Intrygująca,
błyskotliwa, przewrotna, uzależniająca. Tak najkrócej można
określić prozę Arka Borowika, który powołał do istnienia
niejakiego Strawińskiego, bohatera dwóch powieści szkatułkowych:
„Z góry widać tylko nic” oraz „Wnętrza wypalone lodem”.
Obie książki Arka Borowika czerpią ze znanych baśniowych motywów,
w zaskakujący i oryginalny sposób zaszyfrowanych w opowiadaniach o
współczesnej rzeczywistości, a ich odkodowywanie dostarcza
czytelnikowi niewyobrażalnej frajdy i przydaje lekturze dodatkowego,
elektryzującego smaczku.
Szkatułkowa
struktura narracji została skonstruowana na wzór „Baśni tysiąca
i jednej nocy”, przywodząc na myśl misterną szachownicę
opowieści snutych przez Szeherezadę, walczącą w ten sposób o
ocalenie. Strawiński w pewnym sensie również walczy o ocalenie.
Może nie tyle o uratowanie życia, ile o ocalenie siebie, swojej
indywidualności i namiastki wolności, tak trudnej do zachowania w
korporacyjnym superorganizmie, w którym ludźmi rządzą zera.
„Artur Marszałek, pracujący w firmie od trzech lat, dochrapał
się stopnia starszego lidera seniora koordynującego dyrektora
kreatywnego ósmego (ostatniego) stopnia na prawach specjalisty do
spraw opracowywania strategii struktury. Strawiński musiał
przyznać, że Marszałek robi zawrotną karierę. Można się było
tego spodziewać po tym, jak drugiego dnia po przyjęciu kupił talię
kart i nauczył się grać w wojnę. Gra w wojnę była wielką
namiętnością samego Wiktora Jędrzeja Maksymiuka, który
twierdził, że jest to najlepsza alegoria życia. Często widywano
ich dyskutujących o wyższości siódemki nad czwórką”. Pozornie
wydaje się, że mamy do czynienia z poczciwym idiotą, który
niewinnym opowiadaniem wymyślonych historii zabawia współczesnego
sułtana ‒ prezesa korporacji. „Okazało się, że popełnił
błąd. W dodatku musiał to być wielki błąd, ponieważ tym razem
został wezwany na rozmowę nie ze zwykłym starszym liderem seniorem
koordynującym dyrektorem kreatywnym ósmego stopnia na prawach
specjalisty do spraw opracowywania strategii struktury, ale z samym
prezesem. Z Wiktorem Jędrzejem Maksymiukiem… Prezes czekał na
niego w przeszklonym pokoiku, który pracownicy nazywali pokojem
zwierzeń. Strawiński minął się w drzwiach z sekretarką, co
mogło oznaczać, że sprawa jest poważna i ma charakter poufny albo
że sprawa jest nieistotna i nikt nie musi robić z niej oficjalnej
notatki”. Jednak opowieści snute przez Strawińskiego służą nie
tylko rozrywce i zabiciu biurowej nudy. To reinterpretacje znanych
baśni i motywów, w których na nowo ożywają ponadczasowe
archetypy, sięgające do jądra ludzkich namiętności, obsesji,
pragnień i lęków. Stare jak świat, we współczesnych kostiumach
i dzisiejszych dekoracjach nie straciły nic ze swojej aktualności.
Wystarczy uważnie się rozejrzeć, by dostrzec gdzieś obok
zagubionego Kaja, któremu wpadł do oka kawałek lodu, kochającą
Gerdę gotową na największe poświęcenie dla dobra chłopca,
wyniosłą, cyniczną i zapatrzoną w siebie Królową Śniegu, która
nie przebiera w środkach, by osiągnąć swój cel, umierającą z
zimna i samotności „dziewczynkę z zapałkami”, czyli starą
przegraną kobietę, nad którą litują się nieliczni, co wrażliwsi
przechodnie, reszta zaś mija ją obojętnie, śpiesząc do domu na
wieczerzę wigilijną, do swoich choinek, prezentów i świąt przy
suto zastawionych stołach. Wątki baśniowe przeplatają się z
literackimi i biblijnymi: ostatni dzień życia „dziewczynki z
zapałkami” przypomina wieczór duchów z Dickensowskiej „Opowieści
wigilijnej”, a dwie walczące o miłość chłopca kobiety w
epilogu opowieści stają się dwiema matkami z biblijnej historii o
królu Salomonie.
