28 maja 2010

Z Astrid Lindgren w Bullerbyn

Od kilku dni bywam w Bullerbyn. Regularnie. Co wieczór. To już nałóg? Uzależnienie? "Mamo, poczytaj mi o dzieciach" – proponuje Tatianka, a ja tylko na to czekam. Świetny pretekst, by choć na kilkadziesiąt minut przeobrazić się w małą dziewczynkę, która będąc w drugiej klasie, nie rozstawała się z opasłym egzemplarzem magicznej książki – Dzieci z Bullerbyn. Lindgren rzuciła na mnie urok. Nie byłam w stanie oderwać się od lektury. Czytałam ją po wielokroć, wyobrażając sobie, że "Nazywam się Lisa. Jestem dziewczynką [akurat tego nie musiałam sobie wyobrażać], to chyba od razu widać z imienia. Mam siedem lat i wkrótce skończę osiem". Cóż, ja wkrótce kończę... ile... e, nieważne.

Tak oto za sprawą Tatianki – już nie po raz pierwszy zresztą – mam okazję wskrzesić raj utracony. Jeden ze szlaków dzieciństwa: maciupeńka wioska składająca się zaledwie z trzech domostw. Zapach siana... Poczta sznurkowa. Jagniątko Lisy. Wiśniowa spółdzielnia. Ząb wyrwany za pomocą sznurka i klamki u drzwi. Słynna lipa między Zagrodą Środkową a Południową. Kura Albertyna. Cukierki ślazowe. Skrzynia Mędrców. Uczta rakowa... Pamiętacie? Ten błogi świat beztroskiego dzieciństwa, pełen prostoty, humoru i ciepła, mimo szwedzkiego kolorytu tak bardzo swojski i bliski. Czy w erze gier komputerowych, kreskówek i elektronicznych gadżetów może jeszcze uwodzić dziecięcą wyobraźnię?

Jako dziewczynka namiętnie czytałam Dzieci z Bullerbyn; obecnie nakładem wydawnictwa Zakamarki zostały wydane kolejne książki ukazujące nowe przygody jej bohaterów: Wiosna w Bullerbyn, Boże Narodzenie w Bullerbyn oraz Dzień Dziecka w Bullerbyn. I właśnie za sprawą tej ostatniej przeżywam ponowną fascynację światem wykreowanym przez Astrid Lindgren i Ilon Wikland.

Kiedy byłam mała, dzieci nie miały tylu zabawek i takich atrakcji, jakimi są karmione dzisiaj. Liczyła się kreatywność. Można było zrobić coś z niczego. Za sprawą wyobraźni zamienić szare pudełko po butach w magiczny domek dla lalek, z kapsli po butelkach uczynić najwspanialsze sportowe samochody, w ogrodzie za domem wykreować iście bajkowe światy. Nie czekało się na gotowe. Trzeba było działać samemu. Równie kreatywnie bawią się dzieci w Bullerbyn. Lasse, Bosse, Olle, Britta, Anna i Lisa – zainspirowani artykułem o dzieciach w Sztokholmie – chcą urządzić Dzień Dziecka dwuipółletniej Kerstin, siostrzyczce Ollego. Próbują zaimprowizować, i to niemal dosłownie, opisane w gazecie atrakcje. W Bullerbyn nie ma stadniny koni, dokąd rodzice z miasta zabierają swoje pociechy, chcąc sprawić im przyjemność, nie ma też parku z wielką karuzelą i rollercoasterem ani teatru lalek. Mali pomysłowi bohaterowie postanawiają zaaranżować dla Kerstin nieco skromniejsze, ale równie emocjonujące atrakcje: przejażdżkę na źrebaku na pastwisku, szalony seans na starej sznurkowej huśtawce na trzepaku, tak aby dziewczynce zakręciło się w głowie jak podczas jazdy na karuzeli, przedstawienie z rozbójnikami w roli głównej straszącymi usmolonymi sadzą twarzami, na widok których Kerstin rozpłakała się z przerażenia, wreszcie spuszczanie dziewczynki z okna na linie, by doświadczyła takich emocji, jakich dostarcza dzieciom jazda kolejką górską. Ale na każdą z tych niespodzianek dziewczynka reaguje głośnym płaczem. A do tego jej mama jest zaniepokojona tak ryzykownym przedsięwzięciem, w którym jej pociecha zmuszona jest uczestniczyć jako główna bohaterka.  Ostatecznie dzieci znajdują korzystne rozwiązanie. Przecież można urządzić Kerstin Dzień Dziecka na sposób bullerbyński: na miarę możliwości znanego im świata, który ma tyle do zaoferowania. Wystarczy uważnie się rozejrzeć. Najpierw odbyła się wycieczka do kurnika i wspólne karmienie rozgdakanych kur. Potem wyprawa do obory i podziwianie małych prosiąt, które bardzo się spodobały Kerstin. Kolejną atrakcją było spotkanie z owieczkami, podziwianie cieląt na pastwisku, oględziny i dokarmianie królików, zabawa z kotkiem, a na koniec skromny poczęstunek w altance i przejażdżka wózkiem zbudowanym przez trzech małych konstruktorów: Lassego, Ollego i Bossego. Wszystkie atrakcje bardzo podobały się małej Kerstin, a najbardziej mali czworonożni mieszkańcy osady.

