4 maja 2012

Śmierć i dziewczyna... "Złodziejka książek" Markusa Zusaka

Poloniusz: Cóż to czytasz, mości książę?
Hamlet: Słowa, słowa, słowa [1].



Kiedy „spotkałam” złodziejkę książek, poczułam, że wiele nas łączy. Zapragnęłam poznać jej historię. Ja także jestem złodziejką książek, chociaż nigdy żadnej nie ukradłam. Zabieram je autorom, wydawcom, niczego nieświadomym księgarzom, przywłaszczam je sobie, czytając recenzje na okładkach i zapowiedzi wydawnicze. Wędrują wraz ze mną: upycham je w zakamarkach świadomości, kolekcjonuję w pamięci, cieszę się z faktu ich zaistnienia – unoszę ze sobą pewność, że kiedyś je przeczytam. One są, napisane, żywe, czekające na spotkanie. Jeszcze nie wiem, kiedy to nastąpi, ale czuję, że prędzej czy później dane mi będzie je poznać. Namiętnie kradnę je na pamięć. Na radość, że są. Na zdumienie, że wcześniej ich nie odkryłam. Że wcześniej ich nie ukradłam. 

„Książka zbójecka”, która sprowadziła Liesel Meminger na drogę złodziejskiego procederu, to podręcznik grabarza. Ale dziewczynka o tym nie wiedziała. Bo niby skąd miała wiedzieć. „Nie umiała dobrze mówić ani nawet pisać, bo rzadko chodziła do szkoły” [2]. Jednak bardzo pragnęła nauczyć się czytać. Był styczeń 1939 roku. Miała dziewięć lat. Jej brat był martwy. Jej matka musiała uciekać. Ona potrzebowała ocalenia. Wokół świat pogrążał się w ciemnościach. Najczarniejszym blaskiem w tej otchłani ciemności żarzyła się faszystowska swastyka. Wokół śmierć i cierpienie zbierały okrutne żniwo. 

Tyle już napisano o swastyce. O Hitlerze. O holokauście. O obozach koncentracyjnych. O zagładzie. Złodziejka jest małą Niemką. Mogłaby zostać faszystką. Mogłaby... Tak jak miliony Niemców zaczadzonych słowami Hitlera. Bo słowa mają potężną moc. Słowa mogą zabijać. Mogą stwarzać. Mogą ocalać. Mogą prowadzić tłumy do celu. Popychać do działania. Zaszczepiać nienawiść. Zmuszać do fanatycznego posłuszeństwa. Liesel miała zaledwie dziewięć lat. Jechała z matką pociągiem do Monachium. Śmierć tuliła w ramionach duszę jej umierającego brata. Liesel czuła, jak wraz z nim umiera jej dusza. Miała zostać oddana w ręce przybranych rodziców, do Molching, na ulicę Himmel (Niebiańską). Tam miał być jej nowy dom. Kiedy żegnała się z martwym bratem, mogła jedynie płakać bezgłośnie. Jej dusza rwała się na strzępy i wyła z bólu. „Gorący wrzask wypełnił gardło dziewczynki” [3]. Kiedy było po wszystkim, Liesel została złodziejką. Ukradła podręcznik grabarza, pozostawiony w śniegu na cmentarzu przez roztargnionego czeladnika. Młody grabarz nie zauważył straty. „Była to pierwsza akcja złodziejki książek i początek jej błyskotliwej kariery” [4]. Znaczenie książki: ostatni raz widziała brata, ostatni raz widziała matkę... 

