Czytając
„Kreację” i śledząc losy książkowych bohaterów, nieustannie
zadawałam sobie pytania o definicję szczęścia i hierarchię
wartości, o rolę przypadku w naszym życiu, o to, czy mamy wpływ
na jego kształt i ile tak naprawdę zależy od nas samych. Na ile to
my jesteśmy kreatorami naszego życia, a jeśli nawet, to czy
kreujemy je w sposób niezależny od opinii innych ludzi, od splotu
sytuacji i zbiegu okoliczności? Czy kreując swój los, nie
krzywdzimy innych — i samych siebie? Czy żyć — to znaczy grać,
udawać, przybierać maski? A zatem ile w nas autentyzmu,
spontaniczności, a ile wyrachowania i pozorów?
O
czym jeszcze jest książka Elizy Sarnackiej-Mahoney? O drążącej
nasze dusze tęsknocie za idealną wersją samego siebie i swojego
życia, za której iluzją podążamy aż do zatracenia i
samozniszczenia, depcząc po drodze wszystko, co dla innych nierzadko
stanowi synonim szczęścia i spełnienia. Co jest takiego w
człowieku, że nie potrafi czerpać radości z tego, co ma, z tego,
co jest mu dane tu i teraz? Ciągle czegoś pragnie, gnany impulsem
podsycanym przez zapierające dech w piersiach wizje doskonałego
życia, wykreowane przez mainstreamowe media i cukierkowy świat
reklamy. Zapatrzony w kreacje na pozór idealnych ludzi i idealnego
świata, atakujące nas natarczywie z ekranów telewizji i kolorowej
prasy, coraz bardziej oddala się od siebie. Nie słucha wewnętrznego
głosu, swojej wewnętrznej prawdy, zaczyna myśleć, czuć i działać
pod dyktando otaczającej go konsumpcyjnej rzeczywistości i
wykreowanych na celebrytów ludzi sukcesu. Tyle że, jak na ironię,
ci sami ludzie po wyjściu ze studia i powrocie do pustego, pięknego
domu nie są w stanie spojrzeć w lustro, bo nie mogą na siebie
patrzeć. Tak jak Wioletta Mruczyk, uwielbiana przez telewidzów
starzejąca się gwiazda talk-show, samotna i nieszczęśliwa w
zaciszu intymnego świata, ale dla kibicującej jej rzeszy fanów
kreująca rolę uroczej, pełnej wdzięku, uwodzicielskiej
celebrytki, której zwykli śmiertelnicy zazdroszczą sławy, urody,
luksusu. Ekskluzywne zabiegi spa pomagają jej zachować iluzję, że
życie oszczędzi jej upływającego czasu, natomiast alkohol
znieczula, usypiając poczucie samotności, bezsilności i strachu
przed starością. Alkoholem koi smutek i poczucie winy, bo nie może
sobie wybaczyć, że jako młoda dziewczyna, pragnąc wyrwać się z
podlaskiej wsi do wielkiego świata, tak łatwo wyrzekła się
siebie, nowo narodzonej córeczki, swoich bliskich, swoich korzeni.
Po latach przypłaciła to depresją, alkoholizmem i atakami paniki,
ulegając szantażującym ją krewnym i płacąc im za zachowanie
tajemnicy. Historia Wioletty, podobnie jak pozostałych bohaterów
książki, jest otwarta, autorka nie stawia kropki nad „i”.
Wioletta otrzymuje szansę, by naprawić błąd z młodości. Ale czy
będzie możliwe nadrobienie tylu straconych lat? Chciałabym w to
wierzyć, ponieważ nie ma nic cenniejszego, niż bliskość,
zrozumienie, miłość. I tego życzę Wioletcie. Nie chcę jej
oceniać czy piętnować. Również sama autorka jest daleka od
moralizowania — pozwalając bohaterce na spotkanie z Kaliną, daje
jej jeszcze jedną szansę. A to utwierdza mnie w przekonaniu, że
nigdy nie jest za późno i że każdy zasługuje na to, by móc
naprawić wyrządzone zło.
