Ku mojemu zaskoczeniu – i kolejnej ekscytacji – zostałam zaproszona (przez Inez) do udziału w tradycji książkowej blogosfery: łańcuszka pytań czytelniczych. Piszę: ku mojej ekscytacji, poczułam się bowiem choć w namiastce cząsteczką tego klimatycznego wirtualnego zaułka, który przywodzi mi na myśl wyjątkowość Cmentarza Zapomnianych Książek, tutaj bowiem – tak jak w powieści Carlosa Ruiza Zafóna – książki są przedmiotem nieustającego kultu. O zaskoczeniu wspominam dlatego, że jestem z Wami i z Waszymi książkowymi odkryciami od niedawna, bo zaledwie od dwóch tygodni, i czuję się tym zaproszeniem do dialogu autentycznie zaszczycona, niezależnie od tego, jakie są opinie większości na temat tego typu zabawy. Mnie czytanie Waszych odpowiedzi sprawia niesamowitą frajdę.
1. Czy jest książka, która odwróciła Twoje postrzeganie świata o 180 stopni?
Jest kilka takich książek. Nie sposób odwołać się do jednego przykładu. Właściwie każda wspaniała, wartościowa lektura oddziałuje na mój świat wewnętrzny, w jakiś sposób go kształtuje, wzbogaca, dopełnia. Jedną z takich książek jest bez wątpienia powieść "Martin Eden" Jacka Londona, która zwłaszcza podczas pierwszej lektury wstrząsnęła mną tak boleśnie, że nie byłam w stanie przez kilka dni powrócić do rzeczywistości. Ale ilekroć ją czytam – a robię to co jakiś czas, bo powieść jest w moim odczuciu niezwykła – doświadczam swoistego katharsis. Jest to książka, która przewartościowała mój młodzieńczy idealizm i uświadomiła, jak dalece człowiek jako jednostka jest uwikłany w sieć mistyfikacji, grę pozorów, że w konfrontacji z bezdusznym światem, w którym wartość człowieka jest mierzona grubością jego portfela, trudno jest mu uchronić swoją wrażliwość, indywidualizm, pasję życia, autentyzm, a to, co wartościowe, nie jest w stanie zatryumfować nad małostkowością i przyziemnością. Książka na całe życie, jako jedna z kanonu tych do wielokrotnego czytania. Śpieszę tylko dodać, że mimo pesymistycznej wymowy nie zdruzgotała mojej wiary w ludzi i mojego życiowego optymizmu. Ale to pewnie w dużej mierze zawdzięczam po prostu innym, bardziej konstruktywnym – w sensie przesłania – lekturom, chociażby "Małemu Księciu" Antoine'a de Saint-Exupéry'ego czy książkom – niech to nie zabrzmi infantylnie, ale jako dorastająca dziewczynka wychowałam się na nich – Lucy Maud Montgomery. Wiele radości czerpałam z mądrych i przesyconych nieprawdopodobnym poczuciem humoru książek Johna Irvinga z jego "Światem według Garpa" na czele. Nie chciałabym popadać w egzystencjalną skrajność i kultywować jednego typu pisarstwa: tego wstrząsającego i katartycznego, ale zazwyczaj szalenie bolesnego w swym przesłaniu.
Jednym z ostatnich moich odkryć jest literackie mistrzostwo świata Joségo Saramago. Od jego "Historii oblężenia Lizbony" zaczęła się moja praca redaktora i korektora – bohater tej powieści, Raimundo Silva, redaktor i korektor, zainspirował mnie do tego, by zająć się pracą edytorską. Pewnego razu, podczas pracy redakcyjnej nad książką o oblężeniu Lizbony, Raimundo nie może się oprzeć pokusie, by do tekstu wstawić jedno maleńkie słowo NIE, sprzeniewierzając się intencjom autora. (W recenzji na okładce powieści wspomniano, że napisze on alternatywną Historię oblężenia Lizbony). Jedna mała zmiana – kaprys bohatera – sprawiła, że książka zyskała zupełnie inny charakter, ale jeszcze bardziej zaskakujące stało się od tego momentu nudne życie bohatera. Książka niesamowita. Wiadomo, fikcja literacka, ale świetnie pokazująca, że czasem bohaterowie drugiego planu, tutaj ich symbolem jest skromny redaktor, też chcieliby w jakiś sposób zamanifestować swoją rolę w kreowaniu własnego losu. W każdym razie ta maleńka interwencja bohatera w treść książki miała bardzo ciekawe konsekwencje. Również w odniesieniu do mojej biografii: zainspirowana, wykorzystując sprzyjające okoliczności i własne predyspozycje, zostałam redaktorem, porzucając trudny i coraz bardziej frustrujący zawód "nauczyciela i mistrza" (obecnie młodzież coraz rzadziej szuka nauczycieli i mistrzów, na przekór "Ocalonemu" Różewicza). Ta powieść była dla mnie natchnieniem. I literackim, i życiowym. I faktycznie zmieniła moje życie (nie tyle jego postrzeganie, ile je samo).