Borowik
jest mistrzem suspensu. „Film powinien zaczynać się od trzęsienia
ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć” ‒ mawiał
niekwestionowany mistrz dreszczowców Alfred Hitchcock. Podobnie
Borowik trzyma czytelnika do końca w napięciu, nie pozwalając mu
ani na moment odetchnąć. To porównanie do sztuki filmowej nie jest
przypadkowe. Borowik tworzy plastyczną, żywą i dynamiczną akcję,
z wprawą żongluje sekwencjami zdarzeń, można wręcz odnieść
wrażenie, że siedzimy w kinie i oglądamy fascynujący film, który
klatka za klatką wciąga nas w swoje żywioły. I mimo że przecież
znamy przywołane przez autora archetypy z dziecięcych baśni i
szkolnych lektur, nie możemy oderwać się od fabuły, bo z każdą
kolejną stroną wciąż jesteśmy zaskakiwani. Ci, którzy znają
Arka Borowika, zapewne mogli się tego spodziewać. Polski
scenarzysta, aktor, satyryk, perkusista, dziennikarz sportowy,
pisarz, zasłynął jako współtwórca „Dziennika
Telewizyjnego” Jacka Fedorowicza i radiowej „Rodziny
Poszepszyńskich”. W 2006 r. napisał scenariusz do filmu „Jasne,
błękitne okna” w reż. B. Lindy. W 2010 roku podjął współpracę
w polskim studiem CD Projekt RED jako współtwórca scenariusza i
dialogów do gier „Wiedźmin 2: Zabójcy królów” oraz „Wiedźmin
3: Dziki Gon”. Za tę ostatnią otrzymał wraz z zespołem
scenariuszowym liczne nagrody, m.in. Golden Joystick. Był też
nominowany do Nagrody Writers Guild of America za najlepszy
scenariusz gry wideo. W latach 2015–2016 współtworzył
scenariusze do dodatków: „Wiedźmin 3: Serca z kamienia” oraz
„Wiedźmin 3: Krew i wino”.
Podobnie
jak pierwsza powieść Borowika „Z góry widać tylko nic”,
również jej kontynuacja ‒ „Wnętrza wypalone lodem” ‒ daje
się odczytać nie tylko jako współczesna parabola – przypowieść
z morałem – lecz także jako satyra na absurdalną, budzącą
trwogę i śmiech korporacyjną machinę, w której trzewiach tkwi,
niczym bezwolny trybik, współczesny everyman, Strawiński, na poły
heroicznie, na poły komicznie szukający sposobu na jej
obłaskawienie. Z jednej strony sprawia wrażenie podporządkowanego
i pozbawionego ambicji szeregowego pracownika wielkiego bezimiennego
biura, z drugiej – jego postawa przypomina poczynania dobrego
wojaka Szwejka, który ukrywając się pod maską dobrodusznego i
głupawego idioty, wyszydza absurdy wojenno-biurokratycznej machiny,
dzięki czemu udaje mu się zachować godność i niezależność.
Trudno jednoznacznie orzec, czy Strawiński jest człowiekiem
poważnym, czy lekkoduchem, czy mówi i postępuje serio, czy
żartuje. W tym właśnie objawia się nietuzinkowość tego
bohatera. Można przypuszczać, że Strawiński cierpi na chorobę
psychosomatyczną, która przybiera różne objawy. W pierwszej
części bohater zmaga się z obezwładniającą sennością, która
nasila się, ilekroć przychodzi do pracy, gdzie natychmiast zasypia
pod biurkiem, w sąsiedztwie plątaniny kabli i przewodów. W drugiej
części Strawiński niedomaga z powodu dojmującego poczucia zimna,
które nie pozwala mu normalnie funkcjonować i każe przypuszczać,
że obie przypadłości są zawoalowaną formą awersji, jaką
wzbudza w bohaterze miejsce, w którym musi codziennie pracować
przez osiem godzin. Za każdym razem ogarniająca go słabość staje
się przyczyną zagrażającej mu dymisji, kiedy zniecierpliwiony
szef w końcu znajduje pretekst, by wyrzucić z pracy
niesubordynowanego pracownika. Na ratunek przychodzi Strawińskiemu
jego dar snucia fascynujących opowieści, które na tyle daleko
absorbują prezesa korporacji, że za każdym razem godzi się, by
Strawiński pozostał w firmie.
„Wnętrza
wypalone lodem” to gatunkowy przekładaniec. Borowik z cudowną
lekkością miesza ze sobą różne formy gatunkowe i bawi się
konwencjami. Odnajdziemy w książce elementy wielu popularnych
gatunków literackich: powieść drogi, dreszczowiec, thriller
psychologiczny, kryminał, powieść surrealistyczną, moralitet.
Borowik uwodzi czytelnika brawurą, z jaką łączy najróżniejsze
wątki i tropy literackie, konwencje i aluzje literackie. Czyni to z
godną pozazdroszczenia swadą i niczym nieskrępowaną wyobraźnią,
prowokując czytelnika do przyjrzenia się w wykreowanej
rzeczywistości jak w krzywym zwierciadle. Można tę książkę
czytać na wiele sposób: jako grę konwencjami, grę z czytelnikiem,
groteskę, zabawę w rozmaite cytaty kulturowe, popis sztuki montażu,
przypowieść o zawiłościach ludzkiego losu czy przewrotną czarną
baśń dla dorosłych, wobec której czytelnik czuje się bezbronny
niczym sułtan wobec Szeherezady. Tytuł zniewala czytelnika swoją
paradoksalną sprzecznością, ale po lekturze okazuje się, że to
nie tylko zręczna gra słów i konceptualna łamigłówka.
Wielokrotnie udzielał mi się nieobliczalny rollercoaster skrajnych
doznań, jakimi nasycona jest książka Arka Borowika, od lodowatego
oddechu smutku, pustki i samotności, po
rozpalający wnętrza żar namiętności, które trawią bohaterów i
wiodą ich albo na zatracenie, albo ku zwycięstwu. Ale ja lubię w
literaturze taki aliaż silnych emocji i mocnej dawki adrenaliny. To
utwierdza mnie w przekonaniu, że mój związek z Borowikiem –
relacja oddanego czytelnika z pisarzem – będzie trwał w
najlepsze. Z niecierpliwością zatem czekam na kolejne książki
autora.
Super! :)
OdpowiedzUsuń