Czytam tę książkę z sentymentem i nostalgią. Lindgren ukazuje świat pełen prostoty, surowy, skromny, a jednocześnie przepełniony harmonią, bliski i wywołujący ciepłe uczucia. Sporo tu humoru, tak charakterystycznego dla jej pisarstwa. Niezmiennie urzekają mnie także ascetyczne, kreślone prostą, minimalistyczną kreską ilustracje Ilon Wikland, współgrające z wizją świata, w którym wartości rodzinne, przyjaźń, pochwała codzienności i urok minimalizmu są ważniejsze niż wartości materialne. To wspaniały prezent z okazji Dnia Dziecka. 

32 komentarze:

  1. kurka, kurka, kilometr sznurka ... moja Jagna od kilku wieczorów powtarza: "poczytasz mi bajkę?" ale na "Dzieci z Bullerbyn" to chyba za trudne dla niej będzie. Ona ma nieco ponad 2 latka ... a może spróbuję? hmm...

    OdpowiedzUsuń
  2. Magdaleno, spróbuj. Co prawda takie maluszki muszą mieć w książce wyraziste obrazki i dużo obrazków, a tutaj są one co prawda na każdej stronie, ale tak jak pisałam: ilustracje są raczej surowe, minimalistyczne, nie wiem, czy dwulatka skupi się na nich. W każdym razie może warto spróbować. A jeśli nie teraz, to może za pół roku, za rok. Moja córeczka do niektórych książek dopiero dojrzała, choć czytałam jej owe książki pół roku temu, i musiałam odłożyć na półkę. A teraz czytałaby je non stop. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. no warto spróbować, skoro sama chce, żeby jej czytać. mnie to bardzo cieszy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja także uwielbiałam przygody dzieciaków z Bullerbyn gdy byłam mała. Pamiętam, że zaśmiewałam się do łez turlając się po łóżku :) I naturalnie karmiłam synów tą lekturą no i tą autorką. Mój młodszy synek, ośmioletni, zwarty tekst czyta niechętnie, woli komiksy. Ale "Dzieci z Bullerbyn" czytałam mu najpierw sama, a potem zdobyliśmy cudownego audiobooka, tekst czyta Irena Kwiatkowska...genialnie! Młody tak się zachęcił, że potem książkę czytał sobie sam, wielokrotnie wracając do ulubionych fragmentów. "Dzień Dziecka w Bullerbyn" wypożyczyliśmy kiedyś z biblioteki. Najbardziej synowi utkwił pomysł ze spuszczaniem małej Kerstin po linie z okna... zachwycił i przraził jednocześnie:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam tę książkę... bardzo mi się podobała... :) przygody... miło się czytało.. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję za przypomnienie pięknych chwil z mojej własnej lektury "Dzieci..." Ech, ileż to lat upłynęło! ;):)

