"Kilka scen było już napisanych, już pociągnięte zostały drugoplanowe linie fabularne, nakreślone zarysy niektórych postaci... Pora wprowadzić głównego bohatera. Wiedziała już, że będzie to kobieta, ale nie czuła na razie, nie rozumiała, nie mogła jej sobie wyobrazić... A ponieważ w finale postanowiła złożyć ją w Wielkiej Ofierze, nie chciała się spieszyć" [s. 256]. Można by oczekiwać, że takie słowa pojawią się na początku powieści. Ale w książce Diny Rubiny nie ma oczywistych i przewidywalnych rozwiązań. Historia jest wymyślana, a raczej "wymyśla się", jakby na naszych oczach, wymykając się autorytatywnej władzy demiurga-pisarza. Mamy tu pisarkę N., postać, która może być alter ego samej autorki. Właśnie pisze powieść. Obserwujemy jej zmagania z materią fabularną, walkę o dokończenie książki, jej zawieszenie między realnością a fikcją. Snuje swoją opowieść, nie mając jeszcze w głowie gotowego scenariusza. Ale jakaś złowroga koncepcja z zabójstwem w finale książki krystalizuje się w jej wyobraźni, i nagle czytelnik zdaje sobie sprawę, że opowieść, którą pisze pisarka N., to odbicie fabuły, stworzonej w powieści przez Dinę Rubinę, w książce, o której właśnie opowiadam. Czy pisarka N. to Dina Rubina? Czy bohaterowie wymyśleni przez N. to cienie postaci zaludniających świat książki Rubiny? To metatematyczne zazębienie się dwóch książkowych wymiarów tworzy zupełnie zaskakującą wartość. Czytelnik ma już jakieś wyobrażenie o losach postaci, został już wtajemniczony w ich historie, tęsknoty, marzenia, tragedie i nikczemności. Zdążył już poznać ukazane w książce środowisko rosyjskiej inteligencji, przybyłej do Izraela po rozpadzie Związku Radzieckiego. Są to ludzie wykształceni, absolwenci najlepszych rosyjskich uczelni, którzy tu, w odzyskanej ojczyźnie, stają się ludźmi drugiej kategorii. I nagle, na półmetku lektury, jakby mimochodem dowiaduje się, że jedno z bohaterów książki pisanej przez N. zostanie zabite. Wizja zabójstwa, przeczucie tragedii, niczym w dramacie antycznym, zaczyna się czaić gdzieś w zakamarkach tej labiryntowej historii o ludziach pragnących znaleźć swoje miejsce na ziemi, ułożyć sobie życie w tej krainie obiecanej, jaką jest Izrael. Kim będzie ofiara? Pisarka N. "wiedziała już, że będzie to kobieta, [...] ale nie mogła jej sobie wyobrazić...". Rubina snuje opowieść skonstruowaną z kilkudziesięciu ścieżek fabularnych, wprowadzając do powieści bohatera zbiorowego, którego oblicze utkane zostało z losów kilkudziesięciu postaci. Ich historie zostały zarysowane szkicowo, ale niebanalnie. Nie mogłam wyjść z podziwu, jak to jest możliwe, że pisarka, dzieląc stworzony świat pomiędzy tylu bohaterów, potrafiła wydobyć z nich najgłębsze okruchy emocji, drążąc w wyobraźni czytelnika wszelkie niuanse i zawiłości psychologiczne, których doświadczają bohaterowie. Bodaj najsympatyczniejszą z nich jest Zjama, z wykształcenia muzykolog, z zawodu redaktor. Kobieta o pięknej, łabędziej szyi, o duszy przepełnionej czułością, wrażliwością na piękno, w której od czasu do czasu budzi się gniew i nienawiść. Budzi się żal, że w zamian za przywiązanie i wierność Izrael odpłaca się jej niewdzięcznością. Zjama musi zapomnieć o swoich ambicjach, schować godność do kieszeni i szukać możliwości zarobku, by utrzymać rodzinę. Tak jak inni reprezentanci tego środowiska, jest zmuszona borykać się z zacietrzewieniem Arabów i nieustępliwością izraelskiej elity. Musi zaakceptować trudne warunki bytowe: życie z rodziną w maleńkiej przestrzeni, w ciągłym strachu przed nienawiścią muzułmanów. Nad wzgórzami Samarii rozsnuwa się niepokój. Zjama boi się jechać do pracy. Wraz z innymi repatriantami mieszka w strzeżonym