„Kreacja”
jest powieścią o mechanizmach kłamstwa, które przybiera rozmaite
formy. Bycie w relacjach z innymi ludźmi zmusza nas do zakładania
masek, do udawania kogoś, kim się nie jest. Kłamstwem jest
przesycony świat relacji społecznych. Kreacja siebie na potrzeby
życia publicznego jest atrakcyjna i obiecująca, ale to, co skrywa
się pod jej powierzchnią, może przyprawić niejednego dociekliwego
obserwatora o skurcz niedowierzania. Kiedy zagląda się pod tę
iluzoryczną skorupę, ma się ochotę krzyczeć, nieruchomiejąc pod
ciężarem trwogi i grozy na podobieństwo postaci z
ekspresjonistycznego obrazu Edvarda Muncha, którego motyw przewija
się przez całą powieść. Aluzje do twórczości Muncha
podkreślają, że życie w kłamstwie nie jest wynalazkiem
współczesności, a samooszukiwanie się jest mechanizmem
zakorzenionym w ludzkiej naturze. Dzisiejsi psycholodzy
powiedzieliby, że to jeden z mechanizmów obronnych, pozwalający
nam przetrwać w dżungli życia, w bezlitosnym teatrze świata. Być
może kreacja to nasza tarcza, dzięki której czujemy się
bezpieczni, która ma moc osłaniającą i ocalającą nasze
wewnętrzne światy. Tyle że taka wizja życia zaprzeczałaby idei,
że człowiek jest wolny i niezależny oraz że może doświadczyć
szczęścia w kontakcie z drugim człowiekiem, że może dać mu
siebie, niczego nie tracąc i nie narażając się na cierpienie.
Być
może takimi obawami kieruje się Marta, kolejna bohaterka książki,
która boi się bliskości i nie jest w stanie nawiązać trwałej
relacji z żadnym mężczyzną. Jest wziętą dziennikarką robiącą
błyskotliwą karierę w prywatnej stacji telewizyjnej, u boku
Wioletty Mruczyk. Debiutowała w telewizji publicznej, ale zwabiona
dużymi pieniędzmi, przeszła do telewizji komercyjnej, w której
zaprzedała swoje ambicje i duszę. Wieczory spędza w towarzystwie
coraz to innych mężczyzn, a porannego kaca leczy samotnie w swoim
nowoczesnym apartamencie. To typowa współczesna singielka. Jej
przeciwieństwem jest najbliższa przyjaciółka Anka, ucieleśniająca
mit matki Polki, zmagająca się z nadopiekuńczą i apodyktyczną
matką oraz mężem, który nie angażuje się w wychowanie dzieci i
życie rodzinne, czas po pracy spędzając na kanapie z pilotem od
telewizora w jednej ręce i butelką piwa w drugiej.
Anka
jest ofiarą tak zwanej wyuczonej bezradności, której korzenie
sięgają dzieciństwa spędzonego pod skrzydłami apodyktycznej,
kontrolującej matki. Gdzieś pośrodku plasuje się Agata, mężatka
i mama Michalinki, marząca o karierze celebrytki. Aby osiągnąć
swój cel, gotowa jest poświęcić rodzinę. Historię Agaty
odczytałam jako upostaciowienie losów Wioletty, tyle że Agacie
brakuje finezji i błyskotliwości Wioletty i może dlatego jej
historia gwałtownie przybiera dramatyczny obrót. Agata jest według
mnie najbardziej odpychającą postacią w powieści. Wydała mi się
groteskowa: niedojrzała emocjonalnie, sarkastyczna, roszczeniowa,
wiecznie narzekająca na swoje życie, pogardzająca mężem, życiem
matki, swoim dzieciństwem w PRL-owskim bloku z wielkiej płyty i
zupą ogórkową będącą dla niej synonimem biedy. Za wszelką cenę
chce się odciąć od tej spuścizny, wykreować na nowo swoją
historię, zabłysnąć na salonach, w światłach reflektorów,
stanąć kiedyś przed kamerami. Nie jest w stanie docenić tego, co
ma: starającego się przychylić jej nieba kochającego i ciężko
pracującego męża oraz wspaniałej córki. Tymczasem właśnie
tego, co tak neguje Agata, zazdrości jej Monika, kolejna współczesna
karierowiczka, w której jednak drzemie tęsknota za czułością i
ciepłem rodzinnego ogniska.