Przejmujące okoliczności i przejmująca kradzież. Zważywszy na to, że opowieść o złodziejce książek snuje Śmierć. Czy zdoła opowiedzieć całą historię tak, aby jej nie przekłamać? Aby życie nie przegrało ze śmiercią. W tej historii bowiem najważniejsze jest życie. Nie tyle ocalenie, ile życie jako wartość sama w sobie. A jego szarą eminencją jest Śmierć: pełna współczucia i przenikliwości. „To tylko jedna z wielu historii, a każda jest wyjątkowa i niezwykła. Każda jest świadectwem wysiłku – ogromnego wysiłku – by udowodnić mi, że wy i wasza ludzka egzystencja macie wartość” [5]. Śmierć oszczędziła wiele istnień. Pozwoliła Hansowi Hubermannowi przetrwać I wojnę światową, spotkać złodziejkę książek i zostać jej przybranym ojcem. Pozwoliła Liesel pokochać Hansa. Zaprzyjaźnić się z Maksem, zanim pochłonął go obóz koncentracyjny. Pozwoliła złodziejce książek dokonać jeszcze kilku spektakularnych kradzieży. A piwnica u Hubermannów? Azyl dla uciekinierów. Azyl dla złodziejki książek. Dla Hansa. Dla Maksa, żydowskiego boksera, który napisze poruszającą „książkę” dla smutnej Liesel. Azyl dla słów. Tutaj Liesel poznaje słowa. Zgłębia ich tajemnicę. Zachwyca ją magia czytania i siła tkwiąca w słowach. Każdej nocy schodzi w mroki piwnicy, by znaleźć ocalenie. Na świecie zapanowało piekło. Tutaj przycupnął czyściec. Właśnie na Himmelstrasse. Na ulicy Niebiańskiej... Czyściec dla Hansa, czyściec dla Liesel, czyściec dla Maksa. 

Przyjaźń i miłość, bo one są tutaj najbardziej wymowne – oraz wiele innych uczuć, począwszy od nienawiści, poprzez gniew, bezradność, rozpacz, rezygnację, strach – nabierają w opowieści snutej przez śmierć bogatej palety odcieni. Jest miłość do matki i do przybranych rodziców. Miłość podszyta tęsknotą i poczuciem klęski – oraz miłość nasycona buntem, który przerodzi się w akceptację, gotową wypalić się w płomieniach najszczerszego uczucia. Miłość dziewczynki do młodego żydowskiego uciekiniera, który, podobnie jak ona, znalazł schronienie w piwnicy Hubermannów. Wspólnota losów i głęboka zdolność do empatii czynią tę więź wyjątkową. I miłość do słów. Mimo dzielącej ich różnicy wieku i pochodzenia: on jest Żydem, cieniem, nikim, ona dziewięcioletnią niemiecką dziewczynką; połączy ich coś więcej niż przyjaźń i więcej niż miłość. Nie ma dla takiej więzi słowa w ludzkim języku. Może dlatego, że świat opowiedziany przez Śmierć nie jest czarno-biały. Czytelnik jest nieustannie zmuszany, by spoglądać głębiej i szukać drugiego dna w każdym zdarzeniu, okruchu emocji, splocie okoliczności, naszkicowanej relacji między postaciami. Jeśli ostoją autentyzmu jest ironia, Śmierć dawkuje ją w swej opowieści w idealnych proporcjach. Żeby nie sprzeniewierzyć się prawdzie. Niczego nie rozstrzyga. Nie definiuje zdarzeń i ludzi w sposób ostateczny, choć słowa mogą być tutaj pułapką, którą narrator wiele razy demaskuje, przywołując definicje słów z obiegowego słownika i w toku zdarzeń odsłaniając ich niepełność i nieprzystawalność. Od słów nie da się uciec. Słowa rodzą bariery. Między rasą nadludzi i narodem wybranym zieje przepaść podsycana słowami, które w swej istocie są nieporadne i nie nazywają, mimo że obarczone są sensem. Dlatego słowa bywają źródłem zła. Może zło nie tkwi w człowieku, ale w słowach? Na początku było słowo... Wszyscy, oprawcy i skazani, są ofiarami manipulacji. Zachowują się jak ślepi i głusi. Słowa mogą też łączyć – tak jak Liesel i Hansa, Liesel i Maksa... Śmierć ostrożnie dobiera słowa, neutralizując odtrudką ironii ryzyko nadinterpretacji lub niedointerpretacji. Mroczny humor przynosi ukojenie. Śmierć nie chce nikogo osądzać i nikogo wywyższać. Staje się świadkiem, narratorem uważnym i czujnym, pragnącym opowiedzieć o czasach zagłady bez zbędnego tragizowania i niepotrzebnej egzaltacji. Stąd pełne uważnej czułości zaglądanie pod podszewkę zdarzeń, ludzkich zachowań i ludzkiej mowy. Stereotypowe wyobrażenie o Niemcach z epoki holokaustu kruszy się w zetknięciu z tak precyzyjnie wydzierganym ściegiem narracji. Śmierć czuje się odpowiedzialna. Za śmierć. Za słowa. Za swych bohaterów. Staje się przejmująco ludzka w swej bezbronności wobec fatalizmu zdarzeń... i fatalizmu słów. Przygląda się im skrupulatnie, bada je pod lupą niedomówień i mikroskopem wieloznaczności. Aby dodać im wiarygodności, a czytelnika nie sprowadzać na manowce, sięga po retrospekcje, czasami wybiega w przyszłość. Łączy ścieżki ludzi, każe im się zastanawiać, dlaczego ich drogi się zbiegły. 

