21 listopada 2017

Życie to (nie) bajka... Arek Borowik: Wnętrza wypalone lodem


Intrygująca, błyskotliwa, przewrotna, uzależniająca. Tak najkrócej można określić prozę Arka Borowika, który powołał do istnienia niejakiego Strawińskiego, bohatera dwóch powieści szkatułkowych: „Z góry widać tylko nic” oraz „Wnętrza wypalone lodem”. Obie książki Arka Borowika czerpią ze znanych baśniowych motywów, w zaskakujący i oryginalny sposób zaszyfrowanych w opowiadaniach o współczesnej rzeczywistości, a ich odkodowywanie dostarcza czytelnikowi niewyobrażalnej frajdy i przydaje lekturze dodatkowego, elektryzującego smaczku.

Szkatułkowa struktura narracji została skonstruowana na wzór „Baśni tysiąca i jednej nocy”, przywodząc na myśl misterną szachownicę opowieści snutych przez Szeherezadę, walczącą w ten sposób o ocalenie. Strawiński w pewnym sensie również walczy o ocalenie. Może nie tyle o uratowanie życia, ile o ocalenie siebie, swojej indywidualności i namiastki wolności, tak trudnej do zachowania w korporacyjnym superorganizmie, w którym ludźmi rządzą zera. „Artur Marszałek, pracujący w firmie od trzech lat, dochrapał się stopnia starszego lidera seniora koordynującego dyrektora kreatywnego ósmego (ostatniego) stopnia na prawach specjalisty do spraw opracowywania strategii struktury. Strawiński musiał przyznać, że Marszałek robi zawrotną karierę. Można się było tego spodziewać po tym, jak drugiego dnia po przyjęciu kupił talię kart i nauczył się grać w wojnę. Gra w wojnę była wielką namiętnością samego Wiktora Jędrzeja Maksymiuka, który twierdził, że jest to najlepsza alegoria życia. Często widywano ich dyskutujących o wyższości siódemki nad czwórką”. Pozornie wydaje się, że mamy do czynienia z poczciwym idiotą, który niewinnym opowiadaniem wymyślonych historii zabawia współczesnego sułtana ‒ prezesa korporacji. „Okazało się, że popełnił błąd. W dodatku musiał to być wielki błąd, ponieważ tym razem został wezwany na rozmowę nie ze zwykłym starszym liderem seniorem koordynującym dyrektorem kreatywnym ósmego stopnia na prawach specjalisty do spraw opracowywania strategii struktury, ale z samym prezesem. Z Wiktorem Jędrzejem Maksymiukiem… Prezes czekał na niego w przeszklonym pokoiku, który pracownicy nazywali pokojem zwierzeń. Strawiński minął się w drzwiach z sekretarką, co mogło oznaczać, że sprawa jest poważna i ma charakter poufny albo że sprawa jest nieistotna i nikt nie musi robić z niej oficjalnej notatki”. Jednak opowieści snute przez Strawińskiego służą nie tylko rozrywce i zabiciu biurowej nudy. To reinterpretacje znanych baśni i motywów, w których na nowo ożywają ponadczasowe archetypy, sięgające do jądra ludzkich namiętności, obsesji, pragnień i lęków. Stare jak świat, we współczesnych kostiumach i dzisiejszych dekoracjach nie straciły nic ze swojej aktualności. Wystarczy uważnie się rozejrzeć, by dostrzec gdzieś obok zagubionego Kaja, któremu wpadł do oka kawałek lodu, kochającą Gerdę gotową na największe poświęcenie dla dobra chłopca, wyniosłą, cyniczną i zapatrzoną w siebie Królową Śniegu, która nie przebiera w środkach, by osiągnąć swój cel, umierającą z zimna i samotności „dziewczynkę z zapałkami”, czyli starą przegraną kobietę, nad którą litują się nieliczni, co wrażliwsi przechodnie, reszta zaś mija ją obojętnie, śpiesząc do domu na wieczerzę wigilijną, do swoich choinek, prezentów i świąt przy suto zastawionych stołach. Wątki baśniowe przeplatają się z literackimi i biblijnymi: ostatni dzień życia „dziewczynki z zapałkami” przypomina wieczór duchów z Dickensowskiej „Opowieści wigilijnej”, a dwie walczące o miłość chłopca kobiety w epilogu opowieści stają się dwiema matkami z biblijnej historii o królu Salomonie.

Borowik jest mistrzem suspensu. „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć” ‒ mawiał niekwestionowany mistrz dreszczowców Alfred Hitchcock. Podobnie Borowik trzyma czytelnika do końca w napięciu, nie pozwalając mu ani na moment odetchnąć. To porównanie do sztuki filmowej nie jest przypadkowe. Borowik tworzy plastyczną, żywą i dynamiczną akcję, z wprawą żongluje sekwencjami zdarzeń, można wręcz odnieść wrażenie, że siedzimy w kinie i oglądamy fascynujący film, który klatka za klatką wciąga nas w swoje żywioły. I mimo że przecież znamy przywołane przez autora archetypy z dziecięcych baśni i szkolnych lektur, nie możemy oderwać się od fabuły, bo z każdą kolejną stroną wciąż jesteśmy zaskakiwani. Ci, którzy znają Arka Borowika,  zapewne mogli się tego spodziewać. Polski scenarzysta, aktor, satyryk, perkusista, dziennikarz sportowy, pisarz, zasłynął jako współtwórca  „Dziennika Telewizyjnego” Jacka Fedorowicza i radiowej „Rodziny Poszepszyńskich”. W 2006 r. napisał scenariusz do filmu „Jasne, błękitne okna” w reż. B. Lindy. W 2010 roku podjął współpracę w polskim studiem CD Projekt RED jako współtwórca scenariusza i dialogów do gier „Wiedźmin 2: Zabójcy królów” oraz „Wiedźmin 3: Dziki Gon”. Za tę ostatnią otrzymał wraz z zespołem scenariuszowym liczne nagrody, m.in. Golden Joystick. Był też nominowany do Nagrody Writers Guild of America za najlepszy scenariusz gry wideo. W latach 2015–2016 współtworzył scenariusze do dodatków: „Wiedźmin 3: Serca z kamienia” oraz „Wiedźmin 3: Krew i wino”.

Podobnie jak pierwsza powieść Borowika „Z góry widać tylko nic”, również jej kontynuacja ‒ „Wnętrza wypalone lodem” ‒ daje się odczytać nie tylko jako współczesna parabola – przypowieść z morałem – lecz także jako satyra na absurdalną, budzącą trwogę i śmiech korporacyjną machinę, w której trzewiach tkwi, niczym bezwolny trybik, współczesny everyman, Strawiński, na poły heroicznie, na poły komicznie szukający sposobu na jej obłaskawienie. Z jednej strony sprawia wrażenie podporządkowanego i pozbawionego ambicji szeregowego pracownika wielkiego bezimiennego biura, z drugiej – jego postawa przypomina poczynania dobrego wojaka Szwejka, który ukrywając się pod maską dobrodusznego i głupawego idioty, wyszydza absurdy wojenno-biurokratycznej machiny, dzięki czemu udaje mu się zachować godność i niezależność. Trudno jednoznacznie orzec, czy Strawiński jest człowiekiem poważnym, czy lekkoduchem, czy mówi i postępuje serio, czy żartuje. W tym właśnie objawia się nietuzinkowość tego bohatera. Można przypuszczać, że Strawiński cierpi na chorobę psychosomatyczną, która przybiera różne objawy. W pierwszej części bohater zmaga się z obezwładniającą sennością, która nasila się, ilekroć przychodzi do pracy, gdzie natychmiast zasypia pod biurkiem, w sąsiedztwie plątaniny kabli i przewodów. W drugiej części Strawiński niedomaga z powodu dojmującego poczucia zimna, które nie pozwala mu normalnie funkcjonować i każe przypuszczać, że obie przypadłości są zawoalowaną formą awersji, jaką wzbudza w bohaterze miejsce, w którym musi codziennie pracować przez osiem godzin. Za każdym razem ogarniająca go słabość staje się przyczyną zagrażającej mu dymisji, kiedy zniecierpliwiony szef w końcu znajduje pretekst, by wyrzucić z pracy niesubordynowanego pracownika. Na ratunek przychodzi Strawińskiemu jego dar snucia fascynujących opowieści, które na tyle daleko absorbują prezesa korporacji, że za każdym razem godzi się, by Strawiński pozostał w firmie.

Wnętrza wypalone lodem” to gatunkowy przekładaniec. Borowik z cudowną lekkością miesza ze sobą różne formy gatunkowe i bawi się konwencjami. Odnajdziemy w książce elementy wielu popularnych gatunków literackich: powieść drogi, dreszczowiec, thriller psychologiczny, kryminał, powieść surrealistyczną, moralitet. Borowik uwodzi czytelnika brawurą, z jaką łączy najróżniejsze wątki i tropy literackie, konwencje i aluzje literackie. Czyni to z godną pozazdroszczenia swadą i niczym nieskrępowaną wyobraźnią, prowokując czytelnika do przyjrzenia się w wykreowanej rzeczywistości jak w krzywym zwierciadle. Można tę książkę czytać na wiele sposób: jako grę konwencjami, grę z czytelnikiem, groteskę, zabawę w rozmaite cytaty kulturowe, popis sztuki montażu, przypowieść o zawiłościach ludzkiego losu czy przewrotną czarną baśń dla dorosłych, wobec której czytelnik czuje się bezbronny niczym sułtan wobec Szeherezady. Tytuł zniewala czytelnika swoją paradoksalną sprzecznością, ale po lekturze okazuje się, że to nie tylko zręczna gra słów i konceptualna łamigłówka. Wielokrotnie udzielał mi się nieobliczalny rollercoaster skrajnych doznań, jakimi nasycona jest książka Arka Borowika, od lodowatego oddechu  smutku, pustki i samotności,  po rozpalający wnętrza żar namiętności, które trawią bohaterów i wiodą ich albo na zatracenie, albo ku zwycięstwu. Ale ja lubię w literaturze taki aliaż silnych emocji i mocnej dawki adrenaliny. To utwierdza mnie w przekonaniu, że mój związek z Borowikiem – relacja oddanego czytelnika z pisarzem – będzie trwał w najlepsze. Z niecierpliwością zatem czekam na kolejne książki autora.



1 komentarz:

Dziękuję za komentarz. :-)