Chciałaby dusza do raju... ależ mnie kusi, by trochę popisać. Ale ostatnio narobiłam sobie gigantycznych zaległości w pracy. Godzina pierwsza trzydzieści, a ja dłubię w tekstach, które proszą się o redakcję tudzież pilną korektę. A końca pracy nie widać. I wydawnictwa jakby się na mnie uwzięły. Czeka mnie pracowity cykl nocy i dni – ale sama jestem sobie winna, bo poprzedni tydzień namiętnie oddawałam się blogowaniu i łykaniu bakcyla. A teraz czas na odwyk.
Jednak nie mogę sobie darować jednej małej notatki. Tatianka praktykuje od jakiegoś czasu antropomorfizację. Zwraca się do wszystkich przedmiotów, rzeczy – materii ożywionej i nieożywionej – w konwencji uczłowieczającej; kiedy ostatnio była przeziębiona i zażywała krople do nosa, przemawiała do buteleczki z lekarstwem tymi oto słowy: "Dziękuję, kropelki. Do widzenia, kropelki".
Wczoraj poukładałam na parapecie jabłka, które dostaliśmy od rodziców. Tatianka oczywiście nie mogła się powstrzymać:
– Dzień,dobry, jabłuszko – powitała pierwszy z owoców – dzień dobry, jabłuszko, i tak dalej... a jako że było ich kilkadziesiąt, zanosiło się na to, że ceremoniał powitalny potrwa do wieczora. Grzegorz najwyraźniej pomyślał o tym samym, co ja, bo w pewnej chwili zasugerował naszej przejętej latorośli bardziej ekonomiczne rozwiązanie:
Czyż mój mąż nie jest genialny!
Zapraszam do spowiedzi: szczegóły na moim blogu.
OdpowiedzUsuńObecność nieobowiązkowa:)
Pozdrawiam
PS. Mąż genialny, nie przeczę:)