Już nie pamiętam, od kiedy słucham piosenek Agnieszki Osieckiej. Mam wrażenie, że od zawsze. Jej teksty wyzwalają we mnie całą paletę emocji: od wzruszenia, poprzez smutek, zamyślenie, po radość, rozbawienie, śmiech... W poszukiwaniu podobnych wzruszeń sięgnęłam po „Galerię potworów”, w której Osiecka opowiada o latach 80. i 90., kiedy dokonywały się radykalne przeobrażenia polityczne, obyczajowe i kulturalne. Z lekką nutą ironii pokpiwa sobie z trendu na nowobogactwo, tak charakterystycznego dla tamtej epoki przełomu. Kto miał znajomości, pieniądze, tupet – ten miał perspektywy. Często powraca do lat wcześniejszych – 60., 70., konfrontując je z klimatem epoki przełomu lat 80. i 90. Autorka snuje swoją opowieść w tonacji odrobinę ironicznej, pół serio, pół żartem, nie ucieka również od autoironii. Obserwacje obyczajowe stanowią tylko tło do opowiadania o ludziach. Mogłam zatem, zanurzając się w tym osobliwym świecie, spotkać wiele z postaci, które mi imponowały, budziły mój zachwyt, podziw, zauroczenie, ciekawość. Marek Hłasko, bliski przyjaciel autorki, po którym została Agnieszce jego ukochana maszyna do pisania; na tej maszynie poetka pisała do końca życia. Zbyszek Cybulski, częsty gość, wraz z Bogumiłem Kobielą, na Saskiej Kępie u Agnieszki. Daniel Olbrychski, którego Agnieszka poznała, gdy był chłopakiem Maryli Rodowicz. Piotr Skrzynecki, legenda Krakowa i kabaretu, współtwórca Piwnicy pod Baranami. Podczas wizyt w Krakowie Agnieszka lubiła zaglądać do Piotra i wspólnie z nim – do kieliszka... Nie jestem w stanie wymienić wszystkich bohaterów. Książkę zaludniają nieprzeliczone tłumy postaci, artystów i luminarzy znanych z prasy i telewizji. Pierwotnie opowieść ta ukazywała się na łamach tygodnika „Polityka” (1988–1992). Obecnie po raz pierwszy została opublikowana w formie książkowej, wzbogacona o fotografie i obszerne przypisy. „Galeria potworów” jest osobistym zapisem pewnej rzeczywistości, która odeszła już w przeszłość. Wydaje mi się, że to świetna lektura dla wszystkich, zafascynowanych, jak ja, fenomenem Osieckiej, pragnących zanurzyć się w jej wewnętrznym świecie, spojrzeć na tamtą rzeczywistość jej oczyma. To osobista próba okiełznania pamięci, wskrzeszenia przeszłości, opisania ludzi, którzy byli z nią zrośnięci, którzy tworzyli jej ulotne pejzaże. Nie chcę mówić półprawd, nie chcę w ogóle tyle pleść, ile myśmy pletli – pokolenie głupców. Może w ogóle nie będę umiała opisać tych dziwnych młodych samobójców, którzy nastąpili na gardło własnym nienarodzonym piosenkom, obrazom i teatrom... Obawiam się, że w „Galerii potworów” ważniejsi będą ludzie niż zjawiska.
„Galeria potworów” porwała mnie najmniej ze wszystkich poznanych tekstów Agnieszki Osieckiej. „Rozmowy w tańcu” w większym stopniu odwoływały się do osobistych przeżyć autorki i po kilku stronach książka mnie wciągnęła. „Galeria...” nie wzbudziła już takiej euforii. Czegoś mi w niej brakowało. Owszem, podobał mi się lekko ironiczny, żartobliwy ton narracji, opowiadanie o ludziach znanych ze światka związanego z literaturą, sztuką, polityką, ale brakowało mi „tego czegoś”. Tej magnetyzującej energii, która spływa na mnie, gdy słucham na przykład piosenek ze spektaklu „Sztukmistrz z Lublina”. Doskonałym komentarzem do moich wrażeń po lekturze może być refleksja profesora Leszka Kołakowskiego: Głupoty tamtych czasów były inne niż dzisiejsze, więc może teksty STS-u już do dzisiejszych czasów by nie pasowały. Ale na przykład piosenki Agnieszki Osieckiej z pewnością zostaną. Jestem tego samego zdania. I gdybym miała wybierać między Osiecką-poetką, autorką tekstów piosenek, a Osiecką-pisarką, wybrałabym tę pierwszą Agnieszkę: geniusza piosenki.