przed muzułmanami osiedlu nieopodal Tel Awiwu. Codziennie pokonuje nieprzyjazne terytorium, by dostać się do Jerozolimy, do redakcji gazety "Połdzień", w której pracuje. Znosi te niesprzyjające okoliczności z siłą godną pozazdroszczenia. Codziennie wraca do domu, położonego na skrawku ziemi u stóp wzgórz Samarii, do ukochanego męża i dwojga małych dzieci. Trudno zrozumieć, co ją tu trzyma, tym bardziej że mąż marzy, by się stąd wyrwać. Bo co to za wolność? Takie życie w trudnych warunkach, bez luksusów, ze strachem skurczonym tuż pod skórą. Antagonizmy izraelsko-muzułmańskie dają o sobie znać bardzo często. Przyjaciel Zjamy, pracujący w innej gazecie, właściciel zielonej renówki, z którym Zjama co dzień podróżuje do pracy, nie rozstaje się z pistoletem. Kiedy przejeżdżają przez strefę strachu – skrawek ziemi, gdzie nierzadko dochodzi do starć z muzułmanami – Chaim wyciąga pistolet ze schowka, tak na wszelki wypadek, bo nigdy nic nie wiadomo. A Zjama cały czas wstrzymuje oddech, i trwa w takim stanie zawieszenia, dopóki nie przedostaną się poza niebezpieczną strefę. Liczni bohaterowie stworzeni przez Rubinę nawet się nie znają, ale ocierają się o siebie niczym postaci w filmach Kieślowskiego, a ich losy splotą się w tragicznym finale powieści, w którym ziszcza się krwawa wizja wysnuta przez pisarkę N. Czas tej krwawej ofiary nie jest tu przypadkowy. Bohaterowie świętują Jom Kippur, czyli Dzień Pojednania, jedno z najważniejszych świąt żydowskich o charakterze pokutnym. Widzę bohaterów w synagodze zebranych na nabożeństwie – niektórzy ubrani są w tałesy – w zapamiętaniu śpiewających pieśń Kon Nidrei, głośno i z rozpaczą żałujących za grzechy, proszących Boga o przebaczenie, z wiarą, że okazując skruchę, dostąpią tej łaski. Po rytuale tego duchowego (i fizycznego – niektórzy Żydzi odbywają rytualną kąpiel w mykwie) oczyszczenia można poczuć się wolnym, lekkim i szczęśliwym. Jak co roku zatem wielu rosyjskich Żydów po zakończeniu święta i postu umawia się ze znajomymi w jakiejś knajpce, by w serdecznym gronie rozkoszować się smakiem ulubionych potraw. Jest wieczór. Zjama z mężem i przyjaciółmi gwarzą przy stoliku. W knajpce panuje gwar, słychać rozmowy w najróżniejszych językach: hebrajskim, rosyjskim, francuskim, angielskim, arabskim. Ludzie są rozluźnieni, szczęśliwi, śmieją się beztrosko, wolni choć na kilka godzin od dręczącego ciężaru lęków, toczących ich dusze każdego wieczoru. W takiej atmosferze można poczuć się na chwilę szczęśliwym. Spokojnym. Ta scena może się kojarzyć z sekwencją z filmu "Amerikan Beauty" – bohater zostaje zastrzelony w chwili, gdy czuje się szczęśliwy jak nigdy dotąd. Zjama flirtuje z mężem, który pochyla się do jej łabędziej szyi i szepcze jej do ucha miłosne wyznanie. Piękna scena. Ale do knajpki przedostaje się młoda Arabka. Wybiera sobie przypadkową ofiarę. Spogląda z rozpaczą na łabędzią szyję Zjamy, na uśmiech błąkający się na jej ustach, i niespodziewanie dla wszystkich rzuca się na kobietę z nożem... Całą scenę obserwuje z drugiego końca tarasu pisarka N., która z przyjaciółmi świętuje tutaj zakończenie święta Jom Kippur. Z przerażeniem uświadamia sobie, że właśnie na jej oczach urealnia się scena krwawej ofiary, którą nie tak dawno widziała oczyma swojej wyobraźni, pisząc ostatnią powieść.
Odnalazłam w tej książce wiele tropów i aluzji prowadzących do innych tekstów kultury: do symboliki i archetypów Biblii, zwłaszcza do Starego Testamentu, do pisarstwa Tadeusza Borowskiego (motyw zagłady powracający we wspomnieniach ocalonych z obozu koncentracyjnego), do twórczości Hanny Krall (w odwołaniach do holokaustu i demitologizacji żydowskich stereotypów narodowych).
