Po powodzi zostało nam kilka sprzętów i – na szczęście – całkiem sporo książek. Z tego ostatniego cieszymy się najbardziej. Książki to nasz największy skarb, jeśli rozpatrujemy go w kategoriach dóbr materialnych, które wszakże oprócz wartości czysto materialnej oferują nieprzebrane bogactwo duchowe. Pod tym względem nie jestem i chyba nie będę minimalistką. Ale w obliczu katastrofy cieszy to, że cokolwiek ocalało, zwłaszcza gdy dotyczy to czegoś bardzo cennego. Nie rozpaczałam z powodu utraty mebli, pościeli, sprzętu AGD. Patrząc, jak woda wdziera się do naszego mieszkania i rujnuje cały nasz, z takim trudem zgromadzony, dobytek, było mi żal książek. Wody przybywało, ale łudziłam się, że ocaleją przynajmniej te książki, które stoją na górnych półkach. Na szczęście mieliśmy regały do sufitu. Dzięki temu uratowało się sporo naszych zbiorów.
Wobec klęski żywiołowej człowiek pozostaje bezsilny. W pierwszych chwilach czuje się jak ofiara, zmiażdżona bezlitosnym obcasem losu. Bezradność. Poczucie klęski. Przytłaczające poczucie straty. Świadomość, że jest się igraszką w rękach jakiejś wyższej siły, która potrafi zadrwić z wszelkich naszych planów i iluzorycznego poczucia stabilizacji. Jakże ulotne są te wartości, zwłaszcza w konfrontacji z tragedią. Z rozpaczą. Z poczuciem beznadziei. Gdyby nie pomoc innych, niewykluczone, że nie dalibyśmy sobie rady, nie uporalibyśmy się z poczuciem straty. Zaskoczyła nas reakcja najbliższych, ale też postawa obcych ludzi. Wsparcie, którego doświadcza się w takich chwilach, daje nadzieję i napełnia wiarą w jutro. Po takich klęskach człowiek podnosi się jeszcze umocniony, ale jest to możliwe dzięki moralnemu wsparciu innych osób. Ważne jest to, żeby nie pozostawiać kogoś, kogo dotknęła tego typu tragedia, samemu sobie.
Doświadczyliśmy tyle dobrego. Mogliśmy się przekonać, jak bezinteresowni są ludzie wokół, którzy podali nam pomocną dłoń. To było niesamowite.
Jesteśmy szalenie wdzięczni naszym przyjaciołom z Wilkowic, którzy zaofiarowali nam swój domek. Mieszkaliśmy tam przez przeszło dwa miesiące. Wraz z tą niezwykłą, bezinteresowną pomocą zyskaliśmy możliwość obcowania z niepowtarzalnymi widokami na góry. Z okien salonu rozpościerał się widok wprost na Magurkę. Pierwszy tydzień po katastrofie syciłam oczy nieprawdopodobnie pięknymi krajobrazami. Kojące pejzaże, niepowtarzalny mikroklimat, bliskość gór – na wyciągnięcie ręki – pomogły mi się otrząsnąć. W takich chwilach, gdy traci się niemal wszystko, zyskuje się poczucie, że jest coś ważniejszego niż dobra materialne, niż to, co zaspokaja poczucie próżności, poczucie posiadania. Co stanowi pożywkę konsumpcjonizmu. Jest drugi człowiek. Jest piękno krajobrazu. Spokój emanujący z górskiego pejzażu. To buduje, inspiruje, daje natchnienie. Motywuje.
Z mozołem odbudowujemy nasze mieszkanie. Minęło już pół roku. Mamy do wykonania jeszcze jedną wylewkę. Potem trzeba będzie trochę odczekać, dopóki podłoże się nie wysezonuje, i wtedy można się będzie zabrać za odnowienie tynków i stopniową reaktywację całego mieszkania. To jest teraz nasz cel. Nasze marzenie.
Któregoś razu pomyślałam sobie, że gdyby nic się działo, w takim sensie, że gdyby nie zaskakiwały nas zmiany – również te dramatyczne – człowiek nie pracowałby nad sobą. Popadłby w stagnację. W stan duchowego odrętwienia. Zmiana zmusza człowieka do poszukiwań, do samorozwoju. Do weryfikacji swojego życia. Do zdystansowania się. Wobec tych wszystkich przemyśleń zupełnie innego wymiaru nabrały dla mnie słynne przykazania (zwłaszcza te podkreślone przeze mnie) Leszka Kołakowskiego:
Po pierwsze mieć przyjaciół.
Chcieć niezbyt wiele.
Wyzwolić się z kultu młodości.
Cieszyć się pięknem.
Nie dbać o sławę.
Wyzbyć się pożądliwości.
Nie mieć pretensji do świata.
Mierzyć siebie swoją własną miarą.
Zrozumieć swój świat.
Nie pouczać.
Iść na kompromisy ze sobą i światem.
Godzić się na miernotę życia.
Nie szukać szczęścia.
Nie wierzyć w sprawiedliwość świata.
Z zasady ufać ludziom.
Nie skarżyć się na życie.
Unikać rygoryzmu i fundamentalizmu.
Kiedyś z moim znajomym zastanawialiśmy się, co ratowalibyśmy z pożaru (chodzi o przedmioty, oczywiście). I tak wyszło nam: listy, zdjęcia, książki. W obliczu takich nieszczęść jak powódź czy pożar przekonujemy się, co jest dla nas najważniejsze. I okazuje się, że właśnie nie to, na co ciężko pracujemy, nie sprzęty, tylko rzeczy, które wiążą się z naszym życiem duchowym, towarzyskim, miłością, przyjaźnią, pasją...
OdpowiedzUsuńŻyczę szybkiego powrotu do własnej przestrzeni!
A te przykazania - świetne! Dawno temu z koleżankami wymyśliłyśmy też własne przykazania. Stałyśmy przed klasą, czekając na pisemną maturę z polskiego. No i po pierwsze było - nie marudzić. Dalej nie pamiętam :(