Po przeczytaniu powieści czeskiego pisarza Michala Viewegha "Aniołowie dnia powszedniego" doszłam do wniosku, że jednak nie chciałabym być aniołem. Status śmiertelnika odpowiada mi dużo bardziej. Miałam wątpliwości już wówczas, gdy kilka lat temu obejrzałam słynny film Wima Wendersa "Niebo nad Berlinem". Utrzymany w stylistyce ekspresjonistycznej, ze zdjęciami zanurzonymi w popielatej sepii, z niepokojącą muzyką Nicka Ceve'a – czarował smutkiem i melancholią. Anioły o wielkich skrzydłach i łagodnych oczach uwodziły moją wyobraźnię. Milczące, czuwające nad dachami Berlina, niosące pocieszenie nieszczęśliwym, samotnym, zagubionym ludziom. Mogły je widzieć jedynie dzieci – chyba w myśl przekonania, że dobrze widzi się tylko sercem, a to, co ukryte, jest niewidoczne dla oczu ["Mały Książę"]. Wielkie posępne skrzydła jeszcze długo prześladowały moje sny.
Zupełnie inne odczucia wzbudziły we mnie anioły z powieści Michala Viewegha, krążące smętnie wśród zaułków Pragi. Co mnie samą zdumiało, wydały mi się bliższe niż anioły Wima Wendersa. Bardziej ludzkie niż mistyczne. Przyziemne niż wzniosłe. Jakieś takie zmęczone, bezradne, zrezygnowane. Nie tego się spodziewałam. "Powiem wprost: większość naszych misji kończy się niepowodzeniem"[s. 9]. Myślałam, że takie słabości to domena ludzi, a tu, proszę, anioły bezradne i nieporadne. Kto by pomyślał. Mało tego. "Nasze drobne anielskie przejawy życzliwości wydają mi się trochę przypadkowe. Brakuje mi w tym jakiegoś systemu"[s. 9] – te sceptyczne rozważania jednego z aniołów kładą się cieniem na przekonaniu, że Bóg, zwierzchnik aniołów, jest idealny. A jaki Pan, taki kram...
Jofaniel. Hahamel. Nith-Haiah. Ilmuth. Jeźdźcy apokalipsy, jak sarkastycznie wyraził się Jofaniel, mając na myśli siebie i pozostałą trójkę swoich towarzyszy. Kuriozalne to anioły – nie mają skrzydeł. Ale nie trzymajmy się tak kurczowo zardzewiałych stereotypów. Nie skrzydła zdobią anioła, tak jak nie szata zdobi człowieka. "Jesteśmy tylko posłańcami. Kurierami miłości" [s. 9]. Dodać otuchy, uczynić ostatnie chwile bardziej znośnymi, sprawić, by człowiek, patrząc w oczy śmierci, nie odchodził z poczuciem, że jego życie było jedynie przelotnym cieniem, opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, a nie znaczącą nic [Szekspir] – to misja, którą starają się wypełniać od kilkuset lat. Z różnym skutkiem. Anioły dnia powszedniego są ułomne tak jak ludzie. Nie potrafią udzielić sensownej odpowiedzi na pytanie trzynastoletniej Chinki umierającej na raka: dlaczego? Oto przed aniołami kolejne zadanie, tym razem w Pradze: ich podopieczni to Karel, instruktor nauki jazdy, i Zdenek, samobójca. 5 września 2006 roku to ich ostatni dzień życia... Karel na razie o tym nie wie... Jest jeszcze Estera, młoda wdowa, niepotrafiąca odnaleźć się po śmierci męża, ale ona przeżyje ten ostatni, feralny kurs Karela... Ich losy splotą się u schyłku dnia, w którym przeznaczone jest umrzeć obu mężczyznom. Poznajemy też Marię, żonę Karela, zgorzkniałą, pozbawioną energii nauczycielkę, dla której małżeństwo już dawno stało się przyzwyczajeniem, a praca rutyną. Lidkę, żonę Zdenka, która