ,,Kafkę nad morzem". jeśli Twój mąż posiada, to polecam. myślę, że po ,,Kronice..." pozwolisz się prowadzić jego prozie. a on prowadzi również po światach niemożliwych :) mój mąż ukochał sobie Hemingwaya, a ja jego miłości jakoś nie podzielam ;-))
A mnie się zawsze wydawało, że haiku to wbrew pozorom bardzo trudna forma. Może własnie dlatego, że mylą owe pozory. Nota bene, proza Murakamiego ma w sobie coś z haiku. ;-)
OdpowiedzUsuńmasz rację, haiku jest trudne. ale trudność polega w moim przypadku na tym, że nie mogę osiągnąć stanu harmonii i spokoju niezbędnego, żeby je napisać. natomiast łatwość dla mnie tkwi w tym, że haiku czerpie ze świata zewnętrznego i nim się głównie posila. natomiast wiersz jest jak jakaś pijawka lub kleszcz: wysysa z ciebie energię i trzeba umieć mu powiedzieć: STOP! jakoś tak to czuję.
OdpowiedzUsuńzresztą co ja się wymądrzam po napisaniu jednego haiku! :D dobre sobie :D
mnie też się proza Murakamiego kojarzy z haiku. ponadto zawsze widzę przy czytaniu jego powieści gałązkę kwitnącej wiśni. nie mogę się od niej uwolnić :)
Coś w tym jest. Haiku postrzegam jako szalenie skondensowaną formę wyrazu, niemal ascetyczną na płaszczyźnie słów, ale ileż w niej skumulowanych sensów, emocji, olśnień. Nieco podobny w swej ascetycznej formie, jakby wyprany z emocji, jest styl Murakamiego. W jednej z wcześniejszych recenzji porównałam jego sposób pisania do kreślenia linii shodō [kompozycja zdarzeń niczym kreski ornamentu w japońskim shodō; shodō to kaligrafia – japońska sztuka pięknego pisania].
OdpowiedzUsuńJedno haiku, ale jakie! :-)
Murakami to jeden z moich ulubionych autorów i ta książka jest chyba jedyną, której jeszcze nie czytałam. Muszę nadrobić zaległości!
OdpowiedzUsuńU mnie z kolei jest odwrotnie. "Kronika..." jest jedną z zaledwie dwóch książek Murakamiego, które przeczytałam. Bardziej przemówiła do mnie powieść "Tańcz, tańcz, tańcz", ale nie do tego stopnia, by zachłysnąć się bezkrytycznie manierą pisarską japońskiego pisarza. Jest coś, co mnie w niej męczy. Możliwe, że taki był własnie zamysł Murakamiego. Osaczyć wyobraźnię czytelnika i zawłaszczyć ją sobie, zahipnotyzować. U mnie efekt jest taki, że nie mogę się oderwać od lektury, ale gdy dobiega końca, odkładam książkę z ulgą. :-)
OdpowiedzUsuńWstyd mi, ale jeszcze nie czytałam żadnej powieści Murakamiego. Na pewno nadrobię to i myślę, że na pierwszy raz warto byłoby sięgnąć po "Kronikę ptaka nakręcacza", która wzbudziła w Tobie tyle emocji. :)
OdpowiedzUsuńMoże niekoniecznie od "Kroniki...". Na pierwszą lekturę warto by sięgnąć po coś mniej... jak by to ująć... udziwnionego(?). Może od "Kafki nad morzem"? Nie czytałam "Kafki...", ale po lekturze "Kroniki..." mam wrażenie, że chyba nie może być już bardziej niedorzecznie. ;-)
OdpowiedzUsuńMurakami fascynuje mnie od dawna, ale wciąż mi nie po drodze z jego książkami. Zaczęłam kiedyś czytać pierwszy tom "1Q84", ale zwyczajny brak czasu sprawił, że przerwałam lekturę po kilku stronach. Wiem jednak, że wrócę kiedyś do tej powieści. "Kronika..." wydaje mi się zbyt ciężka jak na rozpoczynanie swojej przygody z twórczością Murakamiego. Jednak zapamiętam sobie tytuł, bo rzadko która książka wzbudza w czytelniku takie emocje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Mowo liter, zajrzałam do Twojego bloga i znalazłam tam bardzo dobre recenzje. Murakami jest specyficznym pisarzem, wydaje mi się, że lektura jego książek wymaga odpowiedniego nastroju i otwartości na klimaty, które one oferują. Wierzę, że jeśli przeczytasz wreszcie jakąś powieść Murakamiego, na pewno napiszesz fascynującą recenzję. Ja długo się zabierałam do lektury Murakamiego. Ale kiedy już zaczęłam czytać, nie byłam w stanie przestać. :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam nic Murakamiego i jakoś mi się nie spieszy. Obawiam się, że mogę się zawieźć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie: www.szeptyduszy.blog.onet.pl
Agnieszko, dziękuję za zaproszenie. Kiedy czytam Twoje wiersze, również dochodzę do wniosku, że może być Ci nie po drodze z Murakamim. :-) Ale może warto to sprawdzić. :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKapitalny blog. Podobają mi się wpisy i tematy:)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Cóż, mam nadzieję, że to bezinteresowny komentarz...
OdpowiedzUsuńJeszcze nie sięgnęłam po Murakamiego. Twoja recenzja kolejny raz przekonuje mnie, że masz klasę i talent:) Widzę zmiany w avatarze, miło zobaczyć:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOlu, to mój tzw. coming out. ;-))
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst!
OdpowiedzUsuńZ wieloma Twoimi spostrzeżeniami się zgadzam.
Jestem ciekawa, co powiesz - jeśli kiedyś przeczytasz - o powieści "Koniec świata i hard-boiled wonderland". Polecam (moja ulubiona - jak na razie - książka Murakamiego ; )).
Pozdrawiam ciepło.^^
Luiza, w takim razie będę na nią polować. Komu jak komu, ale Tobie, specjalistce od literatury japońskiej, mogę zaufać. ;-) Już sam tytuł powieści intryguje. Dziękuję.
OdpowiedzUsuń