    OdpowiedzUsuń
  7. @ Magdaleno,
    jeśli córcia sama się domaga czytania, to tylko się cieszyć. :-)) Mnie szalenie raduje, gdy widzę, jak moja Tatianka garnie się do czytania. Codziennie mamy rytuał: wspólne czytanie przed kąpielą, a potem długa lektura w łóżku przed snem. Tyle tylko, że moja własne czytanie na tym cierpi i nie mogę skończyć rozpoczętej przed tygodniem lektury. ;-)

    @ Niedzielko,
    te atrakcje dopiero przed nami. Moja córeczka ma niecałe cztery lata, ale już sporo rozumie. Pewnie nawet więcej, niż mi się wydaje.
    Pamiętam, że kiedy byłam mała, moje pierwsze spojrzenie na książkę "Dzieci z Bullerbyn" również nie zaowocowało pragnieniem jej przeczytania. Miłością do niej zaraziła mnie koleżanka. I potem nie było odwrotu. Teraz nie wyobrażam sobie innych ilustracji do tej książki. Wtedy wydały mi się takie proste, zwyczajne. A przygody i pomysły bohaterów pamiętam do dzisiaj -- niemal każdy z nich.

    @ Mała Mi,
    to jednak kultowa książka. Prostota to jej zaleta. I te przygody przyprawione niesamowitym poczuciem humoru. :-)) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Olu, jak miło. :)
    Dla mnie czytanie tej książki córce to świetny pretekst, by na kilka chwil znowu powrócić do czasów dzieciństwa. Czytanie tej książki na głos to jest dopiero frajda. :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam "Dzieci z Bullerbyn"... :)

    I wiesz, co kto wie, czy nie sięgnę po nie dziś wieczorem?

    OdpowiedzUsuń
  10. Aniu, taka lektura to może być świetny prezent dla Ciebie z okazji Dnia Dziecka. ;-))

    OdpowiedzUsuń
  11. Dzieci z Bullerbyn, to był mój elementarz;) Może nie w sensie dosłownym, ale właśnie na tej książce nauczyłam się czytać;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nivejko, podobnie jak 5-letnia córeczka mojej znajomej. Sama nauczyła się czytać w wieku 5 lat i jako pierwszą przeczytała samodzielnie właśnie tę książkę. To także dla niej był pierwszy elementarz. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale fajnie, muszę poprosić syna, żeby mi poczytał :) hehe

    OdpowiedzUsuń
  14. Jak dobrze, że jest taki cudowny sposób na powrót do dzieciństwa :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Monika, widzę uśmiech na Twej twarzy. :) Dzisiaj same uśmiechy – i mnóstwo słońca. Od kilku dni nie pada i jest nadzieja na zmianę na lepsze. Pozdrawiam.:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Jjon,
    to chyba jeden z najlepszych sposobów. Z książką czytaną dzieciom. :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Oooo, jak ja dawno nie widziałam książki "Dzieci z Bullerbyn" - nie wiedziałam, że jest jeszcze "Dzień Dziecka w Bullerbyn" xD''
    Powrót do krainy dzieciństwa.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja także nie wiedziałam, dopóki nie zaczęłam czytać córeczce i interesować się nowościami wydawniczymi dla dzieci. Oczywiście ta książka nie jest tak gruba jak "pierwowzór", bo ma zaledwie 24 strony, ale przywołuje ten urokliwy mikroklimat, charakterystyczny dla "Dzieci z Bullerbyn".