2. Który (męski?) bohater literacki przyspiesza akcję Twojego serca?
Pamiętam, że kiedy czytałam "Madame" Antoniego Libery, byłam zachwycona postacią głównego bohatera. Wiem, wiem, jego erudycja wydaje się nieprawdopodobna, a kreacja młodego chłopaka, który doskonale zna się na literaturze, posługuje się nienaganną polszczyzną, snuje szalenie dojrzałe, głębokie, wielostronicowe refleksje i jest wytrawnym koneserem sztuki, wydaje się nieco odrealniona, bo bliżej mu do samego autora niż do młodego maturzysty, jakim jest w tej powieści. Wielu czytelników krytykowało książkę z tego powodu, ale ja byłam oczarowana tą kreacją. Na pewno po cichu marzyłam, by być tak uwielbianą przez zakochanego mężczyznę, jak była uwielbiana przez swego ucznia tytułowa bohaterka – Madame.
3. Który ze światów literackich mógłby się stać Twoim własnym?
Pewnie nie będę oryginalna, ale zatraciłam się w świecie wykreowanym przez Zafóna – urzekła mnie magia barcelońskich uliczek w kolorze sepii, atmosfera starych secesyjnych pałacyków i ogólnie – niepowtarzalny klimat tego literackiego fantazmatu. Zwłaszcza w powieści "Cień wiatru", z jej niezwykłą fascynacją światem książek, tajemnicą i potęgą słowa pisanego oraz wizją miłości ukazanej jako absolut.
Czy ja także, idąc tropem łańcuszkowym, mam zadać pytania wybranym osobom? Jeśli tak, poproszę do odpowiedzi:
Pytania:
1. Która książka jest dla Was przysłowiowym "lekiem na całe zło"?
2. Z jakiej książki pochodzi Twoje życiowe credo?
3. Książka, do której boicie się wracać... nie chodzi o książkę, która Was rozczarowała z powodu niskiej wartości literackiej, lecz taką, która w jakiś sposób sprawiła, że na ten moment nie bylibyście w stanie do niej wrócić.
"Martin Eden" to książka, która również kiedyś, dawno zmieniła moje spojrzenie na świat. Cudownie jest widzieć, że nie tylko moje...
OdpowiedzUsuńCo do Zafona... Ja również znajduje się w obozie jego wielbicieli. Świat wykreowany jego słowami jest naprawdę niezwykły... Moim zdaniem.
Dziękuję i pozdrawiam
Inez, taki blogowy łańcuszek, w swojej idei może infantylny – w innym niż literacki nie wzięłabym udziału – w tym przypadku zmusza do dość wnikliwej autoanalizy. Dlatego nie potraktowałam odpowiedzi na zadane pytania w kategoriach udziału w dziecinnej zabawie – naprawdę sporo sobie przemyślałam. Te łańcuchy pytań i odpowiedzi nadają relacjom mniej wirtualny, bezosobowy charakter. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDzięki za zaproszenie. Muszę się przespać z pytaniami i wkrótce odpowiem. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJuż się nie mogę doczekać odpowiedzi. :-)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze dziękuję za odwiedziny i "zlinkowanie". Książkę Libery również uwielbiam, przeczytałam ją kilka razy i za każdym razem zachwyca mnie klimat Warszawy wykreowany w niej. pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWitaj, holka polka. Pamiętam, że "Madame" pochłonęłam w ciągu jednego dnia, zapominając o całym świecie. Wspaniała powieść. Pozdrawiam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuń„Martina” kupiłam w supermarkecie na wagę. Wyszło tego wszystkiego 4 złote z groszami. Odstała swoje na półce a gdy zaczęłam czytać również stwierdziłam, że to jedna z najcenniejszych książek, jakie mam. „Madame” Libery czytałam też wieki temu. Musiałabym sobie odświeżyć. Gdy pracowałam w szkole, czasem myślałam o tej książce. Mieć takich uczniów jak główny bohater. Ho, ho…
OdpowiedzUsuńTo prawda. Bohater "Madame" to wręcz ideał. :-)) Serdeczności.
OdpowiedzUsuń