zdradziła go i odeszła od niego wraz z dwójką dzieci. I Jarmilę, matkę Zdenka, pozostawioną przez męża w dniu ślubu, która swoje zranione serce koi miłością do syna i groteskową wiarą w anioły. W skrzydlate anioły w białych, powłóczystych szatach i z aureolą wokół głowy. Będzie potrzebowała pocieszenia. Ale sprawa jest beznadziejna. Tutaj nic się nie da zrobić. Jofaniel, Hahamel, Nith-Haiah i Ilmuth już na starcie czują się pozbawieni motywacji i wiary w sukces. Ogarnia ich przerażająca dla mnie inercja. Defetyzm. Aniołowie już dawno stracili zdolność do zachwytu. "Kiedyś, dawno temu miałem pewne złudzenia co do ludzkiej mądrości, wrodzonej dobroci, ale jak tylko zacząłem rozumieć, co ludzie mówią, moją sympatię diabli wzięli. (...) Wolne od osądzania, wyrozumiałe spojrzenie na ludzkie mrowisko – to jest (...) wszystko, na co mogę się zdobyć"[s. 77]. Aniołom dnia powszedniego daleko zatem do ideału. I to je różni od aniołów Wima Wendersa: anielskość bohaterów "Nieba nad Berlinem" jest kwintesencją doskonałości, która nie pozwala im płakać, widzieć kolorów, czuć zapachów, smaków. Jeden z nich zapragnie zostać człowiekiem, by zasmakować pełni życia i miłości, nawet za cenę utraty nieśmiertelności i wiecznej doskonałości. Nawet mimo świadomości, że życie wiąże się z bólem, cierpieniem, stratą, starzeniem się, umieraniem. "Trzeba wstąpić w kamień, w drzewo, w wodę, w szpary furty. Lepiej być skrzypieniem podłogi niż przeraźliwie przeźroczystą doskonałością" [Z. Herbert, Tylko nie anioł].
Mój profesor od fizyki, przy okazji wystawiania oceny odpytywanej osobie, zwykł żartobliwie mawiać: "Dostateczny. I obyś żył aż do samej śmierci". Wtedy, przed laty, ogromnie mnie to bawiło, teraz, po przeczytaniu książki, słowa te nabierają zupełnie innego charakteru. "W młodości mało kto przeczuwa, że życie nie jest niczym innym, jak ciągłym żegnaniem się z życiem"[s. 90]. Książka Michala Viewegha to "story o ludziach, aniołach i umieraniu" oraz "książka o nas wszystkich, których czas został dawno odmierzony, a mimo to zachowujemy się, jakbyśmy mieli żyć wiecznie" [słowa autora – nota wydawcy]. To współczesny danse macabre, osadzony w scenerii praskich krajobrazów, z charakterystycznym architektonicznym detalem w tle: mostem. W książce mosty na Wełtawie nabierają znaczenia eschatologicznego, stają się klamrą spinającą dwie sfery: doczesną i tę, która znajduje się na drugim brzegu życia. Jeden z nich staje się mostem śmierci...
Przyznaję, że książka mnie przygnębiła. Smutni, nieszczęśliwi, pełni gniewu i zatwardziałości ludzie... Nieporadni, zrezygnowani aniołowie... I Bóg, który "utrzymuje kilka miliardów ludzi w absolutnej nieświadomości" [s. 131]. Mojego zawodu nie ukoił ani rubaszny, ironiczny, chwilami refleksyjny, anegdotyczny styl, ani wciągająca, wartka narracja, ani melanż kompozycyjny, ani czarny humor, którym autor obdarzył swoje anioły. I nawet słowa anioła Jofaniela nie zdołały mnie pocieszyć: "Używaj daru życia. Uśmiechów dzieci, kolorów nieba, zapachu kawy, ciepłego wiatru i dzwonienia tramwajów. Ciesz się mroźną zimą i upalnym latem. Szczęście to czas. Nie zapomnij o tym" [s. 126].
Jofaniel. Hahamel. Nith-Haiah. Ilmuth. Jeźdźcy apokalipsy, jak sarkastycznie wyraził się Jofaniel, mając na myśli siebie i pozostałą trójkę swoich towarzyszy. Kuriozalne to anioły – nie mają skrzydeł. Ale nie trzymajmy się tak kurczowo zardzewiałych stereotypów. Nie skrzydła zdobią anioła, tak jak nie szata zdobi człowieka. "Jesteśmy tylko posłańcami. Kurierami miłości" [s. 9]. Dodać otuchy, uczynić ostatnie chwile bardziej znośnymi, sprawić, by człowiek, patrząc w oczy śmierci, nie odchodził z poczuciem, że jego życie było jedynie przelotnym cieniem, opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, a nie znaczącą nic [Szekspir] – to misja, którą starają się wypełniać od kilkuset lat. Z różnym skutkiem. Anioły dnia powszedniego są ułomne tak jak ludzie. Nie potrafią udzielić sensownej odpowiedzi na pytanie trzynastoletniej Chinki umierającej na raka: dlaczego? Oto przed aniołami kolejne zadanie, tym razem w Pradze: ich podopieczni to Karel, instruktor nauki jazdy, i Zdenek, samobójca. 5 września 2006 roku to ich ostatni dzień życia... Karel na razie o tym nie wie... Jest jeszcze Estera, młoda wdowa, niepotrafiąca odnaleźć się po śmierci męża, ale ona przeżyje ten ostatni, feralny kurs Karela... Ich losy splotą się u schyłku dnia, w którym przeznaczone jest umrzeć obu mężczyznom. Poznajemy też Marię, żonę Karela, zgorzkniałą, pozbawioną energii nauczycielkę, dla której małżeństwo już dawno stało się przyzwyczajeniem, a praca rutyną. Lidkę, żonę Zdenka, która zdradziła go i odeszła od niego wraz z dwójką dzieci. I Jarmilę, matkę Zdenka, pozostawioną przez męża w dniu ślubu, która swoje zranione serce koi miłością do syna i groteskową wiarą w anioły. W skrzydlate anioły w białych, powłóczystych szatach i z aureolą wokół głowy. Będzie potrzebowała pocieszenia. Ale sprawa jest beznadziejna. Tutaj nic się nie da zrobić. Jofaniel, Hahamel, Nith-Haiah i Ilmuth już na starcie czują się pozbawieni motywacji i wiary w sukces. Ogarnia ich przerażająca dla mnie inercja. Defetyzm. Aniołowie już dawno stracili zdolność do zachwytu. "Kiedyś, dawno temu miałem pewne złudzenia co do ludzkiej mądrości, wrodzonej dobroci, ale jak tylko zacząłem rozumieć, co ludzie mówią, moją sympatię diabli wzięli. (...) Wolne od osądzania, wyrozumiałe spojrzenie na ludzkie mrowisko – to jest (...) wszystko, na co mogę się zdobyć"[s. 77]. Aniołom dnia powszedniego daleko zatem do ideału. I to je różni od aniołów Wima Wendersa: anielskość bohaterów "Nieba nad Berlinem" jest kwintesencją doskonałości, która nie pozwala im płakać, widzieć kolorów, czuć zapachów, smaków. Jeden z nich zapragnie zostać człowiekiem, by zasmakować pełni życia i miłości, nawet za cenę utraty nieśmiertelności i wiecznej doskonałości. Nawet mimo świadomości, że życie wiąże się z bólem, cierpieniem, stratą, starzeniem się, umieraniem. "Trzeba wstąpić w kamień, w drzewo, w wodę, w szpary furty. Lepiej być skrzypieniem podłogi niż przeraźliwie przeźroczystą doskonałością" [Z. Herbert, Tylko nie anioł].
Mój profesor od fizyki, przy okazji wystawiania oceny odpytywanej osobie, zwykł żartobliwie mawiać: "Dostateczny. I obyś żył aż do samej śmierci". Wtedy, przed laty, ogromnie mnie to bawiło, teraz, po przeczytaniu książki, słowa te nabierają zupełnie innego charakteru. "W młodości mało kto przeczuwa, że życie nie jest niczym innym, jak ciągłym żegnaniem się z życiem"[s. 90]. Książka Michala Viewegha to "story o ludziach, aniołach i umieraniu" oraz "książka o nas wszystkich, których czas został dawno odmierzony, a mimo to zachowujemy się, jakbyśmy mieli żyć wiecznie" [słowa autora – nota wydawcy]. To współczesny danse macabre, osadzony w scenerii praskich krajobrazów, z charakterystycznym architektonicznym detalem w tle: mostem. W książce mosty na Wełtawie nabierają znaczenia eschatologicznego, stają się klamrą spinającą dwie sfery: doczesną i tę, która znajduje się na drugim brzegu życia. Jeden z nich staje się mostem śmierci...
Hmm... Coś czytałem o tej książce w prasie. Teraz czytam Twoją recenzję i chyba jednak poszukam książki, żeby samemu wejść w ten świat.
OdpowiedzUsuńPiszesz, że jesteś a jakiś sposób zniechęcona, przygnębiona. A mi Twoja recenzja daje dowód na to, że anioły to tak naprawdę zwykłe istoty, jak ludzie tylko na innym poziomie istnienia.I dowód na to, że anioły sa wśród nas :)
"Używaj daru życia. Uśmiechów dzieci, kolorów nieba, zapachu kawy, ciepłego wiatru i dzwonienia tramwajów. Ciesz się mroźną zimą i upalnym latem. Szczęście to czas. Nie zapomnij o tym"
OdpowiedzUsuńTylko to chcę zapamiętać, bo w resztę nie uwierzę. Nie chcę. Wierzę, że anioły to byty doskonałe w swoim posłannictwie i jestestwie, mądre, wyrozumiałe i szczęśliwe. Stworzone do tego, kim są i co robią. Nadawanie im cech ludzkich, a także i uczuć, zmysłów, nóg, rąk jest daleko posuniętym personifikowaniem istot wyższych, których fizyczność się nie ima.
Człowiek lubi sprowadzać wszystko, czego nie rozumie i nie pojmuje do poziomu, gdzie można to dotknąć, zobaczyć, a potem ocenić.
Czy aniołom potrzebna jest nasza ocena?
To tak, jakby mówić, że planeta Uran ma zbyt miękkie podłoże do spacerów i trzeba uzbroić się w odpowiednie buty.
Nie mamy żadnych podstaw,aby tak sądzić, żadnych mierzalnych danych, a jednak stawiamy teorię i osądzamy.
Dodajemy przymiotniki, określenia, wsadzamy wszystko w schematy.
W literaturze- owszem zobaczę, jak ktoś spekuluje , używając aniołów do pokazania wyraźnych jasnych ludzkich emocji. Czystych jak kryształ, wyraźnych, pozbawionych ziemskich okowów życia.
Można nawet dopuścić, że autorzy stosują swojego rodzaju zabieg literacki- pokazywanie wydestylowanych ziemskich, ludzkich cech i emocji w postaciach anielskich.
Eh- łatwizna :D
Trudniej w człowieku zobaczyć cechy anielskie.
Uwielbiam tego faceta! To mój idol niedościgły. Odkąd przeczytałam "Zapisywaczy ojcowskiej miłości" jestem pod wrażeniem. Proza cudna.
OdpowiedzUsuńLatarniku,
OdpowiedzUsuńksiążka jest warta przeczytania, ale zawiera w sobie jakiś dojmujący smutek, co jest niesamowite, bo styl opowieści ma momentami tę specyficzną hrabalowską rubaszność, ironię, która rozbraja i wywołuje uśmiech. Nie wiem, może tuż po katastrofie i żałobie opowieść o umieraniu to trochę za mocna dawka...
Mota,
jest w książce jeszcze kilka pokrzepiających elementów: np. historia Estery i Tomasza, dzieje ich miłości i opis ostatnich chwil życia Tomasza, i wspólne przeżywanie tego... I słowa jednego z aniołów, które padają na końcu książki: nawet jeśli Boga nie ma, trzeba mieć nadzieję...
A anioły u Viewegha nie są postaciami ludzkimi, ich nie widać, są przezroczyste, raczej istnieją poprzez to, o czym opowiadają (bo one są narratorami). I wydaje mi się, że nie jest to opowieść o aniołach, a raczej o ludziach. Może chodziło o spojrzenie na ludzkie mrowisko z perspektywy wieczności, z góry?
Nivejko,
a ja dopiero pierwszą książkę autora poznałam. Podoba mi się technika narracyjna, jaką stosuje. :)
Widziałam tę książkę na liście do Angelusa, ale jej jeszcze nie czytałam. Twoja recenzja zachęca do poznania jej.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się i nie smutkuj!
OdpowiedzUsuńNutta,
OdpowiedzUsuńmyślę, że warto po nią sięgnąć. Ma swoje zalety, jest przesiąknięta specyficznym klimatem, na pewno nie jest to łatwa lektura, choć narracja - bardzo ciekawie prowadzona – wciąga. I ten czarny humor. ;)
Margo,
już nie smutkuję. :) Dziękuję.
Anioły i to w tak ciekawym wydaniu? Chętnie, bardzo chętnie. Myślę, że na pewno przeczytam.
OdpowiedzUsuńCzasami zastanawiam się, dlaczego anioł w literaturze i sztuce ma skrzydła, jest eteryczny, ma twarz kobiety, skoro w ani jednej religii świata nie jest tak ukazany. Zazwyczaj to rosły mężczyzna, bardzo wysoki. Pewnie wolimy myśleć, że anioł to kobietka w białej sukience, bo inaczej każdy dostałby zawału, widząc takiego wielkoluda, który grzmiącym głosem mówi "Pokój Tobie" :-)
OdpowiedzUsuńUltramaryna,
OdpowiedzUsuńpomysł na książkę faktycznie jest dość ciekawy, ale czuję jakiś niedosyt... dałam temu wyraz w recenzji. Niemniej książka ma swoje smaczki, na pewno nie jest to banalna lektura.
Joanno,
tutaj autor zdecydowanie gra z taką konwencją personifikowania aniołów. Efekty tej gry są czasami dość zaskakujące i niepozbawione komizmu. :)
Nie czytałam, i nie wiem czy przeczytam bo ostatnio przygnębia mnie zbyt duża ilość rzeczy i spraw. Cudowne lata pod psem i Powieść dla kobiet - to dwie pozycje, które "odrobiłam" - podobały mi się ale nie aż tak, żeby czekac na następną książkę autora.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o tematy "anielskie" - najlepiej zagranego anioła /samego Gabriela/ widziałam w wykonaniu Tildy Swinton w filmie Constantine - takie właśnie muszą być:)
Przeczytam!
OdpowiedzUsuńBo u mnie też "anielsko" - oglądam [wiem, wiem, że staroć..] "Anioły w Ameryce"...
I jeszcze jedno w temacie anielskim: w książce "Marek Edelman: Bóg śpi". Wspomnienia lekarzy i personelu medycznego o ME: "[...] mawiają, że doktor dla pacjentów był jak Bóg Ojciec. Chciał chociażby, aby pielęgniarki były przepięknymi kobietami, bo zawsze lepiej, by pacjent miał wrażenie, iż anioł się nad nim pochyla."
I w taki sposob moja lista zakupow powieksza sie......... Swietnie opisujesz ksiazki.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie za komentarz i za dodanie xD
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu czytam recenzje na Twoim blogu i bardzo mi się podobają.
Pozdrawiam,
Luiza (z BiblioNETki)^^
Przeraziłaś mnie tymi mostami... :( Co to jakaś telepatia??
OdpowiedzUsuńA o książeczce słyszałam już kilka razy, ale zabawne, nigdy nie wpadła mi w łapki. Hm... Zagadka :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Postacie Aniołów są mi jakoś tam bliskie...i książka a raczej jej recenzją zachęciłaś mnie do poznania kolejnych...pozdrawiam cieplutko:)
OdpowiedzUsuńCzarny Pieprzu, książek
OdpowiedzUsuńCudowne lata pod psem i Powieść dla kobiet
nie znam, ale zakodowałam i kto wie, może którąś przeczytam. Filmu Constantine również nie oglądałam, ale udział Tildy Swinton to dla mnie zachęta. A u mnie też sporo zawirowań: córeczka nam się rozchorowała. Już drugi tydzień choroba nie daje jej spokoju... Ale zajrzałam do Ciebie i jak znajdę chwilkę, będę chciała coś naskrobać, bo u Ciebie także motyw choroby, i to makabrycznej. Mam nadzieję, że już lepiej. Życzę Ci powrotu do zdrowia.
Anulla,
nie czytałam książki "Marek Edelman: Bóg śpi", ale przymierzam się do książki "I była miłość w getcie". Może przy okazji sięgnę i po tę rekomendowaną przez Ciebie. :) Cytat kapitalny. :)
Kasiu (Kathryn),
dziękuję. :) Piszę, bo lubię, ale głównie po to, by ktoś to czytał, czerpał z tego pisania inspirację. Tym bardziej mnie cieszy twoja opinia. A książka jest na dwa wieczory. Liczy sobie 135 stron. I nie była droga, dodam na pocieszenie. ;)
Anhelli,
z tymi mostami to jest tak, że aniołowie odbywają na nich narady, najczęściej na moście Karola. a ponadto na jednym z mostów dochodzi do wypadku, w którym ginie Karel, w tym samym czasie na tego mostu skacze Zdenek (samobójca). Ot, takie zapętlenie wszystkich wątków książki.
Aga,
dziękuję za odwiedziny. Anioły to ciekawy temat, choć czasem zbanalizowany. Tutaj, w tej książce, anioły zostały odbanialnione. :) Ale nie do końca przypadły mi do gustu...
Ja także pozdrawiam. :)
Kochani,
przepraszam, że tak późno odpowiadam. mamy chorą córcię; Tatiankę dopadł rotawirus, podły, wyniszczający, złośliwy. Czekamy na przesilenie choroby. Tymczasem nie mam możliwości bycia na blogu i zaglądania do Was. Przepraszam.
Gdy tylko Tatianka wróci do zdrowia, ja także wracam. :) Pozdrawiamy Was ciepło. :)
Oby Tatianka wyzdrowiała jak najszybciej.. Szkoda, że nie mogę w przesyłce przesłać troszkę zdrowia... :( Biedne maleństwo. Jak tylko uporacie się z chorobą, to zapraszam na mój blog. Mam malutką niespodziankę dla Ciebie .
OdpowiedzUsuńOprócz aniołów są też chochliki, co mi przestawiają litery.
Przygnębienie?
OdpowiedzUsuńNieee, udzieliła mi się raczej gorycz ostatecznego rozeznania. No cóż, już Kohelet głosił, że wiedza nie szczęście przynosi, lecz ciężar. Sympatyczna gromadka (Jofaniel, Hahamel, Nith-Haiah i Ilmuth). Mnie by rozstroił zadowolony z siebie naiwny anioł. Cień melancholii jest dobrą przyprawą.
Zaraz, zaraz! Jeden wesoły (naiwny) anioł jest w zasięgu mojej akceptacji: Giordano z Krakowa (z filmu Artura Więcka)
Bardzo ciekawe konteksty i cytaty.
Pozdrawiam! (i przeganiam rotowirusy)
ren
Tego autora czytałam do tej pory tylko "Powieść dla kobiet" i nie zostałam porwana ani historią ani stylem. Jednak po przeczytaniu Twojego tekstu, zastanawiam się czy nie dać mu jeszcze jednej szansy. Do przemyślenia w każdym razie :)
OdpowiedzUsuńKochani,
OdpowiedzUsuńbardzo dziękuję Wam za komentarze.
Mota, Tamaryszku, Maioofka – dziękuję za wpisy i za odwiedziny!!!
Tatianka już powolutku wraca do zdrowia. Już jest lepiej. Ale jeszcze muszę przeprosić Was za swoją nieobecność. Pozdrawiam wszystkich Gości bardzo, bardzo serdecznie!
Anioły i świeckie do bólu Czechy? Biorę w ciemno...
OdpowiedzUsuńDzięki...
Tomku, a wiesz, że lektura w takim kontekście nabiera dodatkowego wymiaru. :) Dziękuję za komentarz i za wizytę. :)
OdpowiedzUsuńTak to świetnie opisałaś, że... właściwie nie ma sensu bym sięgał po tę książkę :)
OdpowiedzUsuńAngelologia. To już w kinie czy literaturze niemal odrębny genre.
W sumie każdy zasługuje na takiego anioła, jakiego sobie wyobraża ;)
Ale rzeczywiście... coś się ostatnio psuje z tymi aniołami (choć przecież wiadomo już od dawna, że aniołowie są bez j... :) - więc jednak nie zawsze mogą być skuteczni.)
Swoją drogą przypomniałaś mi Pragę.
I most Karola na Wełtawie. Kafkę, Mozarta, Hrabala, Kunderę, Haska a nawet... Golema ;) Istna mieszanka piorunująca na barokowej zaprawie. Czy można się dziwić, że w tym mieście - i w takim entourage - nawet aniołowie mogą się poczuć skonsternowani?
Twoja recenzja jak zwykle Jolu zasługuje na pochwały, bo nawet jeżeli tematyka książki mnie nie interesuje, to i tak recenzję czytam z wypiekami na twarzy ... jeśli nie po tą, to może sięgnę po inną książkę tego pisarza, bo mam ochotę zasmakować czeskiej literatury (do tej pory tylko Milan Kundera mnie uwiódł ).
OdpowiedzUsuńMiłego weekendu dla całej Twojej rodzinki :)
Kochani,
OdpowiedzUsuńjuż powolutku wracamy do życia, Tatianka zdrowieje... Dziękujemy wszystkim Gościom i Sympatykom za odwiedziny i za pamięć.
Logosie,
OdpowiedzUsuńmoże jednak warto przeczytać.:) Ktoś polecał mi także "Wycieczkowiczów", twierdząc, że to najlepsza powieść tego czeskiego autora.
A wracając do książki o aniołach, faktyczne te współczesne są chyba odbiciem ludzkiej kondycji -- osłabione, wycieńczone, zniechęcone. Urokliwa jest także sceneria Pragi, która jest tłem poczynań naszych bohaterów. W sumie -- polecam. :) Pozdrawiam serdecznie.
Virginio,
OdpowiedzUsuńdziękuję za odwiedziny. W tej powieści smaczki typowe dla czeskiej literatury są obecne: specyficzny tragikomiczny sposób opowiadania jest atutem książki. Jest to zupełnie inne pisarstwo niż twórczość Kundery, ale myślę, że także warte poznania. :)