Skontrastowane
w ten sposób losy współczesnych młodych kobiet uświadamiają, że
siłą sprawczą ich poczynań jest niedosyt, który staje się albo
źródłem frustracji i destrukcji, albo impulsem zmuszającym do
zweryfikowania swojego życia. Z tej konfrontacji zwycięsko wychodzi
Marta, która podejmuje odważną decyzję: postanawia rzucić
dotychczasową pracę i zmienić swoje życie. Chce je kreować
świadomie i dojrzale, nie pod dyktando ulotnych trendów, kosztem
zdrady samej siebie i swoich aspiracji, lecz wsłuchując się w
swoje marzenia i ideały. Również Anka decyduje się na przełamanie
swojej życiowej bierności: zapisuje się na terapię i podejmuje
próbę przeciwstawienia się kontrolującej jej życie matce oraz
mężowi, mobilizując go do większego zaangażowania w obowiązki
rodzinne. Obie kobiety znajdują się na początku drogi, ale można
żywić nadzieję, że odniosą sukces, nie ten ulotny jak błysk
fleszy, lecz taki, który da im poczucie sensu i utwierdzi je w
przekonaniu, że podążają trudniejszą drogą, ale we właściwym
kierunku.
Eliza
Sarnacka-Mahoney ukazuje swoich bohaterów z rożnych perspektyw, co
sprawia, że stworzone przez nią postacie zyskują na wiarygodności.
Wprowadzając do powieściowego świata reprezentantów starszego
pokolenia — rodziców Marty, Agaty i Anki — pozwala nam spojrzeć
na poczynania bohaterek jakby od korzeni, sięgając do dzieciństwa,
do realiów, w jakich dorastały, do relacji z matką czy ojcem.
Wszystkie te czynniki dopełniają obrazu postaci i ich motywacji, co
sprawia, że możemy je lepiej poznać, podjąć próbę zrozumienia
ich wyborów, nie ograniczając się tylko do oceny takiej czy innej
postawy. Wielką przegraną, a zarazem jedną z najbardziej
poruszających postaci jest Gabriela Narzymska, matka Agaty, była
księgowa i wdowa samotnie wychowująca córkę. Obserwując
zachowanie Agaty, wyrodnej matki i żony, uświadamia sobie, że jako
jej matka poniosła klęskę. Ma do siebie żal, że popełniła
jakiś błąd, że nie sprostała wyzwaniu, jakim jest wychowanie
córki. Jest bierna i ma o to do siebie pretensje, ale nie potrafi
zmienić swojej postawy. Nie chce ingerować, woli zachować dystans.
Kiedy próbuje coś zmienić, jest już za późno. Gabriela potrafi
przyznać się do błędu. Uświadamia sobie, że „wychowanie to
nie słupki z księgowości”.
W
fabułę „Kreacji” zostały wkomponowane aluzje historyczne
nawiązujące do rewolucji francuskiej i upadku dworu Ludwika XVI
oraz ekspresjonistyczne motywy inspirowane obrazami Muncha „Krzyk”
i „Taniec życia”, co sprawia, że książkę można
interpretować na wielu płaszczyznach. To nie tylko satyra na
współczesną rzeczywistość zdominowaną przez pogoń za złudnymi
wartościami, sukcesem i pieniądzem, lecz także metafora ukazująca
świat jako odwieczne theatrum mundi, w którym większość z nas w
drodze do celu przywdziewa rozmaite maski i kostiumy. Warto się
czasem zatrzymać i spojrzeć na siebie z boku, krytycznie i
refleksyjnie, bo „jeśli żyje się nieautentycznie, wbrew sobie,
życie przestaje nas ekscytować. Wówczas żyje się na niby”.
Eliza Sarnacka-Mahoney, Kreacja, Wydawnictwo Prozami 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz. :-)