    OdpowiedzUsuń
  19. Oj, ja też miałam taki okres w życiu, że "Dzieci z Bullerbyn" czytałam codziennie :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Dzień naprawdę dobry ;)
    Przy "Dzieciach z Bullerbyn" nauczyłam się, że książki można czytać pod kołdrą :D
    Na szczęście wzrok nie ucierpiał - a ja mam fantastyczne wspomnienia ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  21. Chyba każdy ma jakieś osobliwe wspomnienia z tą lekturą. Ja pamiętam, że czytałam ją wszędzie: na lekcjach pod ławką, na przerwach w szkole. Oczywiście nie obyło się bez prób przywoływania mnie do porządku (w końcu na lekcjach trzeba być nie tylko ciałem, ale i duchem). Ale to są sympatyczne wspomnienia. :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  22. Wspaniale to opisałaś, aż mi się łza zakręciła w oku. Uwielbiam Dzieci z Bullerbyn i też mam na imię Lisa. Pamiętasz wyprawę po raki nad Jezioro Ciche? I powrót do domu, dym z komina widoczny z oddali. Albo jak dzieci kręciły kogel mogel, zawsze musiał wtedy kręcić wraz z nimi.
    Książkę wydano też jako audiobook, czyta Irena Kwiatkowska. Nic dodać, nic ująć. Ech chyba sobie dzisiaj posłucham, nie wiem który już raz wrócę do Bullerbyn, tym razem może jako wodnik z młyna?

    pozdrawiam Jolanto :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Zenzo, Twój wpis to zaledwie komentarz, a napisało Ci się ładniej niż post. ;-) Zaimponowała mi również Twoja pamięć do szczegółów, których przywołujesz tak wiele – to jest niesamowite, że ta książka dla tak wielu tyle znaczy. Wiąże się z nią wiele wspaniałych wspomnień z dzieciństwa. Wtedy może tego tak nie odbierałam, ale już z perspektywy dostrzegam w niej wiele ważnych wartości, zakodowanych między słowami: pochwałę tego, co się ma, akceptację, umiejętność dostrzegania piękna i niezwykłości w tym, co "zwyczajnie" i codzienne. Urok minimalizmu. Umiejętność czerpania radości z tego, co znajduje się na wyciągnięcie ręki. Może dlatego ta książka wydaje się wciąż ponadczasowa i ważna.
    Ja także pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Kocham, kocham Dzieci z Bulerbyn :) Aż żałuję, że nie mam już dzieci :) A może sama sobie poczytam :)
    Dziękuję za przypomnienie Jolanto o tej wspaniałej książce :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Tucha, nie masz już – czy jeszcze nie masz – dzieci? ;-))
    Fajnie to zabrzmiało. :)
    A książka należy do najukochańszych lektur dzieciństwa. Mam nadzieję, że cykl o Bullerbyn będzie również ulubionym zestawem książek Tatiany.

    OdpowiedzUsuń
  26. no dobra, przyznam się publicznie ... podkradam "Dzieci z Bullerbyn" synkowi z pokoju i czasem podczytuję w wannie :) Ale ciiiii, nie mówcie nikomu, mam 30 lat :)
    A "Dzień Dziecka w ..." planuję zakupić na Dzień Dziecka,choć kiedy stałam w księgarni na Dzień Matki to już o tej książeczce myślałam :)

    OdpowiedzUsuń
  27. No, proszę, Virginio, zostałaś zdemaskowana. ;-))) Mam nadzieję, że książka będzie się Wam podobać. Życzę miłej lektury. Nie tylko w wannie. :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Kochana Astrid Lindgren. Ja też z przyjemnością przeczytałam po latach "Dzieci" mojemu dziecku. Potem jeszcze raz i jeszcze raz. Ale ostatnio się zbuntowałam. Wczoraj włączyłam płytę i czyta Irena Kwiatkowska. Zresztą robi to wspaniale, a ja unoszę co chwila głowę znad mojej książki i podsłuchuję i widzę zadowoloną minę Tomka - wiecznie uśmiechnięty przy tej książce. "To jest dobre! Mama słuchaj to!" - woła - gdy słyszy historię o drzewie, po którym przechodzili do siebie chłopcy. "Dzieci" już są książką ważną i pewnie taką pozostaną. Bardzo ciesze się z tego powodu. Ja sama przez długie lata pamiętałam zwykłe historie z Bullerbyn. I chętnie tam wracam. Z biblioteki przynieśliśmy Dzień Dziecka i też czytamy z przyjemnością:)

    OdpowiedzUsuń
  29. Słyszałam wiele ciepłych słów na temat tego audiobooku z interpretacją pani Kwiatkowskiej. Mam ochotę posłuchać tej płyty. ;-) Oczywiście razem z córeczką.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz. :-)