„Galeria potworów” porwała mnie najmniej ze wszystkich poznanych tekstów Agnieszki Osieckiej. „Rozmowy w tańcu” w większym stopniu odwoływały się do osobistych przeżyć autorki i po kilku stronach książka mnie wciągnęła. „Galeria...” nie wzbudziła już takiej euforii. Czegoś mi w niej brakowało. Owszem, podobał mi się lekko ironiczny, żartobliwy ton narracji, opowiadanie o ludziach znanych ze światka związanego z literaturą, sztuką, polityką, ale brakowało mi „tego czegoś”. Tej magnetyzującej energii, która spływa na mnie, gdy słucham na przykład piosenek ze spektaklu „Sztukmistrz z Lublina”. Doskonałym komentarzem do moich wrażeń po lekturze może być refleksja profesora Leszka Kołakowskiego: Głupoty tamtych czasów były inne niż dzisiejsze, więc może teksty STS-u już do dzisiejszych czasów by nie pasowały. Ale na przykład piosenki Agnieszki Osieckiej z pewnością zostaną. Jestem tego samego zdania. I gdybym miała wybierać między Osiecką-poetką, autorką tekstów piosenek, a Osiecką-pisarką, wybrałabym tę pierwszą Agnieszkę: geniusza piosenki.
Agnieszka Osiecka, Galeria potworów, Prószyński i S-ka
Im jestem starsza, tym bardziej ją lubię, i chociaż młodsza od niej, jednak pisze o czasach bliższych mi niż dalszych, bo jednak nostalgię odczuwa się wspominając dzieciństwo (chyba, ze było tragiczne)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Ja także wspominam dzieciństwo z nutką sentymentu, mimo że takie szare, bezbarwne były to czasy. Agnieszka świetnie oddaje atmosferę tamtej rzeczywistości i tamtych paradoksów, nie uciekając od humoru, bez niego zresztą trudno o tamtej epoce pisać, wspominać ją i komentować. Pozdrawiam nocnych marków. :-)
OdpowiedzUsuńJa myślę, że Osiecka będzie wkrótce wielką zapomnianą... młode pokolenie już jej chyba nie zna tak jak my...
OdpowiedzUsuńByć może. Ale mi się wydaje, że młode osoby, które intersują się piosenką poetycką czy aktorską, będą potrafiły dostrzec wartości tych tekstów. Zauważyłam , żę sporą popularnością cieszą sie również takie płyty z nagraniami piosenek Osieckiej, jak płyta zespołu RAZ, DWA, TRZY "Czy te oczy mogą kłamać", płyta Kasi Nosowskiej "Osiecka", z nowymi interpretacjami jej piosenek, które przemawiaja do wyobraźni i wrażliwości muzycznej młodych ludzi (oczywiście jakiejś części, bo większośc słucha czegoś, co dla mnie, laika, jest po prostu łomotem, a nie muzyką).:-)
OdpowiedzUsuńA miałem ją dziś rano w ręku, ale wróciła na półkę, bo Cat czekał dłużej :)
OdpowiedzUsuńBazyl, którą płytę? I zdradziłeś Agnieszkę dla Cata Stevensa? ;-) :-)))
OdpowiedzUsuńNie płytę, tylko "Galerię ..." (ech, te skróty myślowe) i nie dla Cata Stevensa, a dla czytanego właśnie "Cata" Mackiewicza :)
OdpowiedzUsuń:-D Niezły miszmasz nam wyszedł. :-)
OdpowiedzUsuńwitaj Jolu, jako ze mam małego synusia i mało czasu na czytanie, chętnie czytam twoje opowiastki o Twojej córci. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitaj, Renatko. Dziękuję za odwiedziny i za komentarz. Sprawiłaś mi nim wiele radości. Cieszę się, że komuś podobają się opowiastki o naszej córci. :-)) Dziękuję i serdecznie Cię pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWitaj Jolu.Bardzo mi miło, że odwiedziłaś moją stronę.Odpowiadam w komentarzach, bo nie potrafię jeszcze inaczej; )Mam to samo co Ty wykształcenie, ale wykonuję inny zawód.Jestem natomiast pod wrażeniem Twoich pasji czytelniczych i sposobu, jakim się nimi dzielisz! "Chapeau bas!"jak to mawiają Francuzi.Chętnie zajrzę, żeby się czegoś od Ciebie nauczyć.Całuski.
OdpowiedzUsuńFila, dziękujemy za odwiedziny. Jest nam bardzo miło. Zapraszamy na strony naszej skromnej, raczkującej jeszcze Przystani. Pozdrawiamy Cię ciepło. :-)
OdpowiedzUsuńOj nie, pamięć po AO nie zniknie. Ja jestem z tzw. "Młodego Pokolenia" i czuję wielki sentyment do tekstów Osieckiej. Będę wpajał te wartości memu potomstwu jeśli takowe istnieć będzie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo