31 października 2021

Ludzie bezdomni. „Nomadland”, reż. Chloé Zhao



Motyw wędrowania, jako antidotum na cierpienie i traumę, występuje w wielu tekstach kultury: zarówno w literaturze, jak i w kinematografii. Bycie w ruchu, pokonywanie drogi, ciągła zmiana środowiska i krajobrazu pozwalają oderwać się od miejsc i ludzi kojarzących się z przeszłością i poczuciem straty. Będąc w drodze, zazwyczaj doświadczamy duchowego przeobrażenia. Stając w obliczu nieprzewidywalnych wyzwań i opuszczając strefę komfortu, otwieramy duszę i umysł na to, co obce, co wymaga od nas wysiłku poznawczego i podjęcia trudu adaptacji do nowych okoliczności. A to nierzadko pozwala nam na odkrywanie innej, być może lepszej cząstki siebie. Podróżowanie wydaje się głęboko zakodowaną w nas potrzebą, która została uśpiona pod wpływem osiadłego trybu życia; jego konsekwencjami okazują się rozpasany konsumpcjonizm i kult posiadania [„Pieśni stworzenia” B. Chatwina]. Wygodne życie w otoczeniu kompulsywnie gromadzonych rzeczy, i to na ogół zbędnych, w rozleniwiającym poczuciu komfortu, zamiast dawać zadowolenie – osłabia umysł i niszczy hart ducha. Człowiek bowiem, posiadając wiele dóbr, pragnie ich coraz więcej, a zatem nieustannie doświadcza głodu posiadania i poczucia niedosytu, które paradoksalnie jest symptomem nadmiaru.

Wędrowanie – i minimalizm – jest prawdopodobnie stanem naturalnym dla ludzkiej rasy, co zdaje się sugerować „Nomadland”, obsypany nagrodami film Chloé Zhao. Nam, ludziom przywiązanym do jednego miejsca i środowiska, życie w drodze może wydawać się czymś nierealnym. Dopóki jednak nie zasmakujemy radości i trudu podróżowania, nie przekonamy się o tym, że naszą drugą naturą jest peregrynowanie i ciągły ruch. Najtrudniejszy jest pierwszy krok. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że „nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku…”. Jeśli się na to zdobędziemy, nic już nie będzie takie samo, o czym przekonała się bohaterka filmu – Fern (Frances McDormand). Jest to kobieta po sześćdziesiątce, która w wyniku recesji traci dorobek całego życia. Film przywołuje realia ogólnoświatowego kryzysu gospodarczego na rynkach finansowych i bankowych, którego szczyt przypadał na lata 2008–2009, zapoczątkowany zapaścią na rynku pożyczek hipotecznych wysokiego ryzyka w Stanach Zjednoczonych. Ludzi takich jak Fern są tysiące. Zostali bez niczego. Bez pracy, środków do życia i dachu nad głową, ponieważ na skutek utraty dochodów nie byli w stanie spłacać hipoteki. Kryzys zmusił tych ludzi, reprezentujących dotąd tzw. klasę średnią, do znalezienia alternatywnego stylu życia, który stanowił całkowite przeciwieństwo ich dotychczasowej egzystencji opartej na dobrze płatnej pracy bądź zarządzaniu świetnie prosperującą firmą i gromadzeniu dóbr. Życiowa zmiana zmusiła ich do przewartościowania systemu wartości, ale też do zakwestionowania tyranii dolara, która czyni z ludzi niewolników systemu rządzonego przez pieniądz i zysk. To sprawia, że ludziom odbiera się wolność i poczucie godności, co jest szczególnie dotkliwe w realiach niewolniczej pracy w korporacjach.
„Nomadland” to opowieść oparta na faktach. Obok Frances McDormand, która po mistrzowsku wcieliła się w rolę głównej bohaterki, Fern, w filmie pojawiają się autentyczne postacie, stanowiące filar coraz bardziej zyskującego na popularności ruchu określanego jako „nomadland”. Zrzesza on ludzi, którzy są ofiarami kryzysu, a zarazem współczesnymi pionierami i piewcami życia w drodze. Poznajemy takie legendy tego ruchu, jak Linda May, Bob Wells czy Swankie, które w filmie zagrały samych siebie. To naturszczycy, którzy przydają tej filmowej opowieści autentyzmu i realizmu. Z takim charakterem filmu współgra też znakomita gra Frances McDormand, która z poruszającą prostotą, subtelnością, prawdą psychologiczną i empatią wcieliła się w rolę Fern. To wdowa, która przeżyła gehennę straty: nie ma nikogo i niczego. Nowotwór odebrał jej ukochanego męża, z kolei recesja pozbawiła ją dorobku całego życia. Spakowała więc to, co jej zostało, do starego vana i wyruszyła w drogę za pracą, zatrzymując się i koczując w tych miejscach, w których znalazła dorywcze zatrudnienie. Najbardziej urzekły mnie sceny wykreowane za pomocą kontrastów: realizmu i liryzmu, na przykład kiedy Fern pracuje ciężko na równi z mężczyznami, z łopatą w dłoniach, by po morderczym wysiłku zatracić się w kontemplacji zjawiskowych, dzikich krajobrazów, na tle których rozgrywa się większość scen. Aktorka oddaje przeżycia Fern w tak autentyczny, naturalny sposób, że jej kreacja chwyta widza za gardło i sprawia, że stajemy się jednością z odgrywaną przez nią postacią. Nie sposób oderwać wzroku od jej twarzy, tak ujmujące są delikatność i skromność, z jakimi spogląda w kamerę i przenika tym spojrzeniem w duszę widza. Kobieta o tak subtelnej duszy i łagodnych oczach jest zarazem twarda i bezkompromisowa: bez słowa skargi dźwiga ciężary i sprząta publiczne toalety, z pokorą i heroizmem akceptując swój los. Kontrast dotyczy nie tylko przeżyć i doświadczeń bohaterki, lecz także stylistyki filmu. Pejzaż smutnych prowincjonalnych miasteczek, które odwiedza podążająca za pracą Fern, zostaje zderzony z majestatyczną urodą bezkresnych krajobrazów, a ich piękno podkreśla melancholijna, liryczna muzyka. Widzowi, przemierzającemu wraz z bohaterką odległe amerykańskie rubieże, udzielają się przeciwstawne emocje: zachwyt nad poczuciem wolności emanującej z natury, który koi cierpienie i daje poczucie wytchnienia, oraz gorycz, którą wywołuje okrucieństwo cywilizowanego, bezdusznego świata, czyniącego z ludzi niewolników pieniądza.
Film urzeka prostotą i minimalizmem, podobnie jak dzieło Davida Lyncha zatytułowane „Prosta historia” [1999]. Łączy je również uniwersalizm i alegoryczność. Oba filmy można odebrać jako przypowieść o poszukiwaniu sensu w cierpieniu, pogodzeniu z własnym losem, jako pochwałę trudu życia – jego alegorią jest droga i nieustępliwe podążanie naprzód. Wiele scen pozostaje z nami na zawsze: pobyt Fern na pustyni wraz z innymi nomadami oraz łącząca ich wspólnota losu i solidarność, które napawają widza wzruszeniem, przemówienie mentora i pioniera ruchu nomadów Boba Wellsa, które w scenerii pustyni, przy wielkim ognisku, wokół którego gromadzą się ludzie drogi, urasta do rangi przesłania dla ludzkości. Każe ono zastanowić się nad sensem ludzkich poczynań w dobie rozpasanego konsumpcjonizmu. Kim dziś jesteśmy? Niewolnikami pieniądza? Przecież powołaniem człowieka jest dążenie do wolności i godności, a droga ku temu wiedzie poprzez wyzwolenie się od tyranii dolara. Przejmujących obrazów jest o wiele więcej – szczególną wymowę zyskuje scena końcowa, kiedy Fern po długiej, pełnej radości i trudów egzystencji nomadki zatacza koło i zatrzymuje się w miejscu należącym do jej poprzedniego życia. Jej dawny dom stoi smutny i opuszczony. Fern dojrzała do tego, by wejść do środka. Kiedy zagląda do poszczególnych pomieszczeń, pozbawionych życia i ziejących pustką, uderza nas kontrast pomiędzy jego kanciastą, ograniczającą ciasnotą a bezkresem amerykańskich krajobrazów przynależnych do ciągle jeszcze dzikiej natury, które pokonuje Fern podczas swojej peregrynacji. Ta scena sprawia, że niemal fizycznie zaczynamy tęsknić za wolnością i nieposkromionym duchem wędrowania przed siebie. Ale czy ja bym tak potrafiła? Czy byłabym zdolna do takiego wyboru? Do egzystencji w duchu minimalizmu, prostoty i przebywania nieustannie w drodze, graniczącego z bezdomnością i życiem poza nawiasem?
Oglądając „Nomadland”, przypomniałam sobie o zasłyszanej niegdyś prawdziwej historii z podobnym przesłaniem. Pytanie o wartość życia w dobie materializmu zadał sobie Mark Boyle, brytyjski absolwent ekonomii zainspirowany przez wezwanie Gandhiego, aby samemu stać się zmianą, którą chcemy zaobserwować na świecie. Po sześciu latach pracy na stanowisku kierownika w firmie z organiczną żywnością w Bristolu w Wielkiej Brytanii Boyle zdecydował się wyruszyć w nowym, śmiałym kierunku. Zapragnął radykalnie zmienić swoje życie. Rzucił pracę, sprzedał dom. Zamieścił ogłoszenie w gazecie, w którym poprosił o namiot, przyczepę kempingową i samochód, i – o dziwo – otrzymał takowe od osób, które chciały się pozbyć tego typu staroci i zamiast przeznaczyć je do utylizacji, oddały je Markowi. Boyle przeznaczył pieniądze ze sprzedaży swego domu na założenie portalu społecznościowego, który ma pomóc łączyć ludzi w lokalnych społecznościach poprzez prosty akt dzielenia się czymś. Użytkownicy portalu oferują swoje umiejętności, miejsce, narzędzia czy inne rzeczy, którymi mogą podzielić się za darmo. Kiedy ktoś czegoś potrzebuje, po prostu o to prosi. To koło dobroci. Obecnie strona ma miliony użytkowników na całym świecie, którzy dzielą się umiejętnościami, narzędziami i miejscami.
Po sprzedaży domu Boyle zgłosił się do ochotniczej pracy trzy dni w tygodniu w zamian za miejsce, w którym mógłby mieszkać i hodować swoje warzywa. Boyle radykalnie zmienił swój styl życia. Dawniej śniadanie było celebracją składającą się obowiązkowo z filiżanki ekskluzywnej, doskonale zaparzonej kawy z dodatkiem puszystej śmietanki, zapewne były jakieś płatki i mleko, może rogalik – tak sobie to wyobrażam. Obecnie Mark pije herbatę z pokrzywy, czasem z werbeny cytrynowej, jeśli taką znajdzie. Jak powiedział CNN, on naprawdę pokochał takie życie i nigdy nie był szczęśliwszy ani zdrowszy. „Kilka pierwszych miesięcy było trudnych, szukałem swojej drogi” – przyznaje. „Jeśli pomyślisz o tym, jak trudna jest zmiana domu lub zmiana pracy, wyobraź sobie, że zmieniasz wszystko od razu. Ale po kilku miesiącach stało się to łatwe. Wszystko sobie dopracowałem”.
Mark żyje bez gotówki, kart kredytowych, pożyczek i innych form finansowania. Swoje doświadczenia i przemyślenia opisał w książce zatytułowanej „The Moneyless Man” (Człowiek bez pieniędzy). Wyjaśnia w niej filozofię, która nim kieruje i może sprawić, jak wierzy Mark, że społeczeństwo stanie się bardziej uczciwe, szczęśliwe i bezpieczne, kiedy podstawą relacji przestaną być pieniądze. „Po prostu wstaję co rano i mówię sobie, że jeśli to się stanie, to się stanie” – wyjaśnia. „Po prostu staram się brać takie życie, jakie przychodzi, i cieszyć się tym, co przyniesie”. Zyski z tej książki i następnych publikacji zostały zainwestowane w kupienie ziemi i stworzenie tzw. społeczności Freeconomy community, w której ludzie będą mogli spróbować żyć bez pieniędzy. Kiedyś zastanawiałam się, czy eksperyment, w jaki zamienił swoje życie Mark Boyle, nie jest kolejnym produktem, który na fali rozgłosu będzie się świetnie sprzedawać w postaci książki i zapewne kolejnych publikacji? Czy rzeczywiście w dzisiejszym świecie możliwe jest przetrwanie, utrzymanie rodziny i wychowanie potomstwa bez jakichkolwiek środków finansowych?
Jeśli nawet nie jest to realne, to filmy takie jak „Nomadland” czy eksperymenty oraz książki autorstwa Marka Boyle’a inspirują do spojrzenia na życie we współczesnym świecie z innej, szerszej perspektywy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz. :-)