29 września 2021

Adagio w ruinach. Steven Galloway "Wiolonczelista z Sarajewa"

 


Wojna to kataklizm, sytuacja graniczna, która na zawsze pozostawia w ludzkiej psychice destrukcyjne piętno, zmuszając ludzi nią dotkniętych do zweryfikowania własnego wyobrażenia o sobie jako o człowieku. W niektórych jednostkach wojna wyzwala zdolność do heroizmu oraz do altruizmu, a także nadludzką siłę, by walczyć o przetrwanie w obliczu nieustannego zagrożenia życia – swojego i swoich bliskich, w innych zaś budzi skrajny egotyzm i wydobywa z ludzkiej natury najgorsze zło, o czym pisało wielu powojennych autorów usiłujących oddać grozę drugiej wojny światowej oraz porażającą skalę jej skutków: ludobójstwo, upadek człowieczeństwa i klęskę wartości humanitarnych. Jak echo powraca znana ze szkolnych lektur, niepozostawiająca złudzeń teza: „Człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach” (Gustaw Herling-Grudziński). Nasze człowieczeństwo i moralność są determinowane przez okoliczności, wobec których przyjmujemy takie, a nie inne postawy. W normalnych sytuacjach żywimy przekonanie, że stać nas na najwyższy heroizm, wierząc, że niezależnie od sytuacji powinniśmy zachować się zgodnie z etyką i sumieniem.
Jak zdaje się sugerować Steven Galloway w swojej powieści „Wiolonczelista z Sarajewa”, w zetknięciu z dramatycznymi sytuacjami wszystko wygląda zgoła inaczej. Najtrudniej jest podejmować decyzje w chwili zagrożenia, w obliczu zła, kiedy paraliżuje nas strach, a instynkt samozachowawczy powoduje, że zaczynamy wbrew rozumowi i wyznawanym wartościom reagować atawistycznie, poddając się zwierzęcym instynktom, z których najsilniejszy jest lęk. Łatwiej jest mu ulec, niż nad nim zapanować, na przekór heroizmowi, do którego zobowiązują słowa Alberta Camusa: „Człowiek w obliczu zła jest wolny; może pomóc, może przejść obojętnie” („Dżuma”).
Podobne dylematy, blisko 50 lat później, stają się udziałem bohaterów „Wiolonczelisty z Sarajewa”. Kenan. Dragan. Strzała. Dwaj pierwsi dali się zastraszyć, stłamsić, poddając się atawistycznej sile strachu i przerażenia. Coraz mniej w nich nadziei. Czują się na tyle wypaleni i przeżarci wojną, że nawet drobne przeciwności mogą złamać w nich wątłe siły i wolę walki o przetrwanie. Kenan „potrafi rozróżnić trzy typy ludzi. Są tacy, którzy uciekli natychmiast po pierwszych wybuchach, instynkt samozachowawczy wziął w nich górę nad altruizmem czy poczuciem obowiązku. Są tacy, którzy nie uciekli, lecz z krótkowzroczną determinacją, umazani krwią ofiar, starają się pomóc tym, których można uratować […]. W końcu trzeci typ, do którego zalicza się Kenan. Ci stoją z rozdziawionymi ustami, patrząc, jak inni udzielają pomocy lub uciekają. Sam jest zaskoczony tym, że nie uciekł, że nie należy do pierwszej grupy, i żałuje, że nie znalazł się w drugiej”. Kenan, czterdziestoletni mieszkaniec Sarajewa, uświadamia sobie, że „takich jak on jest w tym mieście mnóstwo i wszyscy jakoś sobie radzą. Nie są ani tchórzami, ani bohaterami”. W poczuciu odpowiedzialności za rodzinę i z narażeniem życia co kilka dni wyrusza w pełną grozy i strachu odyseję przez metodycznie ostrzeliwane pociskami snajperów Sarajewo, by zdobyć wodę dla swoich bliskich i starej, zgryźliwej, antypatycznej sąsiadki, zdanej na jego łaskę i niełaskę, której nie jest w stanie odmówić pomocy. Sześćdziesięcioletni Dragan, podobnie