Kiedy czytałam „Złodziejkę książek”, nasunęło mi się skojarzenie z epopeją Homera, w której narrator zastosował liczne retardacje. Podobnie czyni Śmierć. U Homera retardacje miały charakter rozbudowanych opisów, które powodowały zawieszenie akcji w najbardziej porywającym momencie i potęgowały napięcie, a przy tym pozwalały autorowi na popis językowej maestrii. Do legendy przeszły już takie fragmenty, jak opis tarczy Achillesa czy opis dzidy bohatera, którą ten zamierza się na Hektora. W „Złodziejce książek” odnalazłam inny rodzaj retardacji – graficznie wyodrębnionych dygresji. Niektóre z nich są stylizowane na odręczne zapiski ilustrowane niewprawną ręką. Dzięki temu zyskują na autentyczności i sile wyrazu. Nie mają nic wspólnego w popisem językowego mistrzostwa. Co kilka kartek narrator wstrzymuje opowiadanie i zawiesza na moment akcję, by podjąć wysiłek doprecyzowania. Bo słowa mogą mijać się z prawdą. A może nie ma prawdy? Są tylko wyobrażenia na jej temat. Pełne nawarstwiających się przekłamań, niedopowiedzeń, intuicyjnych refleksów, które zawodzą w krytycznych momentach. Retardacje są próbą dotknięcia istoty zdarzeń. Próbą, bo cel nigdy nie zostanie osiągnięty. Zawsze pozostaje ryzyko zafałszowania. I na takie ryzyko chce uwrażliwić czytelnika narrator. Sprawy nie zawsze są takie, na jakie wyglądają. Zwłaszcza w czasie wojny, w ekstremalnych warunkach. Trzeba się zatrzymać. Wsłuchać się w słowa. Nie ufać im bezgranicznie, nie zawierzać im do końca. Nie dać się zwieść pozorom. Nie pozwolić sobie wmówić, że Rosa Hubermann to podobna do szafy kobieta bez serca. Albo żona burmistrza... Nieprzystępna, zdziwaczała i wyniosła dama czy złamana cierpieniem matka boleśnie przeżywająca stratę syna? Przestała czytać. Przestała mówić. Przestała żyć. Straciła ochotę na używanie słów. Słowa ją zwiodły. Okłamały. Zabrały jej ukochanego jedynaka. Liesel jest jedyną osobą, która na chwilę rozwiała mroki jej duszy. Dla niej dziewczynka nie jest złodziejką, choć zakrada się do jej wielkiego, pustego domu i ukradkiem wynosi książki z biblioteki. Z czasem milcząca żona burmistrza staje się milczącą wspólniczką złodziejki. Przynajmniej tego można się domyślać między słowami. Ileż w tym sformułowaniu pokrzepienia: zawsze jest jakieś między słowami. Między słowami dotykającymi odczłowieczenia-zaślepienia czai się iskierka nadziei. Tli się w słowach, których szuka śmierć, by opowiedzieć o Hansie i jego akordeonie. Żarzy się w opowieści o żarliwej muzyce Hansa. Skąd do niego przyszła? Skąd przyszedł do niego Maks? Skąd przybyła Liesel? Kim byli rodzice dziewczynki? Co czuje Hans, kiedy Liesel mówi do niego „papo”? 

Jest wojna. W jej mrokach ludzie gubią drogę. Sens. Bliskich. Śmierć nie gubi ostrości widzenia. Nie jest ślepa jak ludzie. Dostrzega żarzącą się iskierkę. Zagląda do piwnicy Hubermannów. Zagląda do zeszytu Liesel. Czternastoletnia złodziejka książek robi notatki. Pisze własną książkę. Książka odegra kluczową rolę w jej dalszych losach. Książka, którą pisała w czyśćcu, w piwnicy u Hubermannów. Nic nie dzieje się przypadkiem. Tak, Śmierć jest o tym przekonana. Kiedy podczas pierwszej wojny Hans pozostaje przy życiu, a zamiast niego traci je Erik Vandenburg, kiedy Maks zjawia się po latach na Himmelstrasse i znajduje na niej ocalenie... Życie zatoczyło koło. Hans spłacił dług. Ale ironia losu pozostaje ironią losu. Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś... Życie ludzkie jest pełne paradoksów. Nawet Śmierć czuje się wobec nich bezradna, Śmierć o ludzkiej twarzy. „Dużo rzeczy miałbym do powiedzenia złodziejce książek, i o ludzkim pięknie, i o ludzkiej brutalności. [...] Chciałem jej powiedzieć, jak stale mi się zdarza nie doceniać ludzkiej rasy albo ją przeceniać. [...] Jakim sposobem te same rzeczy mogą się wydawać równie obrzydliwe i równie wspaniałe, dlaczego te same opowieści bywają równie wstrętne i równie cudowne” [6]. 

No właśnie, dlaczego? 

Słowa, słowa, słowa... 

---- 
[1] W. Szekspir, "Hamlet", tłum. J. Paszkowski, PIW 1976, s. 85. 
[2] M. Zusak, "Złodziejka książek", tłum. H. Baltyn, Nasza Księgarnia 2008, s. 24. 
[3] Tamże, s. 27. 
[4] Tamże, s. 31. 
[5] Tamże, s. 19. 
[6] Tamże, s. 494. 


17 komentarzy:

  1. Świetny tekst. Będę musiała dopisać książkę na moją listę przyszłych "kradzieży" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lista przyszłych "kradzieży". :-) Ależ mnie to ujęło! :-D Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Książka jest faktycznie rewelacyjna, podobnie zresztą jak według mnie "Posłaniec". Oryginalna i świeża, a przy tym poruszająca. I ta władza słów - fantastyczna.
    I recenzja świetna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałam "Posłańca", ale na pewno sięgnę po tę książkę. "Złodziejka..." czekała kilka lat, aż fala popularności nieco ostygła. O "Posłańcu" również swego czasu sporo słyszałam i czytałam o książce mnóstwo recenzji. Może już pora na lekturę. :-)

      Dziękuję za ciepłe słowa. I przesyłam redaktorskie pozdrowienia. :)

      Usuń
  3. "Złodziejkę książek" czytałam kilka lat temu i pamiętam, że byłam nią absolutnie oczarowana. Pochłaniałam tę książkę w zawrotnym tempie i - przyznaję szczerze - niejednokrotnie płakałam przy niej jak mała dziewczynka. Z pewnością jeszcze kiedyś wrócę do tej pozycji, bo ma wszystko, co dobra powieść mieć powinna. Pamiętam, że jeszcze długo po przeczytaniu brakowała mi dla niej słów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książkę przeczytałam ponad dwa miesiące temu i długo nie mogłam się zmobilizować do napisania recenzji – powód to zbyt wiele emocji, wzruszeń, myśli i za mało słów, by ten kosmos myśli wyrazić. Nie jestem do końca przekonana co do zakwalifikowania powieści: w opisach figuruje jako książka dla młodzieży. Wydaje mi się, że jest zbyt metaforyczna i wielowymiarowa, by tak młody odbiorca był w stanie odebrać w pełni jej przesłanie i docenić walory językowe. Ale może się mylę. Oby. :-)
      Pozdrawiam. :-) I dziękuję za wizytę.