Wspomniana na początku gra z tradycją, która staje się dominantą tej powieści, nie ogranicza się tylko do rozwiązań fabularnych. Mamy tu bowiem przedziwną mozaikę językową, w której komizm i farsa splatają się z liryzmem, zamyślenie i chwytająca za duszę liryczna refleksyjność sąsiaduję z kpiną i absurdem językowym. Znakiem rozpoznawczym tego stylu jest realizm językowy w otoczce subtelnej groteski. Jednocześnie styl pisarki zachwyca malarskimi opisami, przesyconymi grą kolorów i światła, zdradzającą wrażliwość i wyobraźnię plastyczną autorki. Rubina rozprawia się także z mentalnością i mitami narodu żydowskiego. Obnaża stereotypy, zderza sacrum z profanum, odziera z otoczki świętości mit ziemi obiecanej. Desakralizacji poddaje także mit związany z oczekiwaniem na nadejście Mesjasza:
"Roztrwonią ten kraj, czekając na swego Mesjasza, przeżują go i popiją piwem".
Jest to książka wielowymiarowa, opowiadająca o stopniowej utracie złudzeń, o strachu – przed życiem, przed sobą, przed drugim człowiekiem, o strachu przed śmiercią. O szukaniu własnego miejsca na ziemi. O bezcelowości wszelkich ludzkich zmagań i ludzkiej walki o to, by nadać swej egzystencji jakiś sens. O absurdzie ludzkich idei. O głupocie fanatyków. O tym, że ślepe podporządkowanie się społecznym i narodowym absolutom czyni ludzi więźniami. Marionetkami. Tę iluzoryczność i marionetkowość podkreślają opisy przestrzeni ukazanej jako teatralne dekoracje:
"Nad ich pijanymi głowami wisiał płonący sierp księżyca. Kiczowate teatralne gwiazdy, gęsto przyszyte przez rekwizytora do czarnej tkaniny nieba, mrugały do łańcuszka topazów-latarni na autostradzie, biegnącej daleko w dole".
"I my wszyscy jesteśmy kaskaderami. I to państwo – też jest wiecznym kaskaderem. Tylko kina mamy już po dziurki w nosie".
W Polsce ukazała się jeszcze jedna powieść Diny Rubiny – "Na Górnej Masławce", wydana nakładem wydawnictwa Muza. Myślę, że warto przeczytać obie książki tej rosyjskiej pisarki żydowskiego pochodzenia.
Książkę możesz kupić tutaj: Dina Rubina, Oto idzie Mesjasz!, tłum. Margita Bartosik, Wydawnictwo Muza 2006
Witam,
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa i inspirująca jest Twoja recenzja.
Informacja, że odnalazłaś wiele tropów i aluzji prowadzących do innych tekstów kultury, to dla mnie ogromny argument za, uwielbiam takie książki.
Serdecznie pozdrawiam.
Uwielbiam, kiedy w książce przedstawiony jest proces pisania książki. Mniej lubię, kiedy powieść zajmuje się konfliktami kulturowymi, narodowymi czy rasowymi, sięgającymi aż do przemocy i powodującymi przeogromny strach bohaterów. Ale myślę, że jednak z chęcią sięgnę po tę książkę, choćby po to, żeby prześledzić proces tworzenia, o którym pisałaś, że jest przedstawiony.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Bardzo zachęcająca recenzja. Bardzo:)
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisana recenzja, poszukam!
OdpowiedzUsuńLirael, bardzo dziękujemy za wizytę i komentarz. Cieszy mnie, że tak obszerna recenzję (nie było możliwości napisania krócej o tak złożonej książce :-}) cieszy się zainteresowaniem. Myślę, że powieść na to zasługuje.
OdpowiedzUsuńSylwia, motyw antagonizmów nie jest w powieści wiodący, został potraktowany jedynie jako tło akcji. Na pierwszy plan wysuwają się światy bohaterów, ich portrety psychiczne, ciekawy jest też kontekst obyczajowy i społeczny izraelskiej rzeczywistości. A styl, język – to perełka.
Nivejko, Czarny{w}Pieprzu, bardzo dziękuję.:-))
wspaniała recenzja ... nie słyszałam wcześniej o tej książce i naprawdę mnie do poszukiwań zachęciłaś.
OdpowiedzUsuńp.s i widzę z boku jakąś nową część Martynki :)
Virginio, bardzo Ci dziękuję za miłe słowa. Jeśli kiedykolwiek zdecydujesz się na lekturę tej powieści, wierzę, że nie będziesz rozczarowana. O drugiej powieści autorki czytałam nieco chłodniejsze opinie, ale sama muszę się przekonać, na ile są uzasadnione.
OdpowiedzUsuńTak, z Tatianką czytamy obecnie opowiadania o Martynce – jest ich bodajże 10 w tym jednym grubym tomie. Bardzo sympatyczna lektura. :-)
Jolanto, czy u Ciebie też nie da się wkleić nowego posta??? Czy to blogspot ma jakiś problem dziś, czy tylko ja?
OdpowiedzUsuńNo, udało się. Więc nie zawracam Ci głowy:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że pokonałaś w końcu problemy techniczne. Ja też w takich momentach czuję się bezradna...
OdpowiedzUsuń