jak Kenan, codziennie toczy dramatyczną wojną z samym sobą, zmuszając się do wyjścia z domu i przedzierania się do piekarni po bochenek chleba przez oblężone i ostrzeliwane miasto. Tęskni za normalnym życiem, za rodziną, która w stosownym momencie wyjechała z Sarajewa, przygniata go dotkliwe poczucie straty, bezradności i beznadziei. Coraz trudniej znaleźć mu motywację do życia w mieście, które z dnia na dzień przeistacza się w ruiny i gruzy, a do ludzi strzela się jak do kaczek. Coraz bardziej traci kontakt z dawnym sobą, z dawnym życiem, czuje się wrakiem i strzępem człowieka. W taki sposób zaczyna też postrzegać innych ludzi. Zanika w nim zdolność do podtrzymywania więzi międzyludzkich, nie współczuje nikomu, nie zabiega o relacje, unika ludzi, staje się coraz bardziej zobojętniały i przeżarty bakcylem inercji. Strzała to młoda bośniacka snajperka broniąca Sarajewa, zabijająca serbskich snajperów, która przyjmuje trudne zadanie. Musi ochronić wiolonczelistę przed snajperem wroga. Czuwając na swoim stanowisku i obserwując serbskiego strzelca, zauważa, że podczas gdy wirtuoz gra, snajper, zamiast wypalić do wiolonczelisty, pogrąża się w słuchaniu muzyki i wstrzymuje się z naciśnięciem spustu. Gra wiolonczelisty podobnie oddziałuje także na Strzałę. Dziewczyna zmaga się z coraz większymi dylematami. Czy to, co robi, jest bohaterstwem? Jednocześnie czuje się w obowiązku strzelać do tych, którzy zabijają niewinnych mieszkańców, w tym kobiety i dzieci. Słuchając cudownej, subtelnej gry wiolonczelisty, wraca pamięcią do czasów, gdy była niewinną, wrażliwą dziewczyną, która słuchając w trakcie jazdy autem radia, zjeżdża na pobocze, by zatracić się w brzmieniach przepięknej kompozycji i uronić łzę wzruszenia. Wydaje się, że na skutek wojny i udziału w niej Strzały po tamtej młodej dziewczynie nie ma już śladu.
Wewnętrzne, dramatyczne zmagania trojga bohaterów scala niczym klamra postać wiolonczelisty, którego historia oddziałuje na ich życie. W sposób bezpośredni lub pośredni sprawia, że w nich samych dokonuje się przełom. Zmienia się ich perspektywa i nastawienie do rzeczywistości oblężonego miasta. Tę zmianę najdobitniej wyraża przebudzenie Dragana. „Bo cywilizacja nie jest dana raz na zawsze. Trzeba ją budować bez przerwy, codziennie, od nowa. Znika prędzej, niż podejrzewał. Dlatego, jeśli pragnie żyć, musi uczynić, co w jego mocy, by świat, w którym chce żyć, nie zginął”.
Wraz z bohaterami powieści tkwimy w epicentrum piekła, w które zamienia się stolica Bośni i Hercegowiny, oblężona przez Serbów. Trwa wojna domowa. Dochodzi do ludobójstwa i masakry niewinnych ludzi, co jest tym bardziej wstrząsające, że ta wojenna gehenna rozgrywa się w nowoczesnej Europie, kilka dekad po najokrutniejszej wojnie i epoce pieców, na oczach całego współczesnego świata, w którym organizacje międzynarodowe manifestują troskę o światowy pokój, głosząc piękne hasła o tym, że wydarzenia z okresu II wojny św. nie mają prawa się powtórzyć i ludzkość ma obowiązek wyciągnąć lekcję z tego, co się stało w latach 1939–1945. Okazuje się, że to tylko puste słowa.
