28 stycznia 2010

Krajobraz z różą

K. I. Gałczyński

Dzika Róża

Za Dzikiej Róży zapachem idź
na zawsze upojony wśród dróg -
będzie cię wiódł jak czarodziejski flet
i będziesz szedł, i będziesz szedł,
aż zobaczysz furtkę i próg.

Dla Dzikiej Róży najcięższe znieś
i dla niej nawiewaj modre sny.
Jeszcze trochę. Jeszcze parę zbóż.
I te olchy. Widzisz. I już -
będzie: wieczór, gwiazdy i łzy.

O Dzikiej Róży droga śpiewa pieśń
i śmieje się, złoty znacząc ślad.
Dzika Różo! Świecisz przez mrok.
Dzika Różo! Słyszysz mój krok?
Idę - twój zakochany wiatr.
Dzika Róża: muzyka Włodzimierz Korcz, śpiewa Dorota Osińska

Jan Wołek

Łeb róży

W głębokim cieniu, w szeptów toni,
w tych knajpkach, gdzie się z fusów wróży,
podawał jej, zamkniętą w dłoni,
pod blatem stołu główkę róży.

Nie różę, ale główkę samą,
płonący pąk, co parzył dłonie,
jakby ogrodów przyszłych anons
i, niby żartem, mawiał do niej:

"Musiałem róży urwać łeb,
niech go nie nosi zbyt wysoko,
by nas omijał spojrzeń lep, złe oko".

Albowiem tak im się zdarzyło,
że pośród codzienności zgrzytu
zapadli na spóźnioną miłość,
Z tych, co nie mają prawa bytu.

I chociaż była jak aksamit
nosiła w sobie śmierci znamię,
choć odmawiały pod stołami
łebki od róży swój różaniec.

Bo trzeba róży urwać łeb,
niech go nie nosi zbyt wysoko,
by nas omijał spojrzeń lep, złe oko.

Lecz już wiedzieli, że to chwila,
że się nad nimi niebo chmurzy,
bo w tym rozumu było tyle,
ile się mieści w łebku róży.

W końcu, w banalnej kawiarence,
padło banalnie, ale dzielnie:
"Wybacz kochany, nigdy więcej
Ta róża to są same ciernie".
Więc trzeba róży urwać łeb,
niech się z nim nie pcha gdzieś do nieba,
wbrew sobie, sercom naszym wbrew,
bo tak trzeba.
Łeb róży: muzyka Jerzy Satanowski, śpiewa Mirek Czyżykiewicz

Wczorajsze popołudnie nastroiło mnie poetycko, a to na skutek niespodzianki, którą sprawił nam, dziewczynom, Grzegorz. Wrócił po południu do domu z dwiema różami: jedną dla mnie, drugą dla Tatianki. Bez okazji. To był po prostu impuls.


W naszym tymczasowym, zastępczym lokum od razu zrobiło się jakoś tak wiosennie i kolorowo. Niecodziennie. Tatianka była zauroczona, a ja poczułam się wyjątkowo. Zapanował iście poetycki nastrój; róże wyprężyły się w wazonach – każda bowiem otrzymała swoją własną szklaną menzurkę – a nasza przystań wypełniła się cudownie subtelnym, ale wyrazistym i przejmującym wokalem Doroty Osińskiej, a potem, dla kontrastu – ekspresyjnym głosem Mirka Czyżykiewicza. Bardzo lubię takie kwiatowe niespodzianki, sprawiane zupełnie bez okazji. Uwielbiam być tak właśnie zaskakiwana. Jak chyba każda kobieta, nawet tak mała, jak 3-letnia Tatianka. Minęło kilkanaście godzin od różanego incydentu, a ona co jakiś czas, wskazując paluszkiem na flakon z kwiatami, powtarza, że dostała różę od taty. I jest taka uszczęśliwiona...
Róża. Kwiat – prototyp. Kwiat – symbol. Nie pamiętam, gdzie to wyczytałam, ale zdaje się, że u Kopalińskiego, eksperta od symboli. Według legendy róża dała nazwę wyspie Rodos, stając się w starożytności jej godłem. Obraz róży, chyba pod wpływem lektur i poezji, wrył się w moją świadomość jako symbol pełen skrajności, łącząc w sobie wieczność i przemijanie zarazem, niezniszczalność i kruchość życia, cnotę i rozpustę, uduchowienie i próżność (chociażby w odniesieniu do "Małego Księcia" Antoine'a de Saint-Exupéry'ego czy "Skromnej róży" Iris Murdoch). Kojarzy mi się z modlitwą, mistyką, tajemnicą, pięknem – efemerycznym, kruchym, ulotnym jak ludzkie życie. To z jednej strony, bo z drugiej – może za sprawą piosenki śpiewanej przez Edytę Geppert – jawi mi się jako symbol cierpienia. Z kwiatów ciętych najbardziej lubię róże i tulipany. W czasach, gdy kiełkowała moja znajomość z tym jedynym, z mężczyzną mojego życia, zostałam przez niego nazwana "różą". Ależ się rozmarzyłam... To było takie urocze. A wracając do starożytności – ważna informacja dla amatorów mocnych trunków – ponoć Rzymianie podczas uczt przyozdabiali swe skronie wieńcami z tych kwiatów, wierząc, że róże wpływają kojąco i wzmacniająco na korę mózgową oraz łagodzą skutki nadmiernego picia wina... Róża jako remedium na kaca. Bardzo prozaiczne. Dla przeciwwagi – kilka pięknych legend opowiadających o tym, skąd wzięła swój początek róża. Według jednego z mitów kwiat ten miał powstać z piany, która spadła na ziemię z ciała Afrodyty, po raz pierwszy wynurzającej się z fal morskich, a kolor czerwony zawdzięcza on kropli krwi bogini spieszącej do swego kochanka Adonisa. Według jeszcze innej wersji róża miała powstać z kropli nektaru, którą Eros upuścił na ziemię podczas uczty bogów.
Spoglądam na nasze róże od Grzegorza. Trudno nie ulec poczuciu, że jest się największą szczęściarą na świecie. Czasami, w przypływie złości, po rozczarowaniu wywołanym różnicą zdań, jakąś sprzeczką, problemami dnia codziennego ogarnia mnie nutka zwątpienia – tak jak to w związku, wiadomo, bywają wzloty i upadki – ale wystarczy jeden czuły gest, słowo pojednania, słowo przepraszam, zaparzenie kawy lub herbaty i zaproszenie do wspólnej degustacji, niczym do wypalenia fajki pokoju. Niespodzianka z różą. Tak bez okazji... W takich momentach obraz mojego życia układa się w mojej świadomości w spójną całość, w której wszystkie elementy układanki pasują do siebie jak ulał. I zyskuję wtedy pewność, że to ma sens. Mimo chwil słabości, problemów, przeciwności, większych i mniejszych tragedii. Kochanie, dziękuję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz. :-)