      Usuń
  4. Aż wstyd się przyznać, ale nie czytałam jeszcze. Od dawna próbuję ją przeczytać, ale jakoś nigdy mi to nie wychodzi :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to nie Twoje klimaty? :-) Co do mnie: to był znakomity książkowy wybór, i to w pełni świadomy. Z powieścią zetknęłam się kilka lat temu, ale z jej lekturą musiałam poczekać, ponieważ w tamtym czasie nie miałam ochoty rzucać się na książkę tak popularną, że aż się tej famy zaczęłam obawiać. Kiedy przebrzmiały masowe zachwyty, poczułam nawrót apetytu na przeczytanie tej powieści. I zaprawdę nie żałuję. Jest piękna.

      Usuń
  5. A ja jakoś nie mogłam się zmusić. Nie wiem dlaczego ale cos mnie od tej książki odrzucało. Hmm...po przeczytaniu Twojej recenzji postanowiłam jednak spróbowac:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja miałam podobne odczucia. Długo odkładałam lekturę: przez 5 lat zwlekałam i zwlekałam, ale w końcu stało się. Wypożyczyłam i zaczęłam czytać. I wpadłam. Całkowicie. I nieodwołalnie. Opinie o książce są różne: od zachwytów po głosy rozczarowania. Ja jednak dałabym jej szansę.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hmmm....Ciekawa kradzież :) Kusisz Jolanto, kusisz. Zwłaszcza, że szukam właśnie pozycji z literatury niemieckiej, by odświeżyć kontakt z językiem. Skusić się zatem na oryginał?

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślę, że warto. Możliwe, że mimo doskonałego ponoć tłumaczenia nie oddano wszystkich niuansów oryginału. A forma artystycznego wyrazu jest w tym przypadku bardzo istotna. Naprawdę polecam, osobiście i we własnym imieniu. Książkę wypożyczyłam z biblioteki pod wpływem impulsu i nagłej wewnętrznej potrzeby. Recenzja nie jest pisana pod żadną presją. :-))

    OdpowiedzUsuń
  9. No właśnie... ja dałam szansę. Przeczytałam ponad połowę i dałam za wygraną. Możliwe że się nie znam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej... :-) Możliwe, że to ja się nie znam. :-D
      Ale taka rozbieżność dowodzi tylko, że potrzebne są różne książki.

      A może to faktycznie powieść dla młodego odbiorcy... Możliwe, że wolisz inny typ literatury.

      Usuń
  10. Interesujące rozważania o słowach. Słowach, na których wciąż się potykam.
    "Od słów nie da się uciec." - w milczenie? chociaż... milczenie całkowite - czy jest możliwe?

    Świetny tekst.
    A książki nie znam... jeszcze ; )

    Życzę przyjemnego wieczoru!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za odwiedziny, tym bardziej że do blogosfery ostatnio zaglądam niezbyt często. :) A co do słów... Twoja recenzja książki "Manekiny" Maliszewskiego również dotyka tej problematyki. Napisałaś świetną recenzję. Podziwiam Twoją erudycję i analityczny sposób pisania o książkach.

      Usuń
    2. Przystań jest inspirującym blogiem - zaglądam co jakiś czas, a przedostatnio na samym początku maja, ale o tyle za wcześnie, że nie trafiłam na nowy wpis.^^'
      Dziękuję serdecznie!*^^* Jest mi niezmiernie miło.

      Udanego i słonecznego popołudnia!

      Usuń

Dziękuję za komentarz. :-)