5 kwietnia 1992 roku Bośnia i Hercegowina ogłosiła niepodległość, która szybko została uznana przez wspólnotę międzynarodową. Po tych wydarzeniach góry otaczające Sarajewo zostały opanowane przez wojska serbskie. Armia ta dysponowała czołgami, moździerzami, karabinami maszynowymi, wyrzutniami rakiet oraz karabinami snajperskimi. 2 maja 1992 roku Serbowie bośniaccy całkowicie zablokowali miasto. Na wzgórzach okalających stolicę osadzono około 300 czołgów, 100 miotaczy min i kilkaset moździerzy. Bośniackie siły były słabo wyposażone i nie przełamały pierścienia wokół stolicy. Tyle nam mówi historia. Jak wyglądało życie w oblężonym mieście, co przeżywali jego mieszkańcy, jak udawało im się wytrwać, tego możemy się dowiedzieć między innymi z książki Stevena Gallowaya „Wiolonczelista z Sarajewa” z 2008 roku. Nie jest to literatura faktu, choć do napisania powieści autora zainspirowało prawdziwe wydarzenie: 27 maja 1992 roku o godz. 16.00 pociski moździerzowe spadły na jeden z sarajewskich bazarów. W ataku zginęły 22 osoby. Vedran Smajlović, wiolonczelista i kompozytor, zdecydował się wówczas na przejmujący gest. Przez dwadzieścia dwa dni punktualnie o 16.00 siadał na taborecie tuż obok miejsca, gdzie doszło do ataku, i grał adagio g-moll, by w ten sposób uczcić pamięć ofiar. Grał wśród morza składanych w miejscu masakry kwiatów i w otoczeniu mieszkańców Sarajewa, dla nich i dla udręczonego miasta. Dla podtrzymania siły i nadziei, dla wspólnoty.
Vedran Smailović dowiedział się o książce Gallowaya dopiero po jej opublikowaniu. Mieszkał wtedy w Warrenpoint, w Irlandii Północnej, i w trosce o swoją prywatność wiódł skromne życie na uboczu, z dala od tłumów i rozgłosu. Kiedy do Smailovića dotarły wieści o „Wiolonczeliście z Sarajewa”, wyraził oburzenie i konsternację, sprzeciwiając się wykorzystaniu przez pisarza jego historii oraz wskazując na różnice między powieścią a rzeczywistym życiem wiolonczelisty. Galloway upierał się, że wiolonczelista w jego opowieści, choć inspirowany zdjęciami i historią Smailovicia, jest kreacją wyimaginowaną. Ten poruszający epizod, zaczerpnięty z historii oblężonego Sarajewa, moim zdaniem nabiera wartości uniwersalnej i symbolicznej i nie powinien być zawłaszczany przez muzyka. Motyw ten, z pietyzmem wkomponowany w fabułę i scalający losy trojga bohaterów, figuruje w niej jako ponadczasowy symbol pokazujący, że nawet w najmroczniejszych, najtragiczniejszych momentach człowiek może znaleźć duchowe ocalenie: jego źródłem jest sztuka, w tym przypadku muzyka, która podobnie jak w filmie „Pianista” Polańskiego dawała udręczonym mieszkańcom namiastkę piękna i dobra, wywoływała wzruszenie, sprawiała, że odradzało się w nich poczucie godności, nadziei i wspólnoty, a te wartości dodawały im sił w walce o lepsze jutro. W czasach pogardy muzyka ma wartość ocalającą, podobnie jak literatura i sztuka. Czy Vedran Smailović miał prawo do tego, by sprzeciwiać się upamiętnieniu w książce Gallowaya swego przejmującego czynu? Czy takie historie mają wartość materialną? Czy należy je raczej potraktować jako bezcenne dziedzictwo, z którego jako ludzkość powinniśmy czerpać bez ograniczeń, dla dobra cywilizacji? O ileż bylibyśmy ubożsi duchowo i moralnie, gdyby historia wiolonczelisty z Sarajewa nie stała się kanwą literackiej opowieści i przepadła w mrokach niepamięci. Dla takich książek jak „Wiolonczelista z Sarajewa” warto czytać, a dzięki takim lekturom istnieje nadzieja, że choć jeden czytelnik będzie w stanie zmienić swoje życie, a tym samym wpłynąć również na zmianę otaczającego nas świata.

1 komentarz:

Dziękuję za komentarz. :-)